Równo 100 lat temu, 13 października w sobotę koło godz. 9, stolicą wstrząsnęła gigantyczna eksplozja. W całym mieście wypadały szyby z okien, pękały belki stropowe w kamienicach, przerażeni ludzie wybiegali na ulice.
“Wydaje się, że w całej Warszawie tylko 2 osoby nie były zaskoczone tym, co się dzieje. To dwóch polskich oficerów - komunistów osadzonych w więzieniu przy ul. Dzielnej. Wstali i odśpiewali Czerwony Sztandar - pieśń rewolucyjną, kojarzoną wówczas z bolszewikami” - powiedział Mikołaj Morzycki - Markowski z działu programowego wystawy stałej Muzeum Historii Polski.
Warszawiacy myśleli, że to trzęsienie ziemi, ale po pewnym czasie zorientowali się, że do wybuchu doszło prawdopodobnie w okolicach Cytadeli i tłumnie ruszyli w tym kierunku. Po drodze mijali niemalże apokaliptyczne krajobrazy. Im bliżej Cytadeli, tym więcej zniszczonych domów, z których podmuch eksplozji zerwał dachy, przed nimi byli przerażeni, często ciężko ranni ludzie.
Na Cytadeli doszło do wybuchu magazynu z wieloma tonami dobrego, włoskiego prochu. Na miejscu pojawiła się policja oraz wojsko, które otoczyły teren. Zniszczeniu uległy wszystkie budynki w Cytadeli i okolicy. Wybuch naruszył konstrukcje obu wież kościoła św. Floriana na Pradze. Nad miastem wisiała potężna chmura czarnego dymu.
Cała Warszawa żyła tym, co się stało. Według świadków w odległym Otwocku słychać było odgłos detonacji, a niektórzy mówili, że nawet w Sochaczewie. W wyniku zamachu śmierć poniosło 28 osób, a 90 doznało obrażeń.
“1923 był w Polsce trudnym rokiem. Doszło do kilkuset zamachów terrorystycznych, wybuchały bomby, bandy dywersyjne przechodziły wschodnią granicę Polski i siały niepokój, dochodziło do starć policji z robotnikami, była hiperinflacja, społeczeństwo było wzburzone i władze obawiały się, że może dojść do przewrotu komunistycznego” - opowiedział Mikołaj Morzycki – Markowski.
Dlatego władze natychmiast doszły do wniosku, że prawdopodobnie sprawcami tej katastrofy była sowiecka agentura. Uznano, że to właśnie dwaj oficerowie Wojska Polskiego przebywający w więzieniu na Dzielnej , Walery Bagiński i Antoni Wieczorkiewicz, przygotowali zamach. Teoria była tym bardziej prawdopodobna, że już wcześniej dokonali dwóch zamachów bombowych.
“Obaj przebywali w więzieniu od dwóch miesięcy, ale domyślano się, że ich ludzie prawdopodobnie doprowadzili ten plan do samego końca. Ostatecznie dowody były na tyle słabe, że nie zdecydowano się wykonać kary śmierci na obu zdrajcach i postanowiono ich wymienić za polskich jeńców przebywających w tym czasie w Rosji Sowieckiej” - powiedział.
Do wymiany nie doszło. Obaj oficerowie zostali tuż przy wschodniej granicy zastrzeleni przez konwojenta, polskiego policjanta, Józefa Muraszko.
Nazwiskami obu oficerów nazwano w Polsce Ludowej dwie warszawskie ulice (po 1989 r. ul. Walerego Bagińskiego zamieniono na ul. gen. Michała Tokarzewskiego - Karaszewicza, natomiast ul. Antoniego Wieczorkiewicza – na ul. gen. Antoniego Chruściela „Montera”)
“Do dzisiaj nie wiemy, kto był faktycznym sprawcą tego zamachu terrorystycznego” - zakończył Mikołaj Morzycki – Markowski.
Autor: Paweł Stępniewski
ps/