PAP Life: Parę dni temu wróciłaś z wakacji w Chorwacji. Od lat to jeden z najpopularniejszych wakacyjnych kierunków. Podobno latem odpoczywa tam blisko milion Polaków. Dla ciebie to był pierwszy raz w Chorwacji?
Beata Tadla: Nie umiem policzyć który! Ale akurat tegoroczny wyjazd do Chorwacji łączył się ze ślubem mojego szwagra. Było przepięknie. Wcale im się nie dziwię, że wybrali Cavtat. Najpierw „zaraziłam” tym miejscem mojego męża, a potem przyszłych państwa młodych. Niesamowicie się cieszę, że moi bliscy podzielają zachwyt tym przeuroczym dalmackim miasteczkiem, usytuowanym nad dwiema zatokami niedaleko Dubrownika. Można stamtąd ruszyć malowniczą trasą np. do Mostaru w Bośni i Hercegowinie. Dolina rzeki Neretwy też robi ogromne wrażenie. Przejechałam przez Bałkany kilka razy, ale nie powiem, że doskonale je znam, bo i tak wracam do Cavtatu. Jeżdżę tam od co najmniej 17-18 lat i nie mam potrzeby szukania nowego miejsca. Mam wrażenie, że ta część Dalmacji nie jest tak skomercjalizowana, jak okolice Makarskiej czy Splitu. Mam tam absolutnie wszystko, czego potrzebuję - piękne, ciepłe morze, góry, cudowną roślinność, przepyszne jedzenie, otwartych, serdecznych, gościnnych ludzi i spokój, którego w kurortach, w dużych hotelach, nie uświadczę. Dlatego nie znoszę letniego sezonu nad Bałtykiem, ale poza sezonem uwielbiam polskie wybrzeże.
PAP Life: Jeździłaś kiedyś na wczasy all inclusive?
B.T.: Tak, bo na różnych etapach życia wybieramy taki sposób odpoczynku, który jest dla nas najwłaściwszy. Kiedy mamy małe dziecko, szukamy hoteli, gdzie są zjeżdżalnie, aquaparki, place zabaw, itp. Była więc Turcja, Egipt, Dubaj. Ale potem przychodzi czas, kiedy potrzebuje się spokoju. Właśnie teraz jestem na takim etapie i stronię od miejsc, które są przepełnione hałasem, kolorami, terrorem muzycznym. Tego po prostu nie lubię. Moje życie zawodowe dostarcza mi tylu bodźców, że raczej szukam relaksu, odpoczynku i bliskości natury.
PAP Life: Urodziłaś się w połowie lat 70., kiedy możliwości podróżowania były bardzo ograniczone. Jakie były podróże twojego dzieciństwa?
B.T.: Jestem przedstawicielką pokolenia, dla którego podróżowanie jest chyba synonimem wolności. Kiedy byłam dzieckiem, jeździliśmy po Polsce. Jestem za to szalenie wdzięczna moim rodzicom, że zapewniali mi takie wakacje. Warunki były skromne, podróżowaliśmy załadowanym po dach maluchem, a później dużym fiatem. Zabierało się dosłownie wszystko - wielkie śpiwory, poduszki, miski, garnki, ręczniki, pojemniki na wodę, ziemniaki, pomidory, ogórki… Spaliśmy w samochodzie, rodzice gotowali na kuchence z butlą gazową. Było cudownie! To były podróże nad morze, do Zakopanego, do prababci na Rzeszowszczyznę, do dziadka na Lubelszczyźnie, zwiedzaliśmy Mazury, a nawet Warszawę. W tamtych czasach to było osiągnięcie. Tak naprawdę wtedy pokochałam podróżowanie.
PAP Life: A twoja pierwsza podróż zagraniczna?
B.T.: Pierwsze były kolonie w Czechosłowacji i NRD. Podróżowanie do demoludów teraz może nie wydawać się czymś nadzwyczajnym, ale w tamtych czasach mieliśmy wrażenie, że jest tam bardziej kolorowo niż w Polsce, a wszystko smakuje lepiej. Natomiast pierwszy wyjazd na Zachód to był Paryż, rok 1990, czyli na początku naszej transformacji ustrojowej. Byłam wtedy w liceum, pojechaliśmy na wymianę z liceum i przeżyłam szok. Wchodzisz do supermarketu, w którym można kupić wodę w butelkach - ja piłam z czajnika, na półkach stoją dziesiątki rodzajów szamponów do włosów, jogurty mają przeróżne smaki... Wszystko pachniało, wyglądało estetyczne, wszędzie Pewex! Już abstrahując od tego, że zobaczyłam symbole Francji, o których uczyłam się w szkole, to było po prostu wspaniałe przeżycie. I trochę upokarzające, bo nie wiedziałam np. jak działa toaleta na fotokomórkę i jak się je awokado - zjadłam ze skórką, jak jabłko. Ale też dowiedziałam się, co Francuzi myślą na nasz temat i okazało się, że nie wiedzieli zbyt wiele. Te wszystkie pytania w rodzaju: „Czy u was niedźwiedzie i wilki chodzą po ulicy?” są prawdą, przeżyłam to na własnej skórze. Pokazywali mi pilot do telewizora, który nie ma kabla i działa, a ja wtedy też już miałam w domu telewizor z pilotem i wideo. Oni myśleli, że jestem z jakiegoś totalnie zacofanego kraju. To się potem zmieniło. Wiedza o Polsce i zmianach, jakie zapoczątkowała w Europie, stała się powszechna i to napawało dumą. Szkolny wyjazd do Francji zainspirował mnie na resztę życia. Kiedy już zaczęłam pracować, to oszczędzałam pieniądze po to, żeby poznawać nowe miejsca.
PAP Life: Były takie okresy, kiedy nie wyjeżdżałaś, bo nie było cię stać na podróżowanie?
B.T.: Podróżowałam na miarę możliwości. Bywało bardzo skromnie, ale rekompensatą było doświadczanie nowych miejsc. Zdarzało mi się wyzerować kartę kredytową i spłacać ją potem przez kilka miesięcy. Nie oszczędzam podczas wyjazdów. Nie kupuję pamiątek, nie wydaję pieniędzy na materialne rzeczy, wolę kupić bilet do miejscowego muzeum czy na inną atrakcję, która zapewni przeżywanie emocji i stworzy wspomnienia. Tego nikt nam nigdy nie zabierze. I nawet jeżeli zniknie album ze zdjęciami, to i tak w głowie zostaną te wszystkie obrazy, smaki, zapachy. Dla mnie podróże to jest wieczna nauka. Uczenie się ludzi, miejsc, uczenie się bycia wdzięcznym, że mogę to wszystko zobaczyć, praktykowanie zachwytu nad światem, jaki on jest piękny, co nam daje, jak jesteśmy mali wobec niego.
PAP Life: Lubisz wracać tam, gdzie byłaś, czy odkrywać nowe miejsca?
B.T.: Chorwacki Cavtat jest moją, a już teraz naszą kotwicą. I tam jesteśmy czasem dwa razy w roku, nawet na krótko. Kochamy też Kazimierz Dolny i Trójmiasto. Lubię energię tych miejsc, często można mnie tam spotkać. Ale poza tym staramy się zobaczyć coś nowego. Ostatnim moim odkryciem jest Salzburg. Mój mąż zabrał mnie w taką sentymentalną dla niego podróż, bo spędził w Salzburgu kilka lat i chciał mi pokazać te wszystkie miejsca, które pamiętał z czasów swojej młodości. Przyznam, że byłam zachwycona Salzburgiem, takim kilkupoziomowym pejzażem tego miasto, gdzie masz i rzekę, i stare miasto, i zamek, i jeszcze góry ośnieżone. Naprawdę fascynujące.
PAP Life: Są miejsca, do których nigdy już nie wrócisz?
B.T.: Tak i nawet nie dlatego, że się zniechęciłam, tylko się nimi nasyciłam. Widziałam, wystarczy. Na przykład Santorini, bo tam za mało zieleni i Malediwy, do których pojechaliśmy w naszą podróż poślubną. Pięknie jak z obrazka, natomiast tam było po prostu nudno, a ja lubię różnorodność. I tu ciekawszy jest Mauritius, bo są i góry, i cudowna roślinność, wodospady, inne cuda natury i jeszcze Port Louis z piękną, kolonialną architekturą, której jestem wielbicielką.
PAP Life: Od trzech lat jesteś mężatką. Zanim się poznaliście, każde z was widziało kawał świata. Czy częściej pokazujecie sobie miejsca, które były dla każdego z was ważne, czy tworzycie wspólną historię podróżniczą?
B.T.: Kiedy spotykają się ludzie z bagażem przeróżnych doświadczeń, to w sposób naturalny chcą się podzielić tym, czym się kiedyś zachwycili i zależy im, żeby ta druga osoba też ten zachwyt podzieliła. Dlatego zabrałam swojego męża do Cavtatu, a on mnie do Salzburga. Ale też tworzymy własną historię. Uwielbiam miejsca, które widzę po raz pierwszy i mogę je odkryć dla siebie. W ubiegłym roku byliśmy na przepięknym rejsie żaglowcem po Lazurowym Wybrzeżu i Korsyce, codziennie rano cumowaliśmy w innym porcie. Podobał nam się Meksyk, podróżujemy też po USA i na pewno tam wrócimy. Zimą odwiedzamy kurorty narciarskie - polskie i zagraniczne. A niebawem ruszamy na Zakintos - nie byliśmy tam jeszcze i chcemy zobaczyć, jak jest.
PAP Life: Zdarza ci się podróżować samej?
B.T.: Nie licząc podróży służbowych, to w zasadzie nie. Jeśli chodzi o moje podróżowanie, to bardzo dużo dało mi macierzyństwo. Czasem ludzie myślą: „Ojejku, pojawi się dziecko, to już nie będzie można wyjeżdżać”, a u mnie było odwrotnie. Właśnie dlatego, że mam syna, zwiedziłam kawał świata, bo podążałam za jego marzeniami. Kiedy był dzieckiem i na przykład czytał książkę o Nowym Jorku, i zapragnął to miasto zobaczyć, pomyślałam: „Dobrze, w takim razie oszczędzamy i lecimy”. Tak było też z wieloma innymi miejscami na świecie - Kuba, Skandynawia, kraje nadbałtyckie - marzenia Jaśka. Mieliśmy też etap, kiedy w weekendy robiliśmy krótkie wypady po europejskich stolicach. Cieszę się, że Jasiek pokochał podróże. Dziś jako dorosły człowiek woli odłożyć na wyjazd, zamiast kupować dobra materialne. Kocha doświadczać, docenia każdy wyjazd, to jest piękne. W wieku szkolnym często jeździł na obozy językowe. Wiele znajomości z tamtych czasów utrzymuje do dziś. To są korzyści z podróży trudne do przeceniania.
PAP Life: Mówi się, że podróże kształcą. A czego ciebie nauczyły?
B.T.: Myślę, że cały czas się uczę i mam nadzieję, że nigdy się to nie skończy. Zauważyłam, że w krajach, gdzie jest dużo słońca, pachnące nim warzywa i świeże owoce, ludzie są bardziej uśmiechnięci. Mają, rzecz jasna, swoje problemy, ale nie utrudniają sobie życia tym wiecznym zamartwianiem, analizowaniem, wizualizowaniem przyszłości i lękami przed nią. Oni wyznają zasadę - nie za dużo, nie za mało, a w sam raz, tak żeby było wystarczająco. Bardzo mi się to podoba i staram się teraz tym kierować w swoim życiu. Nie narzekam, nie zadręczam tym, na co nie mam wpływu. Nauczyłam się wdzięczności, radości życia, pielęgnowania wspomnień, znajdowania szczęścia w każdej drobnostce, odrzucania tego, co toksyczne. Myślę, że właśnie dzięki podróżom moje wewnętrzne dziecko wciąż ma się dobrze!
PAP Life: Kiedy jesteś na wakacjach, lubisz być na bieżąco, sprawdzasz maile, czytasz wiadomości?
B.T.: Raczej nie, potrafię się odciąć. Świat się nie zawali, jak później do kogoś oddzwonię czy sprawdzę, co się wydarzyło - przecież i tak nie mam na to wpływu. Intensywnie pracuję, obowiązki zostawiam w Warszawie. Byłam ostatnio na konferencji dotyczącej trendów przyszłości i jednym z nich będzie życie offline. Tak jak kiedyś szukaliśmy hoteli, gdzie jest Wi-Fi, teraz będziemy płacić za miejsca, w których tego nie będzie. Jesteśmy przebodźcowani, a podróże i odpoczynek są po to, żeby się odciąć i odbodźcować.
PAP Life: Czasem po latach wracamy do miejsca, które nas zachwyciło i okazuje się, że to już zupełnie inna bajka. Mówiłaś o swojej pierwszej podróży do Paryża w 1990 roku. Dziś stolica Francji to według wielu miasto brudne, z bezdomnymi na głównych ulicach. Przeżywasz takie rozczarowania?
B.T.: Dla mnie to jest wciąż ten sam Paryż. Oczywiście rozczarowują mnie pomazane budynki, martwi mnie, że ktoś coś niszczy. To przykre, ale czy to powoduje, że tam się gorzej czuję? Nie. Panujący tam genius loci, duch tego miejsca po prostu zawsze tam zostaje. Wracam do Cavtatu, który kiedyś był pełen niesamowitych jachtów. Dzisiaj nie ma ani jednego, dlatego, że to były głównie rosyjskie jachty. Stany Zjednoczone to już nie ten „american dream”, co w latach 80. czy 90. Świat się zmienia, ewoluuje, my się zmieniamy i mamy nowe potrzeby. W niektórych miejscach nie było kiedyś tak gorąco, jak jest dzisiaj. Zmienił się też sposób podróżowania, jesteśmy bardziej szczegółowo sprawdzani, ale jest to cena naszego bezpieczeństwa. Jest inaczej, ale gorzej czy lepiej? Nie wiem. Po prostu inaczej. Ja nie jestem superwymagająca. Być może brak tych oczekiwań sprawia, że nigdy nie powiem, że to był błąd, że gdzieś pojechałam. Nigdy nie żałuję podróży. Warto było coś zobaczyć, choćby po to, żeby potem wiedzieć, czego się nie chce. (PAP Life)
Rozmawiała Iza Komendołowicz
ep/
Beata Tadla – dziennikarka radiowa i telewizyjna, przez wiele lat prowadziła programy informacyjne w TVN oraz TVP. W lutym 2024, po ośmiu latach przerwy, powróciła do Telewizji Polskiej, zostając współprowadzącą „Pytania na śniadanie”. Ma 49 lat.