Eksperci: jeśli polityk trafi do więzienia, to nie znaczy, że jest więźniem politycznym

2024-01-12 10:19 aktualizacja: 2024-01-12, 14:52
Kraty i kajdanki, więzienie. Fot. PAP/Andrzej Lange
Kraty i kajdanki, więzienie. Fot. PAP/Andrzej Lange
Sam fakt, że ktoś jest politykiem i więźniem, nie oznacza, że jest więźniem politycznym bądź więźniem sumienia – uważają zapytani przez PAP eksperci, powołując się na zawartą w rezolucji Zgromadzenie Parlamentarnego Rady Europy definicję więźnia politycznego.

Po osadzeniu w więzieniu Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika niektóre media i część polityków nazywa ich więźniami politycznymi.

Dr Marcin Szwed, prawnik w Programie Spraw Precedensowych Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, pytany przez PAP o określenie "więzień polityczny" tłumaczył, że nie ma jednej, wiążącej definicji "więźnia politycznego". Zwrócił uwagę na rezolucję nr 1900 Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy (Parliamentary Assembly of the Council of Europe – PACE z 3 października 2012 r.) Wymienia ona przesłanki pozwalające na nazwanie kogoś więźniem politycznym.

Zgodnie z nią jest nim osoba pozbawiona wolności z naruszeniem jednej z podstawowych gwarancji określonych w Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i jej Protokołach (EKPC) - wolności myśli, sumienia i wyznania, wolności słowa i informacji, wolności zgromadzeń i zrzeszania się.

Kolejne przesłanki mówią o tym, że jest nią osoba, jeżeli pozbawienie wolności zostało zastosowane ze względów politycznych i nie ma związku z jakimkolwiek przestępstwem lub jeżeli ze względów politycznych została zatrzymana w sposób dyskryminujący w porównaniu z innymi osobami.

Rezolucja wskazuje również, że osobę pozbawioną wolności osobistej należy uważać za więźnia politycznego, jeżeli ze względów politycznych długość pozbawienia wolności lub jego warunki są wyraźnie nieproporcjonalne do przestępstwa, o popełnienie którego dana osoba została uznana za winną lub o którą jest podejrzana.

Więźniem politycznym, według dokumentu, jest także osoba, jeżeli zatrzymanie jej jest wynikiem postępowania, które było w sposób oczywisty nierzetelne i wydaje się, że ma to związek z motywami politycznymi władz.

Dr Szwed wyjaśnił, że termin "więzień polityczny" odnosi się do osoby, "która jest prześladowana z przyczyn politycznych, która walczy o prawa człowieka, działa w opozycji w państwie, w którym prawa opozycji są łamane, a także w takich sytuacjach, gdy władza, z przyczyn politycznych, stara się dokonywać machinacji w postępowaniach sądowych".

Na definicję zaproponowaną przez Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy zwróciła uwagę w środę podczas konferencji prasowej wiceminister sprawiedliwości Maria Ejchart. Podkreśliła, że fakt, iż polityk jest w więzieniu nie znaczy, że jest więźniem politycznym.

Wyjaśniła, że definicja więźnia politycznego została utworzona przez Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy w 2012 roku na kanwie dyskusji o tym, czy więźniów reżimu w Azerbejdżanie należałoby uznać za więźniów politycznych czy nie. "Zgodnie z przyjętą definicją, żeby być uznanym za więźnia politycznego trzeba spełnić jeden z warunków tej definicji. W przypadku skazanych pana Kamińskiego i Wąsika żaden z tych warunków nie został spełniony. Dlatego nie można o nich mówić, że są więźniami politycznymi. To jest nadużycie, również wobec więźniów politycznych, którzy przebywają w więzieniach na całym świecie" - dodała.

Dyrektorka Amnesty International Polska Anna Błaszczak-Banasiak w rozmowie z PAP również zaznaczyła, że "sam fakt, że ktoś jest politykiem i więźniem, nie oznacza, że jest więźniem politycznym bądź więźniem sumienia".

"Amnesty International generalnie nie posługuje się terminem 'więzień polityczny', raczej 'więzień sumienia'. W naszym rozumieniu jest to osoba, która została skazana bądź jest prześladowana i do jej skazania może dojść, z przyczyn czysto politycznych, najczęściej z uwagi na głoszone przez tę osobę poglądy, często krytyczne wobec władzy" - wyjaśniła.

Zaznaczyła, że powodem skazania więźnia sumienia może być również korzystanie z wolności słowa, wolności zgromadzeń, czyli na przykład uczestniczenie w protestach, często antyrządowych czy skierowanych przeciwko establishmentowi. "Jest to osoba, która została skazana najczęściej wyrokiem sądowym, bądź innego rodzaju organu, za korzystanie ze swoich praw i wolności człowieka i obywatela w oderwaniu od przestępstwa. Czyli sam fakt korzystania z praw i wolności obywatela był powodem skazania tej osoby" – dodała.

Błaszczak-Banasiak poinformowała, że są to najczęściej dysydenci walczący o prawa człowieka, sprzeciwiający się władzy, biorący udział w demonstracjach, korzystający ze swojej wolności słowa.

Dopytywana, czy według Amnesty International w Polsce po 1989 r. byli więźniowi sumienia, zaprzeczyła. "Przed 1989 r. - absolutnie tak. Mówimy tu przecież o osobach, które mogły korzystać ze swojego prawa do protestu. Choćby to, co działo się w Stoczni Gdańskiej, we wszystkich tych miejscach, gdzie 'Solidarność' protestowała przeciwko władzy. Korzystali z wolności słowa i za to spotykała ich kara w postaci uwięzienia" – dodała.

Dyrektorka Amnesty International Polska pytana o państwa, w których dzisiaj są więźniowie sumienia, wskazała m.in. na Białoruś. Więziony jest tam m.in. polsko-białoruski dziennikarz Andrzej Poczobut, który, jak tłumaczyła, korzystając ze swojej wolności słowa sprzeciwiał się naruszeniom praw człowieka na Białorusi. Andrzejowi Poczobutowi białoruskie władze zarzuciły „podżeganie do nienawiści", a jego działaniom – polegającym na kultywowaniu polskości i publikowaniu artykułów w mediach - przypisano znamiona "rehabilitacji nazizmu". Poczobut był również oskarżony o wzywanie do działań na szkodę Białorusi.

"Bez wątpienia możemy mówić o więźniach sumienia w Chinach, Iranie, we wszystkich tych krajach, gdzie za korzystanie z praw i wolności człowieka de facto idzie się do więzienia. Rosja, zwłaszcza w ostatnich latach, jest takim przykładem, gdzie do więzienia idą osoby tylko za to, że protestowały przeciwko wojnie w Ukrainie" – wymieniała.

Jako przykład podała Rosjankę Aleksandrę Skoczylenko, która w ramach protestu zmieniała w supermarketach etykiety z cenami na informacje o wojnie, która toczy się w Ukrainie. Skoczylenko została z tego powodu skazana na 7 lat kolonii karnej. Wyjaśniła, że w przypadku Skoczylenko kluczowe nawet nie jest to, jak wyglądało jej zatrzymanie czy proces, ale na jakiej podstawie została skazana. "To były takie przepisy wprowadzone tuż po agresji Rosji na Ukrainę, szczególne regulacje, które ustanowiły zupełnie nowe, nieznane wcześniej systemowi rosyjskiemu przestępstwo dotyczące oczerniania Rosji czy, jak to nazywają Rosjanie, propagowania fałszywych informacji na temat wojny w Ukrainie" – wyjaśniła.

Ponadto, jak tłumaczyła, Amnesty International ma szereg zastrzeżeń do samego funkcjonowania systemu sprawiedliwości w Rosji. "Z całą pewnością wymiar sprawiedliwości w Rosji jest całkowicie zależny od rządu Władimira Putina. Sędziowie nie są niezawiśli, sądy nie są niezależne. Na to też trzeba zwrócić uwagę" – dodała.

Wyjaśniła, że są przypadki, w których występuje motyw polityczny skazania osoby, rozumiany jako postępowanie sądowe niezgodne ze standardami międzynarodowymi. "Co to mogą być za standardy? Przykładowo sędzia nie był niezawisły, sąd nie był niezależny, spreparowano dowody bądź je sfałszowano, nadinterpretowano jakieś regulacje, nie dopuszczono wniosków obrony czy w ogóle uniemożliwiono prawa do obrony" – wymieniła.

Podkreśliła, że "tego rodzaju kwestie również mogłyby wskazywać na to, że taka sprawa jest motywowana politycznie", jednak "musielibyśmy mieć dowody na to, że takie postępowania urągało tym międzynarodowym standardom" - dodała.

Błaszczak-Banasiak pytana o możliwe działania społeczności międzynarodowej względem więźniów sumienia wyjaśniła, że najczęściej jest to kwestia apelowania do władz danego państwa, nagłaśnianie sprawy, czy wywieranie presji. "Jako Amnesty staramy się przede wszystkim spowodować, żeby dana osoba nie była anonimowa, nie była zapomniana. Żeby dane państwo wiedziało, że społeczność międzynarodowa patrzy mu na ręce" - zaznaczyła.

Proces m.in. Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika dotyczył operacji CBA w tzw. aferze gruntowej z lata 2007 r. CBA zakończyło tę operację specjalną wręczeniem dwóm mężczyznom tzw. kontrolowanej łapówki za "odrolnienie" w kierowanym przez Andrzeja Leppera ministerstwie rolnictwa gruntu na Mazurach. Finał akcji miał utrudnić przeciek, wskutek czego z rządu odwołano szefa MSWiA Janusza Kaczmarka.

W 2010 r. Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie oskarżyła m.in. Kamińskiego i Wąsika o przekroczenie uprawnień, nielegalne działania operacyjne CBA oraz podrabianie dokumentów i wyłudzenie poświadczenia nieprawdy. Według prokuratury Biuro stworzyło fikcyjną sprawę odrolnienia ziemi za łapówkę, choć nie miało wcześniej wiarygodnej informacji o przestępstwie, a tylko to pozwala służbom zacząć akcję "kontrolowanego wręczenia korzyści majątkowej" wobec podejrzewanych. Na potrzeby operacji CBA sfabrykowało - jak wskazywała prokuratura - bezprawnie dokumenty, które potem przedłożono do "przepchnięcia" przez resort rolnictwa. Miało też dojść do nielegalnego podsłuchiwania osób m.in. z Samoobrony.

W marcu 2015 r. Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście skazał w I instancji Kamińskiego i Wąsika na 3 lata więzienia m.in. za przekroczenie uprawnień i nielegalne działania operacyjne CBA. Na kary po 2,5 roku skazano dwóch innych byłych członków kierownictwa CBA. Kamiński oceniał wtedy, że wyrok "godzi w elementarne poczucie sprawiedliwości, jest kuriozalny, rażąco niesprawiedliwy i niezrozumiały".

Sprawa wróciła na wokandę po ponad ośmiu latach w związku z orzeczeniem Sądu Najwyższego z czerwca ub.r. Wówczas SN w Izbie Karnej po kasacjach wniesionych przez oskarżycieli posiłkowych uchylił umorzenie sprawy b. szefów CBA dokonane jeszcze w marcu 2016 r. przez Sąd Okręgowy w Warszawie w związku z zastosowanym przez prezydenta Andrzeja Dudę prawem łaski wobec nieprawomocnie skazanych b. szefów CBA i przekazał sprawę SO do ponownego rozpoznania. 20 grudnia zeszłego roku Sąd Okręgowy ponownie rozpoznając sprawę obniżył karę wobec Kamińskiego i Wąsika do 2 lat pozbawienia wolności, ale w znacznym zakresie podzielił ustalenia I instancji.

"Sąd I instancji słusznie dopatrzył się w działaniach oskarżonych przekroczenia uprawnień działania na szkodę interesu publicznego i prywatnego, a sąd odwoławczy w zakresie przypisanym w pełni te poglądy akceptuje" - zaznaczyła sędzia Anna Bator-Ciesielska w uzasadnieniu sądu II instancji.

Dodała, że "zachowanie oskarżonych 'dalece rozmijało się' ze standardem działania organów ścigania w ramach kontroli operacyjnej i prowokacji. "Opisane w wyroku czynności podejmowane przez oskarżonych były nie tylko działaniami bezprawnymi (...). Nie były to działania zmierzające do wykrycia przestępstw, lecz kreujące to przestępstwo" - wskazała sędzia.(PAP)

Autorka: Aleksandra Kiełczykowska

kgr/