Zdaniem ekspertki z Instytutu Amerykanistyki i Studiów Polonijnych głównym problemem, z którym boryka się w ostatnich dniach kampanii wyborczej sztab kandydatki Demokratów Kamali Harris jest "przekonanie do niej białych wyborczyń, szczególnie w Pensylwanii, Wisconsin i Michigan, czyli stanach wahających się". "Tym bardziej, że wartość głosów kobiet musi pokryć pewną lukę. Otóż Harris nie uzyska podobnego współczynnika głosów męskich, jaki otrzymałby urzędujący prezydent Joe Biden” – zauważyła.
Według rozmówczyni PAP lipcowy zwrot w kampanii wyborczej i wystawienie Harris na kandydatkę Demokratów wywołało duży entuzjazm wśród młodych Amerykanów. "Pytanie: czy ta przełamująca schematy kandydatka jest w stanie zmobilizować młodych wyborców by ruszyli szeroką ławą do urn? I czy uzyska w tej grupie wynik zbliżony do tego, który zdobył Barack Obama z 2008 r., kiedy to zagłosowało na niego 66 proc. młodych Amerykanów? Wydaje się, że nie ma na to szansy" – przewiduje Zachara-Szymańska.
W jej opinii "młode kobiety zagłosują na Harris, ale młodzi mężczyźni niekoniecznie". "Kobiety z roku na rok stają się coraz bardziej liberalne, mężczyźni są szarpani niepokojami i pozostają w dużej części na pozycjach tradycyjnych" – wyjaśniła.
Amerykanistka zauważyła także, że publikowane sondaże ogólnokrajowe mogą być odległe od ostatecznych wyników głosowania. "O tym, kto zasiądzie w Białym Domu, zadecydują mieszkańcy siedmiu stanów, zwanych wahającymi się, w tym najważniejszy z nich - Pensylwania. Tu wyścig jest bardzo wyrównany i głosowanie może rozstrzygnąć kilkanaście lub kilkadziesiąt głosów, czyli bardzo niewiele. Tutaj naprawdę liczy się każdy głos” – podkreśliła.
Zapytana o charakterystykę wyborców kandydata Republikanów Donalda Trumpa określiła ich jako grupę zmobilizowaną, gotową walczyć o wszystko. "To głównie biali mężczyźni, ale też kobiety ze średnim i niskim wykształceniem. Większość tych wyborców gotowa jest wspierać w polityce wartości chrześcijańskie i sprzeciwia się budowaniu wizji Ameryki, która oparta jest na wartościach liberalnych. To dla nich są propozycje radykalne" - dodała.
Zachara-Szymańska zwróciła także uwagę na przewidywaną wysoką frekwencję wyborców, którą interpretuje jako "sygnał mobilizacji zasadniczych grup wyborczych po obu stronach sceny politycznej". Jak wyjaśniła, "Amerykanie nie idą do tych wyborów, żeby poczuć się wspólnotą, ale żeby mieć gwarancję, że nie wygra druga strona, to głosowanie przeciwko komuś”.
"Podział w amerykańskim społeczeństwie jest podobny do tego, który mamy na własnym, polskim podwórku, czyli jest on jest napędzany strachem. Ale za nim stoi też troska. W przekazach medialnych widzimy obraz, który jest ostry, pełen obelg, nienawiści, przekłamań. Kiedy zapytamy Amerykanów, czy martwią się stanem demokracji, to ponad 70 proc. z nich odpowie, że tak. To znaczy, że i konserwatyści, i liberałowie boją się o stan państwa. Tylko, że oni nie są w stanie się zgodzić na to, jaka ta wspólna demokracja powinna być" – oznajmiał ekspertka.
Pytana, na co powinni zwrócić uwagę obserwatorzy wyborów 5 listopada w USA, wykładowczyni z Uniwersytetu Jagiellońskie zasugerowała, by sprawdzić, jaka będzie pogoda w stanach głosujących, gdyż może to mieć wpływ na frekwencję. "Warto być czujnym na współczynniki dotyczące wyborczyń i czy są one wyższe niż te z wyborów prezydenckich w 2020 r. i 2016 r. Należy się także przyglądać zdjęciom sprzed lokali wyborczych i czy widać młodych głosujących – to będzie pomocna wskazówka" – dodała.
Autorka: Marta Zabłocka(PAP)
mzb/ kar/ ktl/kgr/