Amerykańskie media: tydzień, który zmienił stanowisko Trumpa w kluczowych sprawach

2017-04-15 11:07 aktualizacja: 2018-09-26, 23:21
US President Donald J. Trump (R) listens to NATO Secretary General Jens Stoltenberg (L) speak at a press conference in the East Room of the White House in Washington, DC, USA, 12 April 2017. The White House says the President will use the meeting as an opportunity to reaffirm his commitment to NATO.  Fot. EPA/JIM LO SCALZO
US President Donald J. Trump (R) listens to NATO Secretary General Jens Stoltenberg (L) speak at a press conference in the East Room of the White House in Washington, DC, USA, 12 April 2017. The White House says the President will use the meeting as an opportunity to reaffirm his commitment to NATO. Fot. EPA/JIM LO SCALZO
Prezydent USA Donald Trump w mijającym tygodniu zmienił stanowisko w kluczowych sprawach - wskazują amerykańscy komentatorzy. Jego odejście od platformy wyborczej jest - według mediów - zwycięstwem pragmatycznego, bardziej umiarkowanego skrzydła Białego Domu.

Wolta Trumpa w porównaniu z jego platformą wyborczą jest szczególnie uderzająca w polityce zagranicznej. Na przykład NATO, które podczas kampanii wyborczej było "anachroniczne i przestarzałe", w mijającym tygodniu stało się według Trumpa "fundamentem bezpieczeństwa".

Jeszcze na początku kwietnia sekretarz stanu Rex Tillerson i ambasador USA przy ONZ Nikki Haley twierdzili, że reżim prezydenta Syrii Baszara el-Asada ma realną władzę, a zmiana rządów w Syrii nie jest na liście priorytetów Waszyngtonu. W kilka dni później prezydent Trump podjął decyzję o ataku rakietowym na syryjską bazę wojskową Al-Szajrat. Była to reakcja na atak chemiczny na opanowaną przez rebeliantów miejscowość Chan Szajchun na północnym zachodzie Syrii, w wyniku którego zginęło co najmniej 86 osób, w tym 30 dzieci.

Podczas kampanii wyborczej prezydent Rosji Władimir Putin był "wielkim przywódcą", a stał się partnerem "zwierzęcia", jakim - zdaniem Trumpa - jest syryjski dyktator, a Rosja krajem, z którym "Stany Zjednoczone nie mogą się dogadać".

Jeszcze 4 kwietnia Trump podkreślał, że "jest prezydentem Stanów Zjednoczonych, a nie prezydentem świata", aby w ciągu następnych 10 dni zdecydować o ataku na syryjską bazę i zrzuceniu najpotężniejszej bomby konwencjonalnej w amerykańskim arsenale bojowym na jaskinie i tunele tzw. Państwa Islamskiego (IS) w Afganistanie. W ataku według afgańskiego ministerstwa obrony zginęło co najmniej 36 bojowników IS.

Podczas kampanii wyborczej Trump zapowiedział, że pierwszego dnia po zaprzysiężeniu napiętnuje Chiny mianem "manipulatora walutowego", aby w kilka dni później po "fantastycznym spotkaniu" z chińskim przywódcą Xi Jinpingiem w swojej rezydencji w Mar-a-Lago na Florydzie dojść do wniosku, że Chiny już "nie manipulują walutą".

Odejście prezydenta od platformy wyborczej jest widoczne nie tylko w polityce zagranicznej

Podobnie w odniesieniu do układu NAFTA o wolnym handlu między Stanami Zjednoczonymi, Kanadą i Meksykiem; Trump nie mówi już, że "jest to gwałt na Ameryce" i "największa kradzież w historii".

Paul Waldman, ekspert liberalnego think tanku The American Prospect na łamach niechętnego Trumpowi dziennika "The Washington Post" dostrzega, że odejście prezydenta od platformy wyborczej jest widoczne nie tylko w polityce zagranicznej, ale także w niektórych kwestiach wewnętrznych.

I tak Trump ostatnio polubił Janet Yellen, prezes Banku Rezerw Federalnych (Fed), czyli banku centralnego USA i może nawet nominować ją na następną kadencję, jeśli Yellen utrzyma stopy procentowe na niskim poziomie, za co ją krytykował w okresie rządów poprzedniego prezydenta Baracka Obamy. Trump - w czasie kampanii wyborczej zwolennik ograniczenia roli rządu federalnego w gospodarce – jako prezydent uznał jednak, że promujący tanimi kredytami rządowymi export - import bank powinien kontynuować swoją działalność.

Prezydent, który zapowiadał radykalne "odchudzenie administracji" i "zamroził" liczbę federalnych etatów, obecnie zniósł wprowadzony przez siebie zakaz zatrudniania.

Nie wszyscy są zadowoleni z tej ostatniej transformacji poglądów Trumpa. Konserwatywna publicystka Ann Coulter w prawicowym portalu Breitbart News nazwała atak na syryjską bazę lotnictwa "niemoralną awanturą, która jest pogwałceniem każdej obietnicy wyborczej i może pogrzebać prezydenturę Trumpa".

Przyczyny tych licznych ostatnio wolt prezydenta są proste – wskazuje Paul Waldman w piątek w "The Washington Post". "Oto jak to działa: Kandydat Trump składa różnego rodzaju obietnice radykalnej zmiany, rozwalenia całego systemu, wkroczenia do Waszyngtonu i jego przebudowy od góry do dołu. Większość z tych rzeczy, które obiecuje, nie mają sensu, są spowodowane niewiedzą, jednak żaden z jego doradców nie trudzi się, aby mu o tym powiedzieć. Zresztą, jaki to wtedy miałoby sens" - analizuje Waldman.

Zbliżenie się Trumpa do bardziej pragmatycznego skrzydła jego administracji

"Teraz jednak - wyjaśnia ekspert - sytuacja jest odmienna, bo Trump już nie składa zobowiązań, ale rządzi krajem. Dlatego, jak pojawi się któreś z tych zagadnień, jest spora szansa, że ktoś powie +Panie Prezydencie, wydaje mi się, że to wyjątkowo zły pomysł+, a Trump, który zbytnio nie dba o istotę tego wszystkiego, w rezultacie zmienia stanowisko" - zauważa Waldman.

Takiej koncepcji "stażu w miejscu pracy" jako głównej przyczyny ostatnich zwrotów Trumpa, w niektórych przypadkach o 180 stopni, dziennikarze konserwatywnego "The Wall Street Journal" przeciwstawiają bardziej wyrafinowane, chociaż tylko z pozoru odmienne, wyjaśnienie przemiany Trumpa w bardziej "konwencjonalnego" polityka.

"Zbliżenie się Trumpa do bardziej pragmatycznego skrzydła jego administracji, wpływ byłych szefów prywatnego biznesu, którzy są obecnie członkami jego gabinetu, i w końcu kojący wpływ jego córki Ivanki i zięcia Jareda Kushnera, piastujących teraz oficjalne stanowiska w Białym Domu, spowodował, że stanowisko Trumpa w dziedzinie polityki zagranicznej i gospodarczej jest bliższe tradycyjnym poglądom waszyngtońskiego establishmentu politycznego" - czytamy w "WSJ".

Zdaniem większości komentatorów właśnie wzrost wpływów pragmatycznego, związanego z biznesem skrzydła Białego Domu spowodował, że Steve Bannon - doradca strategiczny prezydenta, główny populistyczny ideolog administracji i dla amerykańskiej lewicy ucieleśnienie wszelkiego zła - popadł ostatnio w niełaskę.

Według konserwatywnego komentatora "The Washington Post" Charlesa Krauthammera niezależnie od tego, jakie były przyczyny zmiany stanowiska przez Trumpa, była to "dobra zmiana". Publicysta dowodzi, że decyzja o ataku na syryjską bazę lotniczą była amerykańskim "przesłaniem dla całego świata". "Abdykacja Ameryki się skończyła!", "Koniec chodzenia we śnie. Ameryka powróciła" - pisze Krauthammer. "Obama potrzebował 10 miesięcy, aby zdecydować, co zrobić w Afganistanie. Trump potrzebował 63 godzin, aby ukarać Asada za jego obłudne użycie broni chemicznej" - wskazuje publicysta. Przy czym zastrzega, że nie oznacza to, iż ta "dobra zmiana" jest na dobre. "Prezydent, który uważa nieprzewidywalność za cnotę, równie dobrze może znów zmienić kurs" - ostrzega na koniec Krauthammer.

Z Waszyngtonu Tadeusz Zachurski (PAP)

tzach/ cyk/ amac/