4 stycznia minęło 5 lat od pożaru escape roomu "To Nie Pokój" przy ul. Piłsudskiego w Koszalinie (woj. zachodniopomorskie), w którym zginęło pięć 15-latek, przyjaciółek z jednej klasy gimnazjum świętujących urodziny jednej z nich. Od ponad 2 lat przed sądem okręgowym toczy się proces czworga oskarżonych o umyślne stworzenie niebezpieczeństwa wybuchu pożaru w escape roomie i nieumyślne doprowadzenie do śmierci dziewcząt.
Akt oskarżenia objął organizatora escape roomu, wynajmującego lokal Miłosza S. z Poznania, jego babcię Małgorzatę W., która rejestrowała działalność, jego matkę Beatę W., która współprowadziła działalność oraz pracownika Radosława D. Grozi im do 8 lat pozbawienia wolności.
W ocenie prokuratury, w escape roomie nie stworzono żadnych dróg ewakuacji, nagromadzono materiały łatwopalne, które były głównie w poczekalni obiektu, ale także w poszczególnych pokojach zagadek. Ponadto jedynym źródłem ogrzewania budynku były przenośne piecyki gazowe zasilane z butli. Rozszczelnienie jednej z nich miało być źródłem późniejszego pożaru.
W piątek w sądzie z czworga oskarżonych odpowiadających z wolnej stopy stawiła się tylko jedna z kobiet. W rozprawie uczestniczyła natomiast większość z oskarżycieli posiłkowych, rodziców tragicznie zmarłych 15-latek. To na ich pytania odpowiadali biegli z zakresu instalacji gazowej i pożarnictwa, którzy do sprawy sporządzali opinie.
Na tę okoliczność na salę rozpraw dostarczone zostały z magazynu sądowego dowody rzeczowe, które po raz pierwszy były rozpakowywane w obecności prowadzącej postępowanie sędzi Sylwii Dorau-Cichoń i stron procesu. Były to dwie obudowy piecyków gazowych oraz ich części. Sąd, ze względów bezpieczeństwa, nie zgodził się na okazanie butli gazowych. Te dowody są przechowywane w Zakładzie Gazowniczym w Koszalinie.
Rodzice pokrzywdzonych dopytywali biegłych m.in. o to, czy są w stanie określić, gdzie piecyki znajdowały się w momencie pożaru, który w ich ocenie ma największe uszkodzenia spowodowane wysoką temperaturą, pożarem i jak to jest możliwe, że po rozszczelnieniu butli gazowej obudowa piecyka od wewnątrz jest tylko nieznacznie nadpalona. Z przeprowadzonych przez nich na własną rękę eksperymentów, które sfilmowali, wynikało, że zniszczenia powinny być dużo większe.
Biegli (nie zezwolili na ujawnienie danych osobowych) wskazali, że w poczekalni obiektu w dniu pożaru znajdowały się dwa piecyki, dwóch różnych marek. Zainstalowane były na różnych wysokościach i w różnych miejscach. W jednym piecyku znajdowała się butla gazowa. Natomiast butla z drugiego po pożarze znaleziona została poza obudową piecyka, w pobliżu drzwi prowadzących do jednego z pokojów zagadek, z tym, że nie pokoju "Mrok", w którym zamknięte były nastolatki.
Biegli przyznali, że to obudowa piecyka, z którego była wyjęta butla, wygląda na bardziej uszkodzoną działaniem wysokiej temperatury. Zaznaczyli przy tym, że obie obudowy są wykonane z różnych materiałów i mogły się różnie zachować. "Porównanie można robić, gdyby te piecyki były tej samej firmy" – zaznaczył jeden z biegłych.
Drugi z biegłych przyznał, że pisząc w opinii o drewnianych drzwiach zamontowanych w poszczególnych pokojach zagadek, posłużył się pewnym uproszczeniem. Nie kwestionował na rozprawie twierdzenia oskarżycieli posiłkowych, zdaniem których, te drzwi "były papierowe z tzw. plastra miodu".
Obaj biegli przyznali, że tego typu drzwi, które były w escape roomie, są poza wszelką klasyfikacją, jeśli chodzi o klasę odporności ogniowej. Ta najniższa zakłada zachowanie izolacyjności i szczelności przez 30 minut, a takie drzwi wytrzymują 4 minuty. Biegli zaznaczyli, że jednak przy tej działalności gospodarczej nie było konieczności spełniania tego typu norm.
Natomiast co do uszkodzenia piecyka po rozszczelnieniu butli, ewentualnego wybuchu i pożaru, biegły wskazał, że przy nawet niewielkiej nieszczelności trzeba wziąć pod uwagę właściwości gazu propan-butan. "Ona powoduje, że gaz wypływa i przesuwa się w dół, rozkłada się pasmem na wysokości ok. 10 cm od podłoża i wchodzi we wszystkie zakamarki i sobie tak leży. Mieszaninę wybuchowości jest trudno osiągnąć. Natomiast iskra, otwarty ogień - to czynniki inicjujące zapłon. W zależności, jak dużo tego gazu było, powstał płomień podobny do takiego, jakbyśmy wylali benzynę i ją podpalili" - wyjaśnił biegły.
W jego ocenie, płomień, który powstał wewnątrz obudowy piecyka, w dolnej jego części, palił się tak długo, na ile w pomieszczeniu było powietrza. "Jak się zadymiło, mógł zgasnąć. Natomiast ogień w pomieszczeniu oddziaływał na inne elementy, w tym na zewnętrzną obudowę piecyka, uszkadzając ją" – ocenił biegły.
Specjaliści zeznania kontynuować będą na rozprawie 5 kwietnia. (PAP)
Autorka: Inga Domurat
ep/