10 lat temu zmarła królowa polskiego kryminału Joanna Chmielewska. Biografka ujawnia nieznane fakty z jej życia

2023-10-07 08:14 aktualizacja: 2023-10-08, 12:29
Joanna Chmielewska. Fot. PAP/Teodor Walczak
Joanna Chmielewska. Fot. PAP/Teodor Walczak
Teoretycznie jej życie jest bardzo dobrze znane. Joanna Chmielewska sama je bowiem skrupulatnie opisywała – oprócz poczytnych powieści wydała kilka tomów autobiografii. Do tego często rozmawiała z dziennikarzami, udzieliła setek wywiadów. Czy warto zatem zabierać się za pisanie książki o jej życiu? Warto, co udowodniła Katarzyna Droga, autorka wydanej właśnie powieści biograficznej „Niełatwo mnie zabić. Opowieść o Joannie Chmielewskiej”. W dziesiątą rocznicę śmierci słynnej pisarki rozmawiamy o nieznanych faktach z jej biografii.

PAP Life: Książka „Niełatwo mnie zabić. Opowieść o Joannie Chmielewskiej”  nie jest klasyczną biografią, tylko powieścią biograficzną. Ale ściśle trzymasz się w niej faktów.
 
Katarzyna Droga: Muszę, bo inaczej stracę zaufanie czytelników. Ale powieść pozwala autorowi na więcej, można trochę wykorzystywać własną wyobraźnię w przedstawionym świecie, oczywiście w ramach prawdopodobieństwa i tego, co mówią źródła. Bardzo starannie czytałam prasę z tamtego okresu, żeby pokazać, jak na przykład wyglądały ówczesne biura architektoniczne, ulice Warszawy, mieszkania. Myślę, że w ten sposób można pokazać sylwetkę bohatera inaczej, w bardziej ludzki sposób. W przypadku Joanny Chmielewskiej dochodzi fakt, że ona sama była pisarką, autorką niesamowitych powieści. Wpadłam na pomysł, żeby przedstawić ją w książce, która w formie będzie podobna do tych, które Chmielewska sama pisała. Trochę z humorem, trochę z jej stylem, trochę może z tajemnicą. 

 
PAP Life: Poznałaś kiedyś osobiście Chmielewską?
 
K. D.: Nie miałam tego szczęścia, chociaż pracowałam już jako dziennikarka, kiedy ona była jeszcze aktywną pisarką. Ale wychowywałam się na Chmielewskiej. Jako nastolatka czytałam bardzo dużo jej książek i mam wrażenie, że ona w dużej mierze ukształtowała moje spojrzenie na świat. Moje i moich koleżanek, które też ją uwielbiały. Sprzedała nam swój humor, optymistyczną filozofię życia, taką ideę, żeby być energiczną i pewną siebie dziewczyną. Ona w swoich książkach stworzyła świat, w którym można wszystko. Pokazała, że jeśli jesteś kobietą rezolutną i inteligentną, to z największej opresji możesz wyjść zwycięsko. Co tam ustrój, pech czy podstępny „zbrodzień” – dam radę! Sprawiła, że kobiety uwierzyły w siebie i się uśmiechnęły.

 
PAP Life: Dorobek Chmielewskiej jest imponujący. Napisała 70 powieści kryminalnych, stworzyła też książki dla dzieci, poradniki dla kobiet, kilka tomów autobiografii, kilka scenariuszy filmowych. A przecież zaczęła pisać dopiero po trzydziestce.
 
K. D.: W latach 70., 80., 90. Chmielewska była jedną z tych pisarek, o której każdy słyszał, nawet jeśli niczego nie czytał. Także dzięki tak szerokiemu wachlarzowi tematów. Ja zaczynałam od jej książek dla młodzieży. W jej sposobie pisania było coś wciągającego. Pamiętam nasze rozmowy z koleżankami: „O, czytasz Chmielewską. Jaki tam ma pomysł? Co znowu tym bohaterom wymyśliła?”. Tymi książkami się żyło, na nie się czekało. Pisała dużo, były okresy, że się wręcz zaharowywała. Przez kilka lat pracowała jako architektka, w dzień chodziła do biura, a pisała nocami. Do tego miała dwójkę małych dzieci. Pomagała jej mama, ale mimo wszystko to był ogromny wysiłek. W pewnym momencie bardzo ucierpiało na tym jej zdrowie, miała nawet stan przedzawałowy.

 
PAP Life: Jej życie wyraźnie dzieli się na dwie części. Do 32. roku życia była Ireną Kuhn, architektką, żoną, mamą. Potem stała się Joanną Chmielewską, pisarką, kobietą wolną i trochę szaloną. Jak doszło do tej metamorfozy?
 
K. D.: Zacznę od nazwiska. Jako pisarka musiała mieć ładnie brzmiące, proste do zapamiętania. Tak jej doradził Marian Eile, ówczesny legendarny naczelny „Przekroju”. Irena Kuhn nie brzmiało dobrze, z domu była Becker, więc też nie brała tego pod uwagę. Nazwisko Chmielewska nosiła jedna z jej prababek, imię Joanna wybrała sobie na bierzmowaniu. Od czasu, kiedy wyszła jej pierwsza książka, podpisana pseudonimem Joanna Chmielewska, Irena Kuhn poszła całkowicie w niebyt.  Podobno potem już sama nie pamiętała, że jest Ireną, wszędzie przedstawiała się i podpisywała jako Chmielewska. Również w Urzędzie Skarbowym, przez co narobiła sobie trochę kłopotów. Na szczęście panie urzędniczki były jej fankami, wielbiły jej książki, więc dało się to bezboleśnie załatwić i wpisać w papiery Irenę Kuhn. Nie wiem, czy troszeczkę nie podkręcała tej legendy, bo bardzo dużo jeździła za granicę, musiała mieć paszporty wydane na prawdziwe nazwisko, więc chyba raczej pamiętała o tym, że naprawdę nazywa się Irena Kuhn. Ale może nie chciała o niej pamiętać? Kiedy była nastolatką, wróżka przepowiedziała jej, że będzie żyła krótko, będzie pracowała w zupełnie innym zawodzie niż wyuczony, nie będzie miała ani pieniędzy, ani szczęścia w miłości. Wróżba się sprawdziła. Bo choć Chmielewska żyła dość długo – zmarła w wieku 81 lat – to można powiedzieć, że Irena Kuhn symbolicznie odeszła w wieku 32 lat.

 
PAP Life: Jak to się stało, że architektka zaczęła pisać powieści kryminalne? 

K. D.: Zawsze bardzo lubiła pisać i czytać, wręcz pochłaniała książki. Gdy była maturzystką i zastanawiała się, co studiować, rodzina namawiała ją na medycynę. Ona jednak stwierdziła, że widok krwi i ran to nie dla niej. No i poszła na architekturę, trochę za głosem serca, czyli za Staśkiem Kuhnem, w którym się zakochała. Bardzo szybko miała z nim dziecko i wyszła za niego za mąż. Architekturę lubiła, była zgodna z jej umysłem ścisłym, obliczenia błyskawicznie wykonywała w pamięci. To się zresztą potem jej przydało w kryminałach, bo tam jest potrzebna umiejętność łączenia faktów. Po studiach Chmielewska pracowała w biurach projektowych – w Energoprojekcie, a potem w Stolicy, a w międzyczasie jeszcze na budowie Domu Chłopa. Oczyma wyobraźni widzę ją w spadającym na oczy, za dużym kasku, kiedy usiłowała zarządzać ekipą ośmiu klnących chłopów na budowie. Sekret powodzenia to przyswojenie soczystego języka i żonglowanie premią...Niezależnie od tej pracy w pewnym momencie zaczęła pisać artykuły o tematyce branżowej. Potrzebowała dodatkowych funduszy, bo rozeszła się z mężem i została sama z dwoma synami. Pisała więc dla zarobku, ale marzyła o napisaniu książki, najchętniej kryminału, bo bardzo lubiła Agathę Christie. Co ciekawe, jej mąż absolutnie nie zgadzał się, żeby jego nazwisko pojawiło się na okładce literatury niższego rzędu, a kryminały za taką były uznawane. Nie zamierzała się o to kłócić. Postawiła wreszcie na swoim, kiedy doszło do rozwodu, zmieniła życie i przypieczętowała to nowym nazwiskiem. Ten moment przeistoczenia się Ireny architektki w Joanną pisarkę był więc związany także z ogromną zmianą w jej życiu.

 
PAP Life: Rozwód był dla niej wstrząsem. Opisujesz w książce, że chciała popełnić samobójstwo.

K. D.: Już odkręciła gaz, na szczęście w ostatniej chwili wyobraziła sobie, jak będzie wyglądała z głową włożoną do piekarnika i zaczęła się śmiać. No i powstrzymało ją to, że miała dzieci. Mąż zażądał rozwodu, ponieważ zakochał w innej kobiecie, zresztą podczas wspólnego pobycie nad morzem. Jak mówiła, „porzucił mnie z wtorku na środę” po jedenastu latach małżeństwa. Była załamana, bo bardzo go kochała, przyjaciele chcieli ją trochę rozruszać i wymyślili żart z dziwnymi telefonami, które potem opisała w swojej pierwszej powieści „Klin”. Pierwsze próbki pisarskie pokazała przyjaciółce, a potem przez znajomych dotarła do Mariana Eilego, który się z nią spotkał i kazał jej pisać dalej. Mało tego, dał jej maszynę do pisania, bo nie miała własnej i musiała ją pożyczać. Wreszcie miała więc narzędzie pracy i dostała zachętę do pisania. Ale jeszcze przez pięć lat pracowała jako architektka. Dopiero po książce „Całe zdanie nieboszczyka” zdecydowała się całkowicie porzucić architekturę na rzecz pisania.

 
PAP Life: Dziś na rynku jest wielu dobrych autorów powieści kryminalnych, ale w czasach PRL-u Chmielewska nie miała konkurencji.

K. D.: Moim zdaniem nie. Był jeszcze Joe Alex, drukowano też w prasie jakieś opowiadania kryminalne, ale na pewno nie było tak silnego nazwiska jak jej. Wtedy Chmielewską czytali wszyscy. Szło się do jakiegoś urzędu czy do lekarza, a tam gdzieś na biurku pod papierami czy receptami leżała Chmielewska. Co więcej uważam, że dziś nie ma kontynuatora w tym stylu. Bo rzeczywiście jest wysyp nazwisk autorów kryminałów, ale mają inny sposób pokazywania zbrodni, dużo bardziej brutalny. U Chmielewskiej natomiast jest dużo słońca, humoru i dużo okoliczności. Poznajemy ten świat, psychikę bohaterów, a nie samą zbrodnię czy analizę sprawy.

 
PAP Life: Z jej książek możemy też dużo dowiedzieć się o realiach PRL-u. Podobnie jak z filmów Stanisława Barei. W jednym z jej kryminałów bohater biega po całym mieście w poszukiwaniu czynnej budki telefonicznej. Często opisywała też rozrywki dostępne wówczas dla nielicznych: wyścigi konne, nielegalne kasyna, czyli przemycała trochę Zachodu w szarym PRL-u.

K. D.: Chmielewska sama przez lata była wielką fanką wyścigów konnych, regularnie obstawiała gonitwy, namiętnie chodziła też do kasyn, raz wygrała nawet jakieś miliony ówczesnych złotych. Kasyna w czasach PRL-u były nielegalne. Kiedy na początku lat 90. zostało otwarte pierwsze kasyno w hotelu Marriott, Chmielewska powiedziała: „O, teraz uwierzę, że rzeczywiście się zmienił ustrój”. W swoich książkach rejestrowała realia PRL-u, które dziś wydają się abstrakcją.. Lody Kalipso, rarytas niełatwy do zdobycia. Zagadnienie remontu: zdobywanie cementu i piasku z okolicznych budów. Węgiel po znajomości, tak cenny, że trzeba znieść klapsa w tyłek od wozaków... Lata sześćdziesiąte: lodówka to luksus, pralka Frania to wybawienie, telefon – wyższy poziom luksusu. Kiedy Tereska i Okrętka jadą na kajaki, mają ze sobą prowiant i masło w słoiku, bo nie ma gdzie kupić… A jednak, to wszystko nic, bo jest przygoda, piękny świat i humor. Myślę, że dlatego tak chętnie ją czytaliśmy.   

 
PAP Life: Nakład jej książek przekroczył w Polsce sześć milionów, a ona aż do lat 90., mieszkała w tym samym mieszkaniu przy ul. Długiej, na trzecim piętrze bez windy. Przez dekadę wspinała się tam z zakupami i węglem. Tak mało zarabiała na książkach czy tak dużo wydawała na przyjemności?

K. D.: Chmielewska sama przyznawała, że mimo swoich sukcesów wydawniczych nigdy nie umiała sobie z pieniędzmi radzić i dlatego nigdy ich wiele nie miała. Wyznawała zasadę „lepiej zarobić niż oszczędzać” W Polsce sprzedało się sześć milionów egzemplarzy jej książek, a w Rosji, gdzie była bardzo chętnie wydawana, aż osiem milionów. Plus tłumaczenia, a jej książki miały ponad 107 przekładów, więc wyobraźmy sobie, jaka to jest ilość. Nie wiem, jakie umowy podpisywała z wydawnictwami, na pewno te w czasach socjalizmu nie były porównywalne z normalnymi, rynkowymi procedurami, ale mimo to wydaje mi się, że miała dość wysokie honoraria. Na pewno nie była ubogą pisarką, ale pieniądze się jej nie trzymały. Potrafiła je wydawać. Lubiła samochody, uwielbiała przedmioty z bursztynu. Już w latach 60. Miała samochód, co wtedy było rzadkością – najpierw skodę z przydziału, potem lancię z Danii. W czasach PRL-u to był powiew luksusu. W pewnym momencie zaczęła podróżować po Polsce i za granicę. Gdy pod koniec lat 60. wyjeżdża do swojej przyjaciółki do Danii, pisze w autobiografii: „Mam na to fundusze, ponieważ przyszły honoraria z tłumaczeń na język czeski”. Zresztą w Danii pracowała w biurze projektów, zaskakując szefów, że potrafi szybko wszystko obliczać bez kalkulatora. W Danii napisała też dwie książki. „Całe zdanie nieboszczyka” zaczyna się w kasynie w Kopenhadze, gdzie bohaterka Joanna gra beztrosko w ruletkę, tylko przez blond perukę mafia myli ją ze swoją łączniczką. 

 
PAP Life: Poza hazardem miała jeszcze jeden nałóg – papierosy. Oglądałam wywiady z nią na YouTube – zawsze pali.

K. D.: Palili wtedy wszyscy, w biurach i w autobusach, w domach i w pracy.  Irena z tym zwlekała, zaczęła palić po rozwodzie, ale potem pokochała ten nałóg. Ale Joanna paliła jak smok, mawiała, że trzeba mieć jakieś wady i na coś trzeba umrzeć. Papieros stal się jej atrybutem, tak jak bursztyn czy karty. Na pewno w dużym stopniu wykreowała Joannę Chmielewską taką jaką znamy. Najpierw była ta Irena, architektka, posłuszna żona, matka. Potem zaś narodziła się Joanna, kobieta waleczna, która poradzi sobie ze wszystkim, szydełkiem wydłubie tunel pod lochem z zamku nad Loarą, napisze wszystko, pokona wszelkie przeciwności. Bardzo często bohaterki jej książek pisanych w pierwszej osobie mają na imię Joanna. To jest jej alter ego. Ona chciała taka być. Piękna, znająca płynnie pięć języków, przenikliwa. Zawsze zwyciężała, mogła sobie lekceważyć mężczyzn, z którymi przyszło jej się spotykać czy rywalizować z nimi. Trzeba docenić, że pokazując taką siebie, wykonała dobrą robotę, pomogła w ten sposób wielu kobietom, nauczyła je, że mogą pójść drogą, którą chcą. Ale czy Chmielewska była taka pewna siebie w rzeczywistości? Nie do końca. Przecież naprawdę dostała w życiu w kość. Rozwód, z następnym partnerem też jej nie wyszło. Zdradzał ją, był również wobec niej nieuczciwy finansowo. Z trzecim też się jej nie układało. Była silną osobowością i pociągali ją też silni mężczyźni, a takie związki na dłuższą metę nie wychodziły. Oczywiście po rozstaniach mówiła: „Nic to! Żyjemy dalej!”. Ale dotykało to ją. Kiedyś przyznała, że problemy i smutki ma dla siebie, a dla czytelników – radosną twarz. Wydaje mi się, że pod tą kreacją Joanny, która zwycięży świat, była wrażliwa Irena, która gdzieś w zaciszu zmagała się z problemami i potrafiła też płakać. 
 

PAP Life: Jedna z jej książek została zatrzymana, bo napisała „parszywe pieniądze”, a to uznano za antysemickie. Jak radziła sobie z ówczesną cenzurą?

K. D.: Dość sprawnie obchodziła różne zakazy, choć oczywiście miewała wpadki, bo przecież czasem nieświadomie używamy różnych słów. Wtedy zamieniła pieniądze na dolary, a „parszywe dolary” dla cenzury były już w porządku. Z kolei w innej książce napisała, że założono podsłuch w telefonie. To było nie do przyjęcia, bo przecież w Polsce Ludowej nie było podsłuchów, nie można było tego nawet zasugerować. Zmieniła więc, że podsłuch założyli imperialiści. Jeśli trzeba było coś zmieniać, to wymieniała całe wątki. Radziła sobie. Przyjmowała świat takim, jakim jest. Część czytelników zarzucała jej, że przedstawia ciepły obraz Milicji Obywatelskiej. Faktycznie, w książkach Chmielewskiej milicja pomaga, jest jedyną instytucją, której można zaufać, może czasem nawet bardziej niż Interpolowi. Między innymi dzięki temu była dobrze postrzegana przez władze. Jej książki były wydawane w ogromnych nakładach, a w tamtych czasach obowiązywało rozdzielnictwo. O tym, co kto pisze, ile pisze, decydowano odgórnie. No, ale z jej książek wydawnictwa miały też ogromne zyski, nie można było jej lekceważyć. Chmielewska miała więc mocną pozycję, a to z kolei dało jej możliwość przemycania pewnych informacji: o Zachodzie, o innym stylu życia i w ogóle o innej filozofii. Swoją drogą, ona naprawdę ceniła milicję, może nie całą, ale tych funkcjonariuszy, którzy zajmowali się zbrodniami, zabójstwami, kradzieżami. Wśród nich spotkała wiele osób, którzy jej pomogli, pozwalali czytać akta, tłumaczyli różne rzeczy, które potem wykorzystywała przy pisaniu. 

 
PAP Life: Chmielewska w książkach często opisywała ludzi, których znała. Zarówno tych, których lubiła i tych, za którymi nie przepadała. Niektórzy podobno się obrażali za nią, że ich opisała, a inni wręcz się tego domagali. 

K. D.: Tak, aczkolwiek również tworzyła kreacje. Tak jak postać Joanny. W pewnym momencie w książkach Chmielewskiej zaczął pojawiać się wątek rodziny, przeszłości, sięgający nawet XIX wieku, ukrytych skarbów w starym dworze albo w ramie obrazu. I tutaj czerpała z historii rodzinnych, przedstawiała swoją mamę, swoje słynne ciotki, które rzeczywiście zrobiła bohaterkami książek. Później śmiała się z tego, że ciotki najpierw jej zarzucały, że pisze o wszystkich, tylko nie o nich, a jak już je przedstawiła, to jedna z nich się na nią śmiertelnie obraziła. Na pewno bohaterką, która często pojawia się w książkach jest jej przyjaciółka Alicja – ta, która wyemigrowała do Danii. W książkach jest bardzo roztargniona, pali dwa papierosy naraz, ciągle szuka torebki i zgubionej szminki. W rzeczywistości pani Alicja bardzo dobrym architektem i potrafiła zarządzać zespołami ludzi. Co ciekawe, Chmielewska nigdy nie pisała o swoim mężu. Wydaje się, że mimo, że ją porzucił, to pozostał mężczyzną jej życia. Ale już inni mężczyźni w jej książkach – Diabeł i Marek – mają swoje pierwowzory w rzeczywistości.

 
PAP Life: Właśnie mija dziesiąta rocznica jej śmierci. Jak czas obszedł się z jej książkami? Czy dzisiaj czyta się jeszcze Chmielewską? 

K. D.: Dobre pytanie. Kiedy mówię „Chmielewska”, to wszyscy wiedzą, o kogo chodzi. Często bywam w bibliotekach na spotkaniach z czytelnikami i kiedy rozmawiam z bibliotekarkami, to mówią mi, że powieści Chmielewskiej ciągle są w rankingach najchętniej wypożyczanych książek. Ale czy świat, który ona opisuje, nie staje się dla współczesnego czytelnika coraz mniej zrozumiały? Może realia tego świata wydają się dziś nieprawdopodobne, natomiast ta filozofia życia i mit kobiety pięknej, inteligentnej, rezolutnej są nieśmiertelne. To się zawsze przyda i taka Chmielewska zostanie w naszej pamięci.  (PAP Life)

Rozmawiała Izabela Komendołowicz-Lemańska
 
Joanna Chmielewska – jedna z najpopularniejszych polskich pisarek, autorka powieści kryminalnych, komedii obyczajowych, książek dla dzieci i młodzieży. Jej książki zostały wydane w nakładzie 6 milionów egzemplarzy i przetłumaczone na co najmniej osiem języków. Powstało także kilka ekranizacji filmowych opartych na jej książkach, m.in. „Lekarstwo na miłość” (na podstawie „Klina”), „Skradziona kolekcja” (na podstawie „Upiornego legatu”. Zmarła 7 października 2013 roku. 
 
Katarzyna Droga – pisarka, dziennikarka, redaktorka. Jest autorką powieści biograficznych, m.in. o Hance Ordonównie, Aleksandrze Piłsudskiej i Hance Bielickiej. Napisała podlaską sagę "Pokolenia. Wiek deszczu, wiek słońca" orazi „Pokolenia. Powrót do domu". 

kgr/
 

TEMATY: