W rozmowie z PAP Anna Streżyńska przyznała, że praca nad ustawą mającą ograniczyć agresję i manipulacje w internecie jest nadal "w powijakach". Stwierdziła jednak, że idea, która przyświeca projektowanym normom prawnym to: "przywrócić ten świat do wartości, w których nas wychowano, które powodowały, że nie byliśmy tacy prędcy w osądach, ani w krytyce, ani w odsądzaniu innych od czci i wiary".
Streżyńska uważa, że tak jak w świecie rzeczywistym normy moralne nie zawsze wystarczają, by utrzymać porządek publiczny, tak i w sieci potrzebne są regulacje prawne eliminujące zagrożenia.
"W świecie cyfrowym, który zaczyna ogarniać całą naszą rzeczywistość, manipulacji może być znacznie więcej. To może być manipulacja definicjami, to może być manipulacja przekazem, to może być manipulacja informacjami encyklopedycznymi. To wreszcie może być zorganizowany atak powodujący zniekształcenie masowego przekazu i masowego odbioru opinii publicznej" - powiedziała.
Minister cyfryzacji przyznała, że trudno o dobre narzędzie, które takie zagrożenia pozwoli wyeliminować, bez "popadania w działania być może bliskie cenzury". "Tego nie chcemy, bo głównym wydźwiękiem ustawy jest powrót do prawdziwej wolności słowa w sieci" - zapewniła.
Oświadczyła, że jej ministerstwo chce korzystać z aktywności użytkowników internetu, którzy pomagaliby reagować na przejawy mowy nienawiści czy rozpowszechniania fałszywych informacji. "W najlepszy sposób – w serwisach jest to zresztą już stosowane – wyrażają się na temat tego, co sądzą o danym przekazie za pomocą stosowania różnej symboliki – lubienia, nie lubienia, krytyki, palca w górę itd." - wyjaśniła i dodała, że potrzebna jest też ocena skuteczności takich rozwiązań.
"Widzimy też, że coraz więcej serwisów zmierza do tego, żeby objąć swoich użytkowników jakimś rejestrem, w którym ci użytkownicy nie są anonimowi i po zarejestrowaniu się mogą pod anonimowym nickiem komentować, ale dla właściciela serwisu są osobami z imienia i nazwiska" - stwierdziła. Jej zdaniem powstrzymuje to użytkowników przed naruszaniem prawa.
Dane użytkowników do wiadomościMinister przekonywała, że w wielu krajach stosowane jest rozwiązanie polegające na tym, że w sieci nie ma całkowitej anonimowości, bo dane użytkowników serwisów pozostają do wiadomości "właściciela serwisu albo jakiegoś organu państwa".
Anna Streżyńska zapewniła, że ministerstwo przygląda się różnym rozwiązaniom i podkreśliła, że resort zachowuje bardzo dużą ostrożność, co do ostatecznych decyzji. "To, że boli nas nienawiść, która zalewa sieć, nie może spowodować, że zaczniemy kontrolować i decydować odgórnie, co jest prawdą, a co nie, co jest mową nienawiści" - oświadczyła.
Ostrożność w kształtowaniu regulacji - zdaniem minister - powoduje, że wypracowanie ostatecznych rozwiązań "jeszcze potrwa". "Chcę, żeby bardzo szeroko wypowiedzieli się i usługodawcy, bo oni prowadzą biznes, którego istotą jest skłanianie użytkowników do szczerych wypowiedzi, i sami użytkownicy, którzy chcą wypowiadać się demokratycznie, którzy chcą dyskursu czasem nawet zaostrzonego, byle był w pewnych granicach" - zapewniła.
Zdaniem szefowej Ministerstwa Cyfryzacji wszelkie nowe przepisy wymagają ponadto konsultacji z władzą sądowniczą, bo to sądy mają ostatecznie podejmować decyzje na przykład, co do blokowania stron internetowych czy konkretnych użytkowników. "W naszych pierwszych propozycjach to sądy dwudziestoczterogodzinne decydują o tym, czy serwis miał prawo wyłączyć dany profil, bo wszyscy wiemy, że jak tracimy na 30 dni dostęp do Facebooka czy Twittera, to tak jak byśmy przestali istnieć, a na pewno przestajemy istnieć w świecie cyfrowym i to jest dotkliwa kara" - wyjaśniła.
Dodała jednak, że "prawdopodobnie struktura sądów nie udźwignęłaby tej masy spraw, która by się wygenerowała, tym bardziej, że jak obserwujemy rzeczywistość, to ludzie w coraz większym stopniu pogłębiają społeczne pęknięcie w naszym kraju". (PAP)
mni/ bwo/ ksk/