85 lat temu poległ Tadeusz Dołęga-Mostowicz, autor „Kariery Nikodema Dyzmy” i „Znachora”

2024-09-20 06:34 aktualizacja: 2024-09-20, 11:21
Tadeusz Dołęga-Mostowicz. Fot. domena publiczna/WikiCommons
Tadeusz Dołęga-Mostowicz. Fot. domena publiczna/WikiCommons
Zginął akurat w chwili, gdy Hollywood zaczęło kupować prawa do ekranizacji jego utworów. 20 września 1939 r. w Kutach pod rumuńską granicą poległ od sowieckich kul kapral Tadeusz Dołęga-Mostowicz - pisarz, autor „Kariery Nikodema Dyzmy” i „Znachora”.

Okoliczności jego śmierci mają kilkanaście sprzecznych wersji; a większość z nich ma… naocznych świadków. Poza dyskusją jest fakt, że polski pisarz padł ofiarą Sowietów.

Prof. Stanisław Nicieja z Uniwersytetu Opolskiego, zebrawszy relacje dawnych mieszkańców Kut, ustalił, że po 17 września Mostowicz przewoził wojskową cieżarówką pieczywo z Kut do Wyżnicy w Rumunii, gdzie przebywali internowani polscy żołnierze. 20 września, gdy z piekarni Karola Rożankowskiego przy ul. Tiudowskiej ładowali z kierowcą chleb i bułki, „do miasta wjechały trzy sowieckie czołgi, witane owacyjnie przez ludność ukraińską i żydowską”.

„Młodzież wchodziła na czołgi i bratała się z bolszewikami. Wówczas jeden z Ukraińców zwrócił uwagę, że pod piekarnią Rożankowskiego stoi polski samochód wojskowy. Jeden z sowieckich czołgów ruszył w tym kierunku. Widząc to, kierowca polskiej ciężarówki ruszył w kierunku mostu granicznego” - napisał Nicieja w „Kresowej Atlantydzie” (2015). „Czołg nie był w stanie dogonić szybko mknącej ciężarówki. Jego dowódca pociągnął więc serią z karabinu maszynowego, która dosięgnęła uciekających na stromym zjeździe przy kościele ormiańskim. Szofer stracił panowanie nad kierownicą, ciężarówka potoczyła się bezładnie w dół i przekoziołkowała, wpadając do rowu i rozbijając ogrodzenie posesji Mojzesowiczów. Z otwartych drzwi szoferki wypadł żołnierz w randze kaprala. Wokół leżały dziesiątki rozrzuconych bochenków chleba i setki bułek” - relacjonował historyk.

„Taka scena śmierci Mostowicza - iście filmowa, wśród bochenków chleba - powtarza się w kilkunastu relacjach” - dodał. „Mostowicz zmarł w wyniku postrzału, a nie obrażeń po wypadku” - podkreślił prof. Nicieja.

Literacki opis dalszych zdarzeń zawarł w powieści „Ukraiński kochanek” (2008) Stanisław Srokowski. „Ciało pisarza zabrał na wóz jeden z mieszkańców, zwany Tondelem, i zawiózł je do kaplicy cmentarnej. Natomiast właścicielka posesji, p. Mojzesowicz, pozbierała dokumenty pisarza i inne drobiazgi, i oddała je pełniącemu wtedy obowiązki burmistrza Kut, księdzu wyznania ormiańsko-katolickiego, Samuelowi Manugiewiczowi. Sowieci pozwolili duchownemu zająć się pogrzebem. Trzy dni później przygotowania do pochówku powierzono zakładowi pogrzebowemu państwa Antoszewskich. Ciało pisarza włożono do metalowej trumny zalutowanej w taki sposób, by umożliwić najbliższej rodzinie we właściwym czasie przewiezienie zwłok w inne miejsce. I trumna została umieszczona w nowo zbudowanym i pustym jeszcze grobowcu należącym do znanej w okolicy ormiańskiej rodziny Ohanowiczów, w pobliżu cmentarnej kaplicy. Pogrzeb przerodził się w wielką manifestację patriotyczną, w której brali udział głównie Polacy, Żydzi, Ukraińcy i Ormianie, ale także przedstawiciele innych nacji zamieszkujących Pokucie. Ceremonię przy trumnie odprawiali dwaj księża, jeden wyznania ormiańsko-katolickiego, wspomniany już ksiądz proboszcz, Samuel Manugiewicz oraz kapłan wyznania rzymsko-katolickiego, ksiądz proboszcz, Wincenty Smal”.

„Mostowicz leżał w otwartej trumnie w kaplicy cmentarnej” - napisał prof. Nicieja. „Zachowało się takie zdjęcie, które wykonał Ukrainiec Dutkowski. Licząca wówczas 14 lat, mieszkająca obecnie w Bystrzycy Oławskiej Bronisława Broszkiewicz-Drozdowska zapamiętała, że ludzie całowali buty Mostowicza i że na jego czole była krwawa plama” - dodał.

„Najpopularniejszy polski pisarz był jedynym poległym polskim żołnierzem z oddziałów wycofujących się do Rumunii przez most na Czeremoszu” - napisał Jarosław Górski w książce pt. „Parweniusz z rodowodem. Biografia Tadeusza Dołęgi-Mostowicza” (2021).

„Zginął akurat w chwili, gdy Hollywood zaczęło kupować prawa do ekranizacji jego utworów” - powiedział Iwonie Koniecznej z PAP Marek Bukowski, współautor spektaklu Teatru Telewizji „Dołęga-Mostowicz. Kiedy zamykam oczy” (2019).

Zdaniem Górskiego Tadeusz Dołęga-Mostowicz to pierwszy polski pisarz nowoczesny, który rozpoznał rynek i pisał do odpowiedniego targetu.

„'Znachor' stał się w ówczesnej Polsce własnością publiczną. Była to naprawdę znachoromania, a prof. Wilczur stał się polskim bohaterem ludowym” - mówił Górski w Polskim Radiu. Zwrócił uwagę, jak opisane są w tej powieści wiejskie charaktery. „Z ogromną życzliwością, z empatią. To są ludzie może niewykształceni, ale kierujący się w swoim życiu wzniosłymi wartościami. Chłopi nie są tu przedstawieni w protekcjonalny sposób. Dlatego publiczność chłopska patrzyła na 'Znachora' jak na swoją epopeję” - podkreślił.

„Prof. Wilczur jest to taki inteligent, jakiego polski lud by chciał, jakiego potrzebował” - ocenił Górski.

Przypomniał, że pisarz zrezygnował z należnych mu tantiem. „On zrobił coś niezwykłego. Ten pisarz, który umiał dbać o swoje interesy, w tym przypadku niejako uwolnił 'Znachora'. Zgadzał się na przedruki, na tanie wydania dołączane do gazet, na publikowanie prasowych odcinków 'Znachora'w formie już do wycięcia i własnego spięcia w książkę” - wyjaśnił Górski.

„Zarabiał wielkie pieniądze. Legenda mówi, że w najpomyślniejszym okresie jego honoraria dochodziły do 15 tys. zł miesięcznie. Dla porównania: w r. 1930 podstawowa pensja premiera wynosiła 1850 zł, generała dywizji - 1641 zł, profesora zwyczajnego - 1058 zł, wojewody - 993 zł” - napisał Piotr Śliwiński w książce pt. „Tadeusz Dołęga-Mostowicz” (1994). Amerykański dolar kosztował wtedy 5 zł.

Urodził się 10 sierpnia 1898 r. w folwarku Okuniewo (gubernia witebska). Swoje dzieciństwo Tadeusz Dołęga-Mostowicz wspominał na łamach „Kuriera Czerwonego”. „Fatalną właściwością moich dziecinnych marzeń i pragnień było to, że wszystkie bardzo szybko… urzeczywistniały się. Jakże można było długo cieszyć się nadzieją, że człowiek zostanie stangretem, gdy już w ósmym roku życia umie się nieźle powozić parą koni, a nawet tandemem. Cóż zostanie z marzeń o szoferce, gdy już w jedenastym roku, z trudem sięgając nogami do pedałów, kieruje się autem. Cóż zostanie z rojeń o przygodach Old Shatterhanda chłopcu, który ma dość wyobraźni, by uwierzyć, że strzelając do wron lub zajęcy, wytępia całe masy podstępnych Komanczów” - opowiadał.

W 1919 r. zgłosił się do 13 Pułku Ułanów Wileńskich, wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej. „Zachwycony trylogią Sienkiewicza, widziałem siebie z szablą w dłoni w brawurowej szarży kawaleryjskiej. Byłem jeszcze gołowąsem, gdy i to marzenie się ziściło” - dodał Mostowicz.

Podczas przewrotu majowego bronił „honoru munduru”, oskarżał sanację o tolerancję dla lewicowego terroryzmu, upadku kultury, ogłupiania Polaków, szerzenia pornografii, przestępczości kryminalnej, o „chuligaństwo, nocne napady, masakry, morderstwa, denuncjacje i rugi, protekcje”. Jego zdaniem „sanacja wyobraża sobie państwo jako szereg agend do opanowania i kierowani, i to nie w myśl woli czy pragnień narodu (…), a według mafijnego szablonu zakonspirowanej hierarchii”.

Sprawę zaginięcia gen. Włodzimierza Zagórskiego opisał w felietonie zatytułowanym „Nowa gra towarzyska”. „Generałowie w Polsce mają to do siebie, że umieją znikać. Ta kamforyczna właściwość może oddać podczas wojny wielkie usługi naszej armii. Podczas pokoju zaś daje miłą rozrywkę społeczeństwu. Cóż milszego, jak siedząc przy czarnej kawie, emocjonować się pytaniem: Gdzie on może być?” - ocenił.

Kilkanaście dni później, 8 września 1927 r., został skatowany przez nieznanych sprawców. Zrelacjonowała to „Rzeczpospolita” z 10 września: „O godz. 11.30 wieczorem współpracownik naszego pisma redaktor T. Dołęga-Mostowicz, powracając do domu przy ul. Grójeckiej nr 44 (Mostowicz mieszkał wtedy u swojego wuja Zygmunta Rytla, profesora Politechniki Warszawskiej - PAP), w pobliżu tegoż został napadnięty przez siedmiu zbirów uzbrojonych w pałki. Grad uderzeń padł tak niespodziewanie, że red. Mostowicz, który nawet laski nie miał przy sobie, nie mógł wcale myśleć o obronie” - relacjonowała gazeta. „Toteż w niespełna minutę red. Mostowicz ogłuszony ciosami padł na bruk. Napastnicy (…) wrzucili go do samochodu osobowego torpedo, którego marki nie udało się ustalić. Nadmienić należy, że samochód był luksusowy (…). Red. Mostowicz odzyskał przytomność wówczas już, kiedy auto było wśród pól. Leżał na spodzie samochodu, przygniatany kolanami napastników, którzy wykręcali mu ręce, kopali nogami i ogólnie znęcali się nad nim. W usta poniewieranemu wtłoczono knebel z chustki do nosa. Niebawem auto stanęło na skraju lasu (…) i wszyscy (…), po wypchnięciu swojej ofiary do pobliskiego rowu, poczęli bezlitośnie go bić kijami, jednocześnie krzycząc: 'A nie będzie tak pisał o Marszałku! Dziś ty dostałeś, jutro inni!'” - czytamy w artykule.

Incydent wywołał reakcję społeczną - jej echa można odnaleźć w podziękowaniach, które Dołęga-Mostowicz opublikował 13 września. „Napaść dokonana na mnie, jako akt terroru wobec publicysty, wywołała żywy odruch w społeczeństwie, który się wyraził w jednomyślnem potępieniu ze strony prasy oraz w wielkiej ilości listów, depesz i biletów złożonych przez osobistości polityczne różnych obozów, nie wyłączając rządowego. Wszystkim tym, którzy przesłali wyrazy współczucia i ubolewania, na tem miejscu serdecznie dziękuję” - napisał.

Nawet prosanacyjne „Wiadomości Literackie” określiły zajście „jednym z najwstrętniejszych wydarzeń w dziejach obyczajowości odrodzonej Polski”. I pytały o standardy: „Cóż wspólnego z uczciwością i honorem posiada postępek ludzi w siedmiu podstępnie napadających bezbronnego człowieka?”. „Polska Zbrojna” zakwalifikowała zajście jako „samosąd”. Zarząd Syndykatu Dziennikarzy Warszawskich wyraził „głębokie współczucie Koledze T. Mostowiczowi, który stał się ofiarą wstrętnego napadu zbirów podszywających się pod hasła ideowe”.

Oficjalnie śledztwo zakończyło się umorzeniem - pomimo poszlak i dowodów, że kidnaperami byli funkcjonariusze policji, pod wodzą por. Bolesława Kusińskiego, którzy posłużyli się buickiem płk. Janusza Jagryma-Maleszewskiego, komendanta głównego Policji Państwowej.

W wyniku pobicia pisarz stracił słuch w jednym uchu, rozchorował się na serce. W listopadzie 1928 r. wziął rozbrat z dziennikarstwem. Odtąd publikował powieści w odcinkach, które następnie wydawano w postaci książkowej. W 1929 r. debiutował na łamach katowickiej gazety „Polonia” powieścią „Ostatnia brygada”, a w 1931 r. na łamach „ABC” zaczęła się „Kariera Nikodema Dyzmy”.

Władze dokonały konfiskaty niektórych odcinków „Kariery…” - w efekcie książka, wydana w Oficynie Rój, została bestsellerem. „Sposób, w jaki Mostowicz przedstawił ówczesną elitę, był swego rodzaju zemstą na grupie sanacyjnej za wcześniejsze pobicie” – ocenił prof. Józef Rurawski w książce „Tadeusz Dołęga-Mostowicz” (1987).

Michał Choromański, świadek wydarzeń i dobry znajomy Dołęgi-Mostowicza, opisał go w „Memuarach”: „był to przemiły kompan i później kiedyś w Bristolu pokazywał mi ludzi, którzy go bili”.

Osiem powieści Dołęgi-Mostowicza sfilmowano przed wojną; wystąpili w nich: Jadwiga Smosarska, Kazimierz Junosza-Stępowski, Józef Węgrzyn, Adolf Dymsza, Ina Benita, Nora Ney, Aleksander Żabczyński. Większość wyreżyserował Michał Waszyński.

„Cechowało go niezwykłe wyczucie wymogów filmu i scenariusza” - powiedział Iwonie Koniecznej z PAP Marek Bukowski. „Pisał o kwestiach, zjawiskach i zachowaniach ponadczasowych. Romansowo-sensacyjne intrygi stanowiły dla niego przede wszystkim sztafaż” - ocenił. „Pracował codziennie i regularnie, ale w życiu prywatnym był bon vivantem. Otaczał go wianuszek pięknych pań, traktował je szarmancko, lecz się z romansami nie afiszował. Mieszkał w luksusowym pałacyku w centrum miasta, miał dwunastocylindrowego buicka i tak samo jak Piłsudski wysyłał szofera do cukierni Zagoździńskiego na Wolską po łakocie, za którymi przepadał, uchodził za arbitra elegantiarum - na wzór angielskich dandysów nosił meloniki i ubrania w stylu wiktoriańskim, bywał na torach wyścigowych” – wyjaśnił. Przypomniał o kontaktach z literackimi luminarzami epoki - skamandrytami, Makuszyńskim, Goetlem, Ossendowskim, Nowaczyńskim, Gombrowiczem. „Nierzadko mu zazdrościli bajońskich zarobków - sum za sprzedaż praw do ekranizacji kolejnych książek” – dodał Bukowski.

„To 'self made man', człowiek, który sam siebie stworzył” – skwitował prof. Rurawski. Dodał, że Mostowicz umiał się dzielić swym bogactwem. Obdarowywał przyjaciół, był filantropem, fundował stypendia. Szanował swoich czytelników - odpisywał na każdy list, a otrzymywał ich setki.

„Ja nie piszę, tylko zarabiam” – mówił w wywiadach. „Gdy zarobię wystarczająco dużo i zbiję majątek, wezmę się do pisania czegoś wielkiego i prawdziwego. Myślę, że nastąpi to, gdy skończę pięćdziesiątkę” - historia nie dała mu tych obietnic dotrzymać.

We wrześniu 1939 r. miał 41 lat i był niepełnosprawny - nie wiadomo, czy został zmobilizowany, czy znów poszedł do wojska na ochotnika.

„Wydaje się dość prawdopodobne, że Tadeusz Dołęga-Mostowicz wyjechał z Warszawy swoim buickiem jako jego świeżo zmobilizowany kierowca w pamiętającym jeszcze czasy służby u Ułanów Wileńskich stopniu kaprala. A że takimi skonfiskowanymi samochodami jak jego wojsko raczej nie woziło amunicji na front i nie ewakuowało rannych, jest możliwe, że pisarz dostał rozkaz dowiezienia do Kut i potem do Rumunii jakichś dygnitarzy lub dokumentacji” - ocenił Jarosław Górski.

Pozwolenie na sprowadzenie prochów pisarza do Polski wydano dopiero podczas gierkowskiej odwilży, dzięki poparciu kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz Jarosława Iwaszkiewicza. 24 listopada 1978 r. szczątki Tadeusza Dołęgi-Mostowicza zostały złożone w katakumbach na warszawskich Powązkach.

Autorzy: Paweł Tomczyk, Iwona L. Konieczna (PAP)

top/ ilk/ miś/kgr/