Ekspert: kontrola ruchu powinna zareagować na dwa statki lecące na kolizję

2025-01-30 10:05 aktualizacja: 2025-01-30, 13:35
Miejsce katastrofy nad rzeką Potomak Fot. PAP/EPA/SHAWN THEW
Miejsce katastrofy nad rzeką Potomak Fot. PAP/EPA/SHAWN THEW
Kontrola ruchu lotniczego powinna zareagować, że 2 statki powietrzne lecą na kolizję, a załoga śmigłowca powinna widzieć podchodzący do lądowania samolot pasażerski - powiedział PAP mjr rez., ekspert, b. pilot wojskowy Michał Fiszer z Collegium Civitas, odnosząc się do katastrofy samolotu w Waszyngtonie.

Samolot linii lotniczych American Airlines z 64 osobami na pokładzie zderzył się w środę czasu lokalnego z wojskowym śmigłowcem przy podejściu do lądowania na waszyngtońskim lotnisku im. Ronalda Reagana i spadł do Potomaku. Los ofiar nie jest znany; z rzeki nie wyciągnięto dotąd żadnej żywej osoby. Według telewizji CBS News z wody wydobyto dotąd co najmniej 18 ofiar śmiertelnych, choć władze nie potwierdziły dotąd oficjalnie tych doniesień.

W rozmowie z PAP Michał Fiszer zaznaczył, że rejon lotniska to "bardzo gęsta przestrzeń powietrzna, tam się porusza bardzo dużo statków powietrznych w różnych kierunkach".

Zastrzegł jednak, że tak naprawdę nie wiemy, co się wydarzyło.

"Była to jednak noc, trudno było cokolwiek dotrzeć. Światła w nocy mają to do siebie, że je widać, ale nie wiadomo dokładnie, w jakiej one są odległości - czy są bliżej, czy dalej" – wyjaśnił.

Jego zdaniem wojskowy śmigłowiec leciał prawdopodobnie z Langley, gdzie jest siedziba CIA.

Przypomniał, że lot ten był określany jako "training". "Można to tłumaczyć jako lot szkolny, kiedy ktoś się uczy latać z instruktorem albo utrwala nawyki, lecąc samodzielnie. Może również oznaczać lot treningowy, czyli lot pilota już wyszkolonego po to, aby potrenować swoje umiejętności. Pod tym względem język angielski nie jest jednoznaczny" - powiedział. "Nie wiadomo, czy to był młody pilot, czy miał instruktora na pokładzie - bo samodzielnie piloci też latają, czy to był rutynowy lot" – dodał.

Fiszer wskazał, że "kontrola ruchu lotniczego powinna zareagować na to, że dwa statki powietrzne lecą na kolizję ze sobą". "Po drugie załoga śmigłowca, która leciała prawie że na wprost samolotu podchodzącego do lądowania, leciała od strony Waszyngtonu, od północy, natomiast samolot pasażerski leciał z południowego wschodu na północny zachód, lądując na krótszym, ukośnym pasie lotniska" - powiedział.

Zaznaczył, że załoga śmigłowca powinna go widzieć. "Zresztą była ostrzegana przez służby kontroli ruchu lotniczego, czy widzi podchodzący samolot. Nie wiadomo, co wojskowi piloci odpowiedzieli. Ale w tej sytuacji powinni albo zrobić 'kółeczko' i poczekać, albo poprosić o możliwość zwiększenia wysokości i przelecieć nad ścieżką podejścia samolotu" - wyjaśnił.

Ekspert zwrócił uwagę także na inne niż m.in. w Polsce procedury. "Śmigłowce przelatują tam w poprzek ścieżki podejścia na wysokości, na której jest podejście. Takie rzeczy u nas w zasadzie się nie zdarzają. U nas ta strefa jest wyłączona z ruchu i tylko w wyjątkowych sytuacjach można ją przekroczyć" – wyjaśnił.

"Nie wiadomo także, jak działały transpondery. A także o ile cywilny samolot na pewno miał urządzenia ostrzegawcze, tak starszy wojskowy śmigłowiec już niekoniecznie" – powiedział. Podkreślił jednak, że to specjalna komisja zajmie się wyjaśnieniem przyczyn katastrofy. (PAP)

akr/ mark/ amac/ know/