Tutaj, na północy obwodu donieckiego, rozpoczyna się strefa zniszczeń wojennych. Naznaczona wrakami samochodów i spalonych czołgów przy drogach, zerwanymi dachami zabudowań i kraterami po eksplozjach bomb. To wszystko przyniosła tu Rosja.
Nad wsią Bohorodyczne góruje podziurawiona odłamkami błękitna cerkiew pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny. Część zespołu klasztornego na wzniesieniu przy świątyni zniszczyły pociski. Po wiejskich uliczkach, wśród zrujnowanych domów, szwendają się psy i koty. Ludzi nie widać.
„Przed wojną było nas 800, teraz jest ze dwadzieścia osób. Kto mógł – uciekał, kto nie mógł – ten został” – wyjaśnia Anatolij, spotkany przy rozbitym moście nad rzeką Doniec.
68-latek zbiera tu łuski po pociskach armatnich, pozostawione przez rosyjską armię. Wygrzebuje je z ziemi, żeby potem przekazać przejeżdżającym przez wieś wolontariuszom. „Oni malują je w różne wzory i sprzedają gdzieś na świecie, by pomóc naszej armii, a ja przy tej okazji też pomagam w taki właśnie sposób” – tłumaczy.
Rosjanie, którzy zajęli Bohorodyczne w czerwcu, zostali z niego wyparci przez ukraińskie wojska we wrześniu 2022 r. „Może nie byli witani jak wyzwoliciele, ale wielu mieszkańców ich popierało i potem odeszło razem z nimi. To jest obwód doniecki, tutaj zawsze dobrze działała rosyjska propaganda podczas gdy Ukraina przez całe lata nic z tym nie robiła” – wzdycha.
Anatolij uważa, że do budowania nastrojów prorosyjskich przyłożyli się mnisi z klasztoru w Bohorodycznem, który uznaje zwierzchność Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego.
„Teraz uciekli do swojej ławry w Swiatohorsku, tutaj prawie się nie pokazują i dobrze. Jak im się nie podoba w Ukrainie, niech jadą do Rosji” – macha ręką w stronę położonego w odległości około 5 km za rzeką miasteczka.
Złego słowa na mnichów nie powie za to pani Luba, która mieszka na klasztornym wzgórzu. „Toż to nasza cerkiew, nasi batiuszkowie, modliliśmy się z nimi i nadal się modlimy, choć już ich tu nie ma. Modlimy się o zakończenie wojny i pokój” – opowiada.
Jakieś 35 kilometrów na wschód od Bohorodycznego przebiega linia frontu. We wsi raz po raz słychać głuche uderzenia artylerii z tzw. kierunku łymańskiego.
„I póki tam będą strzelali, nikt nam tutaj niczego nie odbuduje. Dobrze byłoby, gdyby podciągnęli chociaż prąd, którego nie mamy już prawie od dwóch lat. Może otworzyłby się sklep. Może powróciłoby tu jakieś życie, jak wróciła już Ukraina” – mówi na pożegnanie pan Anatolij. (PAP)
Z Bohorodycznego Jarosław Junko
kgr/