Były premier Irlandii Leo Varadkar z centroprawicowej, proeuropejskiej partii Fine Gael doprowadził w 2018 r. do zniesienia zakazu aborcji w tym kraju. W poniedziałek podczas wizyty w Warszawie spotkał się w Sejmie z parlamentarzystkami z komisji zajmującej się projektami ustaw o przerywaniu ciąży. Opowiedział im o irlandzkiej drodze do liberalizacji przepisów. We wtorek odwiedził założone przez Fundację na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny "Federę" Centrum Zdrowia. To poradnia dla kobiet, w której mogą m.in. odbyć konsultacje ginekologiczne, psychiatryczne i uzyskać informacje o antykoncepcji.
W rozmowie z Polską Agencją Prasową b. szef irlandzkiego rządu (według tamtejszej konstytucji - taoiseach) przyznał, że z przyjemnością przyjął zaproszenie do Polski, by podzielić się swoimi doświadczeniami. "Ale oczywiście nie przyjechałem tu po to, by mówić, co należy zrobić. Polska jest krajem demokratycznym, podejmowanie decyzji należy do wybranych przez Polaków władz" - podkreślił.
Leo Varadkar dostrzega wyraźne podobieństwa pomiędzy obecną sytuacją w Polsce oraz Irlandią sprzed niemal dekady, kiedy w tamtejszym społeczeństwie toczyła się debata o prawie aborcyjnym. "W obu przypadkach tradycyjnie katolicki kraj z czasem stał się bardziej europejski, bardziej liberalny, co wyrażało się w tym, że większość społeczeństwa wyrażała potrzebę zmian" – powiedział. Zwrócił jednak uwagę także na różnice.
"Irlandczycy zdecydowali o zliberalizowaniu przepisów, które przez lata zakazywały aborcji. Polska miała bardziej liberalne prawo przed 1993 r. i potem decydowała się na jego zaostrzenie" - podkreślił.
W przypadku Irlandii jedyną drogą do zmiany przepisów antyaborcyjnych było referendum, ponieważ zakaz wynikał wprost z zapisów ustawy zasadniczej. Ósma poprawka do konstytucji z 1983 r. zawierała zapis zrównujący prawo do życia kobiety z prawem do życia nienarodzonego dziecka. Przerwanie ciąży nie było możliwe w przypadku gwałtu, kazirodztwa ani śmiertelnych wad płodu. Zgodnie z obowiązującym jeszcze do niedawna prawem kobieta mogła być skazana za nielegalne przerwanie ciąży na 14 lat więzienia. Podobnie jak każdy, kto jej w tym pomagał. Wyjątkiem była sytuacja zagrożenia życia ciężarnej, jednak niejasne prawo zniechęcało lekarzy do wykonywania zabiegów. "Nie mieliśmy wyboru, referendum było koniecznością. W Polsce zakaz można znieść drogą ustawy - i to kolejna różnica" - powiedział polityk z Dublina.
Leo Varadkar uważa, że zmiana, która dokonała się w jego kraju, wynikała m.in. z tego, że parlamentarzyści zasiadający w Zgromadzeniu Irlandii (izba niższa parlamentu) byli mniej progresywni niż ich wyborcy. Klasa polityczna musiała zareagować. "Społeczeństwo wyprzedzało polityków w podejściu do liberalizacji aborcji. Wielu parlamentarzystów niechętnie mówiło o tym problemie. Albo uważali, że jest to dzielący temat, albo nie byli przekonani, czy społeczeństwo poprze reformę. Najpierw sondaże opinii publicznej, a potem wyniki wyborów do Zgromadzenia pokazały, że społeczeństwo było gotowe na tę zmianę bardziej niż politycy być może zdawali sobie z tego sprawę. To sprawiło, że musieliśmy działać szybciej, niż zamierzaliśmy" - wyjaśnił.
Decyzja Leo Varadkara o rozpisaniu referendum była jedną z pierwszych po objęciu przez niego stanowiska premiera w połowie 2017 r. Za cele swojego rządu postawił wtedy m.in. obniżenie podatków, zbilansowanie budżetu, uczynienie Irlandii liderem w przeciwdziałaniu zmianom klimatu oraz złagodzenie prawa aborcyjnego. Zakomunikował irlandzkiemu parlamentowi, że głosowanie krajowe w sprawie uchylenia ósmej poprawki do konstytucji odbędzie się latem 2018 r.
"Nie byłem pewien wyniku tego referendum, ale podjąłem ryzyko" - powiedział PAP. Zdecydował się, bo "czuł społeczną potrzebę tej zmiany". W wywiadach z czasu podjęcia tamtej decyzji polityk mówił m.in., że czas najwyższy, by Irlandia "przestała eksportować swoje problemy". Na porządku dziennym było to, że Irlandki potrzebujące aborcji wyjeżdżały na zabiegi do Wielkiej Brytanii. Według statystyk zebranych przez brytyjskie Ministerstwo Zdrowia w latach 1980–2015 co najmniej 165 438 irlandzkich kobiet i dziewcząt skorzystało z usług aborcyjnych w tym kraju.
Ważne były też doświadczenia z czasu, kiedy Leo Varadkar, z wykształcenia lekarz, sprawował funkcję ministra zdrowia. "Byłem w pełni świadomy tego, jak dramatyczne sytuacje wynikały z tamtego bardzo surowego prawa, które krzywdziło naszych obywateli" - podkreślił. Przypomniał śmierć 31-letniej Hinduski Savity Halappanavar. Kobieta zmarła w wyniku sepsy w 2012 r. w szpitalu uniwersyteckim w Galway. Personel medyczny odrzucił jej prośbę o terminację ciąży po niecałkowitym poronieniu, tłumacząc, że spełnienie prośby byłoby niezgodne z prawem irlandzkim. Śmierć wstrząsnęła Irlandią.
Były premier początkowo zakładał, że w referendum nie zaproponuje tak daleko idącego pytania - o uchylenie poprawki do konstytucji zrównującej prawa płodu z prawami matki. "Miałem początkowo na myśli bardziej stopniowy proces odchodzenia od restrykcji. Ale w ciągu roku, rozważając sytuację, zdecydowaliśmy, że pójdziemy dalej" - powiedział PAP.
W czasie poprzedzającym referendum większość badanych opowiadała się za liberalizacją przepisów. "Widzieliśmy silne poparcie dla aborcji w pewnych okolicznościach, takich jak gwałt, kazirodztwo, ciąża małoletniej albo kiedy płód nie był zdolny do życia. Nie było jednak pewne, jak wielu Irlandczyków popiera prawo do aborcji z woli kobiety" - wyjaśnił były premier.
Politycy przygotowujący się do liberalizacji prawa po drodze omawiali więc jego różne wersje. Wśród rozważanych pomysłów był taki, by w przypadku ciąży z gwałtu kobieta stawała przed komisją złożoną z dwóch lekarzy i dwóch prawników, którzy ocenią, czy występuje przesłanka do aborcji. "Kiedy zaczęliśmy rozmawiać o praktycznych aspektach takiej sytuacji, uświadomiliśmy sobie, jak trudne i niesprawiedliwe byłoby to wobec kobiet. Odeszliśmy więc od tego" - opowiedział irlandzki polityk. Rząd Varadkara brał też pod uwagę, że coraz więcej kobiet przeprowadza aborcję w domu, wykorzystując kupione przez internet tabletki poronne. "Czasem te pigułki nie były tym, czym miały być. Mogły zagrażać życiu. Zadaliśmy więc sobie pytanie - czy nie byłoby lepiej, gdyby te aborcje odbywały się w odpowiednio uregulowanym środowisku, w ramach prawnych gwarantujących kobietom i lekarzom bezpieczeństwo?" - powiedział były szef rządu.
Podkreślił też: "Ale gdyby nie było aktywistów, zaangażowania społeczeństwa obywatelskiego, młodych ludzi prowadzących kampanię na rzecz zmiany, to politycy nie zrobiliby tego sami. Musieliśmy zostać do tego działania popchnięci".
Ważną rolę w kampanii przed referendum odegrały też osobiste historie kobiet, które przeszły aborcje.
"Setki tysięcy kobiet dokonało aborcji w Irlandii, ale zrobiło to w tajemnicy - czasami za granicą, czasami przy pomocy pigułek. Myślę, że im więcej osób słyszało indywidualne historie, tym bardziej były one w stanie wczuć się w sytuację tych kobiet i stać się bardziej współczujący. Sprawa przestawała być teoretycznym sporem, zaczynała dotyczyć prawdziwych ludzi" - opowiedział.
Pomogła też kampania "od drzwi do drzwi" zwolenników zmiany prawa, z czasem zaangażowali się również lekarze, których stanowisko było w tej debacie przez Irlandczyków wyczekiwane i istotne. Po drugiej stronie wybrzmiewał głos Kościoła katolickiego. Hierarchowie namawiali wiernych do głosownia przeciwko zmianom w prawie. "Nie był to jednak głos tak mocny, jak 20-30 lat wcześniej" - zaznaczył polityk.
Sam Leo Varadkar nie zawsze był w pełni „pro-choice". "Przeszedłem z bardziej konserwatywnego stanowiska do liberalnego poglądu na aborcję. Na studiach prowadziłem kampanię przeciwko rządowym planom wprowadzenia dalszych ograniczeń dostępu do aborcji ze względu na zdrowie psychiczne i za zezwoleniem na aborcję w przypadkach takich jak gwałt, kazirodztwo lub ciąża dzieci. Ale kiedy zostałem wybranym politykiem w 2003 r., przyjąłem stanowisko mojej partii, która wówczas nie sprzyjała liberalizacji. Kiedy jest się osobą wyznaczoną do reprezentowania wyborców, trzeba brać pod uwagę ich poglądy. Z czasem – zdecydowanie zmieniłem zdanie i doszedłem do osobistego stanowiska, niezależnie od programu partii, że kobieta powinna mieć prawo do przerwania ciąży w pierwszych 12 tygodniach ciąży, a także później w określonych okolicznościach" – przyznał rozmówca PAP.
Podczas dwugodzinnego spotkania z polskimi parlamentarzystami dyskusja dotyczyła okoliczności popierających referendum. Takie rozwiązanie proponują politycy Trzeciej Drogi. "To wyłącznie sprawa polska, czy zdecydujecie się na referendum, czy nie. Przy okazji naszego przekonaliśmy się, że głosowanie w konkretnej sprawie w rzeczywistości może dotyczyć wyrażenia opinii w wielu innych zajmujących wyborców. Np. złości na rząd części elektoratu w danym momencie. Coraz większy wpływ ma też dezinformacja, trzeba mieć więc świadomość, że w kampanii referendalnej rozpowszechniane będą fałszywe informacje. My mimo tego ryzyka nie mieliśmy wyboru, jeśli chcieliśmy zmienić prawo" - wyjaśnił Leo Varadkar.
W głosowaniu 25 maja 2018 r. ponad 66 proc. Irlandczyków opowiedziało się za uchyleniem ósmej poprawki. 1 stycznia 2019 r. wprowadzono ustawę, według której aborcja jest w Irlandii dopuszczalna podczas pierwszych dwunastu tygodni ciąży z woli kobiety oraz później, gdy życie lub zdrowie kobiety jest zagrożone, a także w przypadku letalnych wad płodu.
W polskim Sejmie są cztery projekty dotyczące aborcji. Dwa z nich przewidują prawo do aborcji z woli kobiety do 12 tygodnia, jeden - przywrócenie zniesionej wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego z 2020 r. przesłanki do aborcji w wyniku ciężkiej wady płodu. Ostatni to złożony po raz kolejny projekt przewidujący dekryminalizację przerywania za zgodą kobiety ciąży oraz dekryminalizację pomocy w samodzielnej aborcji. (PAP)
Autorka: Anita Karwowska
akar/ aba/ mow/kgr/