Wkroczenie wojsk ukraińskich na terytorium Rosji po ponad dwóch latach rosyjskiej agresji było zaskoczeniem dla niemal wszystkich obserwatorów i dużym ciosem psychologicznym godzącym w prestiż rosyjskiego prezydenta Władimira Putina. Jednak według Philipa Wasielewskiego, analityka wojskowego think-tanku Foreign Policy Research Institute i byłego oficera CIA, operacja Ukraińców - choć niepozbawiona ryzyka - poza znaczeniem propagandowym ma też znaczenie militarne.
"Oczywiście ta ofensywa jest wielkim ciosem w wizerunek Putina, stanowi duże wzmocnienie ukraińskiego morale i skutkowała pojmaniem setek, jeśli nie ponad tysiąca jeńców, którzy okażą się przydatni. Ale to, czego nie zauważa wielu komentatorów, to fakt, że za pomocą tego ruchu Ukraina z powrotem obróciła ten konflikt w wojnę manewrową, gdzie to ukraińskie wojsko ma przewagę" - ocenia ekspert. Jak dodaje, przewaga ta wynika z większej elastyczności sił ukraińskich i lepszego dowodzenia. Zaznacza, że w wojnie pozycyjnej, jaka toczy się m.in. w Donbasie w okolicach Pokrowska, przewaga jest po stronie Rosjan.
"Są takie dwa stare wojskowe powiedzenia. Pierwsze to: artyleria niszczy, piechota zdobywa. Drugie: im słabsza piechota, tym silniejsza musi być artyleria. Oba te powiedzenia mają zastosowanie do armii rosyjskiej w Donbasie, gdzie Rosjanie używają swojej przewagi w artylerii, doszczętnie niszcząc miasteczka i wioski, aż w końcu piechota je zajmuje po utracie dużej liczby żołnierzy" - mówi Wasielewski.
"Ukraińcy wychodzą z tego błędnego koła bycia pod stałym ogniem artyleryjskim i przenoszą walkę z miejsca, gdzie Rosjanie mają ustawioną całą swoją artylerię i logistykę, w miejsce, gdzie mają rosyjskich żołnierzy poza okopami i gdzie mogą niszczyć rosyjskie jednostki kawałek po kawałku" - analizuje.
Jak jednak przyznaje, ukraiński ruch obciążony jest dużym ryzykiem w obliczu problemów kadrowych ukraińskiej armii. Ofensywa wymusiła przeniesienie części wojsk z Donbasu, gdzie Rosjanie już od tygodni powoli posuwają się naprzód.
"Ukraińcy będą mieli przewagę, dopóki będą w ruchu. Jeśli Rosjanom uda się ponownie zmienić walki z powrotem w wojnę na wyniszczenie, to zmuszą Ukraińców do wycofania się lub okopania się i w rezultacie Ukraińcy będą mieli jeszcze więcej terenu do obrony niż wcześniej" - mówi.
Jak ocenia, główny cel Ukraińców nie jest znany, a operacja pod Kurskiem może być teoretycznie również taktycznym zwodem mającym osłabić rosyjskie linie na innych odcinkach frontu. Jego zdaniem celem nie jest utrzymanie terenu po to, by stanowił on kartę przetargową, na wypadek gdyby Ukraina została zmuszona do podjęcia negocjacji z Rosją przez przyszłą amerykańską administrację.
"W tej teorii widzę co najmniej dwa błędy: jeśli jakikolwiek amerykański prezydent uważa, że jest w stanie zmusić Ukraińców do podjęcia rozmów, których nie są gotowi podjąć, to poważnie przecenia swój wpływ. Po drugie, do wyborów pozostały jeszcze trzy miesiące, a zanim nowa administracja przyjdzie i będzie w stanie zająć się rozmowami, to minie z 9 miesięcy" - mówi Wasielewski. "Jeśli rzeczywiście taki był cel tej operacji, powinna ona zostać rozpoczęta w grudniu" - dodaje.
Według analityka o ostatecznych efektach ofensywy, poza jej skutkami psychologicznymi, zdecyduje m.in. to, jak głębokie okażą się ukraińskie rezerwy i jak duże straty Ukraińcy będą w stanie zadać Rosji na jej terytorium.
Ekspert przypomina jednak o możliwych skutkach ubocznych ukraińskiego natarcia.
"Tak jak nie należy lekceważyć skutków dla ukraińskiego morale, nie można lekceważyć tego, jak sytuacja wpłynie na Rosjan, którzy dotąd mieli coraz większe problemy z mobilizacją żołnierzy, oferując coraz większe kwoty za wstąpienie do wojska. Być może fakt, że teraz muszą bronić swojego terytorium, to zmieni" - zaznacza.
Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)
gn/