Ekspert wspomniał o zasadzie, że zdobycie większości głosów w kraju, nie oznacza jeszcze wygranej. "Jeżeli w danym stanie Kamala Harris otrzyma 51 proc. głosów oznacza to, że zgarnia ona całą pulę głosów elektorskich, które przynależą do tego stanu" – wyjaśnił.
Dodał, że z tej reguły wyłamuje się Maine i Nebraska, gdzie kandydaci mogą podzielić się elektorami według okręgów wyborczych. "Oba te stany nie stanowią dla nas niespodzianki, bo tradycyjnie Nebraska głosuje na Republikanów, a Maine na Demokratów. Nie sądzę, aby te stany wpłynęły na wyniki" – ocenił Dąbrowski.
"Kolegium Elektorskie to 538 osób, co jest sumą liczby kongresmenów z Izby Reprezentantów, setki senatorów, po dwóch na każdy stan, oraz dodatkowych trzech głosów z Waszyngtonu. Stolica nie ma swoich przedstawicieli w Izbie Reprezentantów ani w Senacie, ale w przypadku wyborów prezydenckich ma swoich elektorów" – stwierdził.
Do 11 grudnia władze poszczególnych stanów wskazują zestaw elektorów, którzy formalnie 17 grudnia w stolicach swoich stanów oddadzą swoje głosy na kandydatów na prezydenta i wiceprezydenta. 3 stycznia 2025 r. zostanie zaprzysiężony nowy Kongres, a trzy dni później podczas wspólnego posiedzenia Senatu i Izby Reprezentantów zostaną policzone głosy elektorów i zatwierdzony wynik wyborów.
Rozmówca PAP przypomniał, że w historii zdarzały się już przypadki, kiedy zwycięzcy wyborów ogólnokrajowych nie zdobywali fotela prezydenta USA. "Pierwszy raz zdarzyło się to w pierwszej połowie XIX w., kiedy John Quincy Adams dostał więcej głosów elektorskich, ale mniej głosów w wyborach powszechnych. To on został szóstym prezydentem USA, a nie Andrew Jackson. Współcześnie zdarzyło się to dwukrotnie podczas wyborów prezydenckich w 2000 i 2016 r." – dodał.
Zapytany, czy pojawiają się głosy krytykujące amerykański system głosowania, ekspert przyznał, że postulaty wprowadzenia wyborów bezpośrednich wysuwają politycy Partii Demokratycznej. Jak tłumaczy, ugrupowanie to zyskuje sporą popularność w dużych miastach i stanach o dużej liczbie mieszkańców, co mogłoby wpłynąć dla nich korzystanie przy zmianie ordynacji. "System elektorski bywa krytykowany, ale w czasach nowożytnych nie doszło do tego, aby przewrócić ten amerykański wyborczy stolik do góry nogami" - zaznaczył.
Dąbrowski zwrócił uwagę, że zakończenie głosowania nie oznacza, że w środę dowiemy się, kto zasiądzie w Białym Domu. "Dziś odbywają się wybory powszechne, ale ostateczne głosowanie wśród elektorów, które formalnie wyłoni prezydenta, odbędzie się w Waszyngtonie na Sali Izby Reprezentantów 6 stycznia. To właśnie tego dnia w 2021 r. doszło do niechlubnego ataku na Kapitol i siedzibę amerykańskiego parlamentu" – dodał.
"Władze miasta przygotowują się wraz ze służbami federalnymi, aby nie dopuścić do eskalacji przemocy. Sądzę, że do samej inauguracji prezydenta sytuacja będzie napięta. W przeciwieństwie do innych państw w USA nie można zabronić organizacji zgromadzenia publicznego, co wynika z pierwszej poprawki Konstytucji o wolności słowa, zgromadzeń, religii i wyznania. Amerykańskie prawo nie pozwala, by ludziom, którzy zgromadzą się z hasłami obalenia republiki na ustach, zabronić swobodnego realizowania ich praw konstytucyjnych" – stwierdził Dąbrowski.
Marta Zabłocka(PAP)
grg/