"Protest 100 opon" przed MEN

2017-03-25 17:40 aktualizacja: 2018-10-05, 18:42
Warszawa, 25.03.2017. Uczestnicy "Protestu 100 opon", zorganizowanego przez koalicję "NIE dla chaosu w szkole" przed budynkiem MEN w Warszawie, 25 bm. (mr) PAP/Marcin Obara PAP © 2017 / Marcin Obara
Warszawa, 25.03.2017. Uczestnicy "Protestu 100 opon", zorganizowanego przez koalicję "NIE dla chaosu w szkole" przed budynkiem MEN w Warszawie, 25 bm. (mr) PAP/Marcin Obara PAP © 2017 / Marcin Obara
Natychmiastowego zatrzymania wprowadzania reformy edukacji żądali rodzice i nauczyciele, którzy w sobotę demonstrowali przed Ministerstwem Edukacji Narodowej pod hasłem "Protest 100 opon". Przyniesione przed MEN opony - jak mówiono - są znakiem ostrzegawczym dla minister Anny Zalewskiej.

"Cieszę się, że przyszliście państwo wesprzeć rodziców i nauczycieli w tej nierównej walce z minister Anną Zalewską, która prze do przodu niczym walec, nie zatrzymując się" - tymi słowami do kilkuset osób zgromadzonych przed gmachem MEN zwrócił się jeden z organizatorów protestu, nauczyciel historii Artur Sierawski.

"Do tej pory byliśmy bardzo merytoryczni, mówiliśmy, prosiliśmy, informowaliśmy, składaliśmy petycje, przedstawiciele rodziców, nauczycieli byli u pana prezydenta z prośbą by zawetował ustawę (Prawo Oświatowe - PAP), niestety okazał się niezłomny wobec prezesa (PiS, Jarosława Kaczyńskiego - PAP) i ją podpisał. Dlatego dzisiaj musimy powiedzieć: dość" - powiedział Sierawski.

Uczestnicy manifestacji jako symbol tego, że "przestali być grzeczni", przynieśli z sobą opony. Jak wyjaśniali, opony są symbolem skutecznych protestów, m.in. górników, bo gdy ci przywozili je do Warszawy, ustępowała każda władza.

"Przyniesione dziś przez nas opony są znakiem ostrzegawczym dla minister Zalewskiej. Przynieśliśmy opony, ale jeszcze dziś ich nie palimy. Być może jednak przyjdzie taki dzień, gdy będziemy tu manifestować 24 godziny na dobę, by chronić dzieci przed minister Zalewską" - zaznaczył Sierawski.

Uczestnicy manifestacji - oprócz opon samochodowych i rowerowych - mieli z sobą flagi biało-czerwone, unijne, a także czarne, mieli też transparenty na napisami: „Rodzice przeciwko reformie edukacji", "Koalicja +nie dla chaosu w szkole+", "Tak dla edukacji - nie indoktrynacji", "Nie likwidujcie naszego gimnazjum". Grali na bębnach i tamburynach. Używali gwizdków i wuwuzeli. Skandowali: "Z rodzicami nie wygracie" i "Politycy precz ze szkoły". Część uczestników przyszła na manifestację z dziećmi.

Po Sierawskim głos zabierali rodzice, którzy przyjechali na manifestację z różnych miejscowości, m.in. z Warszawy, Łodzi, Lublina, Oławy i Wiechlic koło Szprotawy. Podkreślali, że nie reprezentują żadnej partii czy opcji politycznej, mają w wielu sprawach różne poglądy, ale łączy ich to, że chcą dobrej edukacji dla swoich dzieci.

Jeden z zabierających głos powiedział, że bierze udział w manifestacji z trzech najważniejszych dla niego powodów. Jak mówił, są to: córka Kasia - uczennica gimnazjum, syn Kacper - uczeń szkoły podstawowej i żona Kinga - nauczycielka.

"Zatrzymanie reformy jest bardzo ważne, wszystko inne da się przegłosować, odwrócić, odkręcić. Jeśli te zmiany strukturalne wejdą w życie, to już tak zostanie po wsze czasy. Zostanie skrócona edukacja ogólna. Obecni szóstoklasiści i uczniowie klas pierwszych gimnazjów zostaną skazani na okropny tłok w liceach, na to, że nie dostaną się do wybranej szkoły, bo zabraknie w niej dla nich miejsca. Obecni czwarto-, piąto- i szóstoklasiści będą skazani na braki w edukacji, które pani minister mówi, że mogą być uzupełnione w życiu poza szkolnym. Nie wiem, jak miałoby to wyglądać" - mówiła Daria Bielenin-Pałęcka.

"Żadna władza nie wytrzyma buntu rodziców, i ta też nie wytrzyma" - podkreślił Olgierd Porębski. Apelował do rodziców, którzy są przeciwni reformie edukacji, by wsparli strajk nauczycieli 31 marca oraz by na znak protestu nie posłali swoich dzieci do szkoły 10 kwietnia, a następnie 10 maja. "Działamy dla dobra wspólnego, dla dobra wszystkich Polaków, dla dobra naszych dzieci" - zaznaczył. Jak mówił, rodzice dostrzegają potrzebę zmian w edukacji i chcą rozmawiać na ten temat, ale wprowadzana "deforma edukacji" nie odpowiada za zgłaszane przez rodziców postulaty.

"Co jakiś czas ktoś mnie pyta: po co jeszcze protestujemy? Jak ja, jako matka, i my wszyscy, jako rodzice, możemy zaprzestać walki, która wydaje się nierówna, ale racja jest po naszej stronie, bo tą racją jest dobro naszych dzieci" - powiedziała Dorota Łoboda. Dodała, że protesty rodziców będą organizowane do skutku, czyli do czasu, aż reforma zostanie odwołana, a minister edukacji poda się do dymisji.

Głos zabrali także psycholog, psychoterapeuta, pisarz Wojciech Eichelberger i prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz.

"Politycy nie wychowają nam dzieci. Spór o szkołę, to nie spór o technikalia, o harmonogramy, o to, czy jest gimnazjum, czy go nie ma. Spór jest zawsze sporem o wartości, jest to spór o model człowieka i ten spór trwa nieustannie. Politycy, mimo że czasami deklarują w dobrej wierze, iż bardzo im zależy na wychowaniu dzieci i młodzieży, tak naprawdę dążą do tego, by wyprodukować jak największą liczbę ludzi, którzy podzielają ich polityczne, ideologiczne i światopoglądowe obsesje. Pracują nad tym, by wychować sobie elektorat" - mówił Eichelberger.

"Politycy nie wychowają nam dzieci na ludzi odważnych, którzy będą bronić swoich przekonań, swoich praw, nie wychowają nam dzieci wrażliwych, o otwartych umysłach i sercach. To my musimy dzieci wychować" - podkreślił.

Reforma edukacji, w ramach której zostanie zmieniona m.in. struktura szkół, rozpocznie się od roku szkolnego 2017/2018. W miejsce obecnie istniejących typów szkół zostaną wprowadzone stopniowo: 8-letnia szkoła podstawowa, 4-letnie liceum i 5-letnie technikum oraz dwustopniowe szkoły branżowe. Gimnazja mają zostać zlikwidowane.

Sobotni protest zorganizowała koalicja "Nie dla chaosu" w szkole. (PAP)

dsr/ itm/

TEMATY: