W ostatnich dniach prezydent USA Joe Biden - wedle doniesień medialnych - wydał zgodę na użycie przez Ukraińców pocisków ATACMS do atakowania celów znajdujących się na międzynarodowo uznanym obszarze Rosji; do tej pory broni tej mogli używać tylko na okupowanych terenach Ukrainy.
O możliwości Ukraińców w zakresie atakowania przeciwnika daleko poza liniami frontu został zapytany w rozmowie z PAP analityk Ośrodka Studiów Wschodnich ds. wojskowych Jacek Tarociński.
Jak wskazał, Ukraińcy obecnie posiadają dwa przekazane przez Zachód typy uzbrojenia, które mają możliwości atakowania celów na dystansie kilkuset kilometrów. Pierwsze to amerykańskie pociski balistyczne ATACMS, wystrzeliwane z lądowych wyrzutni M270 MRLS i HIMARS, drugie zaś to francusko-brytyjskie pociski manewrujące wystrzeliwane z samolotów, znane pod nazwą SCALP-EG (po francusku) lub Storm Shadow (po angielsku).
"Jeśli chodzi o te pociski, to przenoszą je głównie ukraińskie samoloty Su-24. Problem jest taki, że tych samolotów Ukraina ma coraz mniej - z racji trwających walk. Między innymi też dlatego Francja zadeklarowała dostarczenie Ukrainie samolotów Mirage 2000-5F, które są obecnie modernizowane, żeby móc przenosić też ten typ pocisku" - tłumaczył analityk.
Tarociński dodał, że SCALP-EG to klasyczna konstrukcja pocisku manewrującego, wykorzystująca technologię stealth, która utrudnia wrogiej obronie przeciwlotniczej jego wykrycie i zestrzelenie. Jak mówił, pocisk jest wyposażony w głowicę, która służy do bardzo precyzyjnych uderzeń w pojedyncze punkty, takie jak na przykład stanowisko dowodzenia, czy wzmocnione schronohangary lotnicze - pociski tego typu były wykorzystywane m.in. w atakach lotniczych koalicji zachodniej na bazy lotnicze reżimu Baszszara Al-Asada w Syrii.
Pytany, ile tego typu pocisków otrzymała Ukraina, Tarociński podkreślił, że tego typu dane są utrzymywane w największej tajemnicy. Zwrócił jednak uwagę, że pocisków SCALP-EG nie powstało dużo - nie więcej niż parę tysięcy - a ich produkcja została już zakończona. Obecnie producenci pracują nad następcą tej konstrukcji.
Analityk ocenił, że liczba pocisków, które trafiły na Ukrainę może wynosić ponad setkę. "Niemniej nie są to ilości pozwalające na zadane Rosji strat o charakterze strategicznym" - zaznaczył.
"Są to też pociski, które w normalnych warunkach NATO-wskich byłyby tylko elementem dużego systemu, wspieranego przez szeroki wachlarz uderzeń lotniczych. Dla Ukraińców są jedyną możliwością penetracji rosyjskiej obrony powietrznej za pomocą środków wystrzeliwanych z powietrza" - zauważył Tarociński. Ze względu na rosyjskie lotnictwo, ukraińscy piloci np. nie mogą latać zbyt wysoko, co dodatkowo negatywnie wpływa na maksymalny zasięg Storm Shadow’ów, który w ukraińskich warunkach wynosi według analityka ok. 300 km.
Drugi typ pocisku zdolnego do atakowania za linią frontu, to przekazywany przez USA ATACMS. Jak wskazał analityk, Ukraińcy otrzymali m.in. najstarszą wersję rakiety, która ma zasięg jedynie ok. 165 km. "Posiada głowicę kasetową, która rozpyla 950 podpocisków. Jest to pocisk stworzony do niszczenia celów obszarowych, na przykład zgrupowań wojsk, składów amunicji, składów paliwa, punktów logistycznych" - tłumaczył.
Kolejne wersje pocisku, którą wykorzystują Ukraińcy, mają już zasięg ok. 270 lub 300 km. W zależności od konkretnej wersji pociski te posiadają głowicę kasetową albo odłamkowo-burzącą, przystosowaną do niszczenia pojedynczych instalacji; ta głowica jest jednak - jak zaznaczył analityk - około połowę mniejsza niż ta stosowana w pociskach Storm Shadow.
Tarociński stwierdził, że te dwa typy uzbrojenia to właściwie wszystko, czym Ukraińcy dysponują, jeśli chodzi o uderzenia na długich dystansach - większych niż ok. 150 km - poza szybującymi bombami lotniczymi JDAM-ER, których zasięg także jest ograniczony ze względu na możliwości ukraińskiego lotnictwa.
"Niestety, Ukraińcy mają tylko i wyłącznie fragment tego, co posiada np. państwo amerykańskie, jeżeli chodzi o wachlarz środków rażenia. Nie posiadają też masy - samych wyrzutni M270 MLRS i HIMARS, których jest dość niewiele, a one mają też wykonywać inne zadania (...) na bliższym zapleczu frontu i na samej linii frontu. Mają mało samolotów i ta liczba wciąż się zmniejsza w wyniku działań bojowych. Ukraińcy są po prostu bardzo mocno ograniczeni. Mogą oddziaływać na Rosjan w wymiarze taktycznym, być może taktyczno-operacyjnym, ale na pewno nie strategicznym" - podsumował.
Pytany o możliwości, którymi w zakresie uderzeń dalekiego zasięgu dysponuje Wojsko Polskie, Tarociński zwrócił uwagę na pociski AGM-158A JASSM o zasięgu trzystu kilkudziesięciu kilometrów oraz AGM-158B JASSM-ER o zasięgu nawet 700 km. Polska kupuje takie pociski od 2014 roku; ostatnia umowa został podpisana w maju b.r. Łącznie do tej pory Polska zamówiła kilkaset tego typu rakiet - ich dokładna liczba nie jest znana.
Pociski JASSM i JASSM-ER to pociski wystrzeliwane z samolotów; w Polsce do ich przenoszenia i wystrzeliwania przystosowane są samoloty F-16, a w przyszłości także zamówione F-35. Służą do punktowego zwalczania celów z takiej odległości, by przenoszący je samolot nie musiał wlatywać w zasięg działania obrony przeciwlotniczej przeciwnika.
Tarociński zwrócił uwagę na duży zasięg tej broni; podkreślił też, że Polska jako sojusznik włączony w systemy NATO dysponuje dużo lepszym rozpoznaniem i możliwościami znajdowania i identyfikacji celów niż Ukraina. Jak dodał, poza pociskami JASSM i JASSM-ER Polska dysponuje także szybującymi bombami lotniczymi o zasięgu ponad 100 km AGM-154C JSOW, przystosowanymi m.in. do niszczenia wrogich systemów przeciwlotniczych.
Szef Sztabu Generalnego gen. Wiesław Kukuła na konferencji Defence24 Day w maju wskazywał, że kluczowy jest rozwój tego typu zdolności także w Wojskach Lądowych - tak by wróg ponosił duże straty, w tym szczególnie w logistyce, jeszcze przed bezpośrednim kontaktem z wojskami polskimi i sojuszniczymi. Wiąże się to przede wszystkim z rozwojem artylerii rakietowej, która docelowo ma być oparta na systemach Homar-A (amerykańskie wyrzutnie HIMARS) oraz Homar-K (południowokoreańskie wyrzutnie K239 Chunmoo).
Oba te systemy mogą wykorzystywać rakiety o zasięgu ok. 300 km; w przypadku HIMARS-ów są to pociski ATACMS, analogiczne do wykorzystywanych przez Ukraińców. W przypadku Chunmoo mają to być podobnej klasy koreańskie rakiety CTM-290.
Ponadto Polska dysponuje także pociskami przeciwokrętowymi NSM, które również mają zasięg kilkuset kilometrów i w razie potrzeby mogą zostać użyte przeciwko celom na lądzie. Trwają także prace nad rozwojem europejskich zdolności w zakresie uderzeń na długich dystansach - list intencyjny w tej sprawie podpisały niedawno Polska, Francja, Niemcy i Włochy. Jak poinformowała agencja Reuters, chodzi o pociski manewrujące o zasięgu ponad 500 km, wystrzeliwane z lądu; według Tarocińskiego te pociski mogą być oparte na francuskiej konstrukcji pocisków przeciwokrętowych.
Zdolności do uderzeń dalekiego zasięgu są jednakże rozwijane także i na poziomie sojuszniczym. w 2019 roku USA wycofały się z traktatu INF - w związku z łamaniem jego założeń przez Rosję - dotyczącym likwidacji pocisków średniego i pośredniego zasięgu - podpisanego pod koniec zimnej wojny między USA a ZSRR.
"Amerykanie po wycofaniu się z traktatu INF odtwarzają lądowe zdolności do operowania pociskami średniego i pośredniego zasięgu, w ramach tzw. Multidomain Task Force (MDTF), który stacjonuje w Niemczech" - zaznaczył Tarociński. Jak tłumaczył, chodzi o stworzenie w Europie jednostki, która będzie miała m.in. możliwości do prowadzenia rozpoznania na dużych dystansach, a także np. zwalczanie wrogiego rozpoznania, poprzez niekinetyczne zwalczanie satelitów przeciwnika czy zagłuszanie rozpoznania radioelektronicznego.
"Od 2027 roku na terenie Niemiec ma także stacjonować lądowa wersja pocisków manewrujących Tomahawk, pocisków przeciwlotniczych dostosowanych do uderzeń lądowych SM-6, (...) a także nowa wersja pocisków, która dopiero teraz jest rozwijana, czyli hipersoniczne pociski pośredniego zasięgu zdolne do lotów na ponad 3000 km i uderzania punktowych celów" - powiedział analityk.
Tego typu możliwości - jak podkreślił - mają dać USA i ich europejskim sojusznikom możliwość skutecznego zaatakowania - w razie potrzeby - najbardziej kluczowych elementów wrogiej infrastruktury, jak np. serwerownie resortu obrony wrogiego państwa, zakłócanie całości komunikacji wrogiego państwa poprzez niszczenie węzłów komunikacyjnych.
"To są już właściwie zdolności na poziomie strategicznym. Siły zbrojne USA w ostatnich latach przygotowują się do potencjalnej pełnoskalowej wojny z przeciwnikiem dysponującym na teatrze działań równorzędnym potencjałem. Jako takiego potencjalnego przeciwnika zidentyfikowano dwa państwa - Chińską Republikę Ludową i Federację Rosyjską. I siły zbrojne USA jak najbardziej na poważnie, jeszcze przed pandemią, podjęły pracę w kierunku przygotowania się na taką możliwość, w celu odstraszania potencjalnego agresora" - przypomniał Tarociński. (PAP)
mml/ mrr/ mhr/ grg/