Na początku grudnia oba kraje zawarły nową umowę o odsyłaniu do Rwandy nielegalnych imigrantów, którzy przedostają się do Wielkiej Brytanii przez kanał La Manche. W umowie nie chodzi o odsyłanie Rwandyjczyków, lecz obywateli państw trzecich, których wnioski azylowe mają być rozpatrywane w Rwandzie. Jeśli osoby te mają podstawy do uzyskania azylu, uzyskają go, ale w Rwandzie, a nie w Wielkiej Brytanii.
Nowa umowa jest odpowiedzią na zastrzeżenia wobec jej poprzedniej wersji, wyrażone przez brytyjski Sąd Najwyższy, który uznał, że ze względu na ryzyko odsyłania przez Rwandę niedoszłych azylantów do ich krajów pochodzenia, nie może być ona uważana za bezpieczny kraj trzeci. Choć od czasu zawarcia pierwszej umowy minęło już 20 miesięcy, do Rwandy nie trafił jeszcze ani jeden nielegalny imigrant, ale otrzymała ona już z tego tytułu 240 mln funtów.
Umowa budzi w Wielkiej Brytanii spore kontrowersje, lecz motywacje brytyjskiego rządu są jasne – władze liczą, że perspektywa szybkiej deportacji do Rwandy będzie czynnikiem zniechęcającym kolejne osoby do podejmowania prób nielegalnego przedostania się przez La Manche. Motywacje rządu Rwandy są bardziej złożone.
"Pierwszy powód jest oczywisty. Rwanda od dawna szuka alternatywnych źródeł dochodów. To mały kraj, który nie ma zbyt wielu zasobów naturalnych i jest mocno przeludniony. Próbowali stać się węzłem komunikacyjnym dla Afryki Wschodniej, podjęli też próbę przekształcenia się w centrum konferencyjne, więc ta umowa wpisuje się w te działania" – powiedział Shepherd w rozmowie z PAP.
"Po drugie, Rwanda rozważnie buduje swoje relacje zewnętrzne, mając na uwadze to, co może przynieść jej korzyści. Stąd wysłanie sił zbrojnych do północnego Mozambiku w celu walki z dżihadystami, stąd wysłanie sił pokojowych do Republiki Środkowoafrykańskiej. Zatem chęć wzmocnienia dwustronnych stosunków z Wielką Brytanią, będącą wciąż jednym z najważniejszych partnerów zewnętrznych Afryki, i chęć bycia postrzeganym przez Wielką Brytanię jako ważny i użyteczny partner, wpisują się w tę strategię maksymalizowania korzyści" – wyjaśnił ekspert.
Jak podkreślił analityk, kolejną przyczyną jest chęć pokazania światu, że Rwanda jest bezpiecznym krajem, ponieważ wielu ludziom państwo to wciąż kojarzy się głównie z krwawą wojną domową z pierwszej połowy lat 90. XX wieku i dokonanym tam ludobójstwem. "Rwanda stara się budować swoją reputację jako miejsca bezpiecznego, kraju, gdzie rozwija się turystyka. Dowodem na to jest choćby reklama "Visit Rwanda" na koszulkach piłkarzy Arsenalu Londyn" – zauważył Shepherd.
Dodał jednak, że w aspekcie wizerunkowym umowa może nie zadziałać tak, jak władze Rwandy sobie wyobrażały, ponieważ w związku z kontrowersjami, jakie ona wywołuje i tym, że sprawa ostatecznie trafiła do brytyjskiego Sądu Najwyższego, brytyjskie media prześwietlają na wszystkie strony system sądowniczy w Rwandzie, a także poziom przestrzegania praw człowieka w tym kraju i kwestie dotyczące bezpieczeństwa potencjalnych azylantów. "Może zatem nastąpić moment, w którym Rwanda dojdzie do wniosku, że jej reputacja nie zyskuje na tej umowie i państwo nie otrzymuje korzyści, na które liczyło" – zauważył ekspert.
Shepherd oznajmił, że w Rwandzie temat umowy z Wielką Brytanią i przyjmowania od niej nielegalnych imigrantów nie był przedmiotem debaty publicznej, ponieważ takowej za bardzo w Rwandzie nie ma, a poza tym chodzi o liczby, które z punktu widzenia kraju są nieznaczące.
"To bardzo ściśle rządzony kraj. Rwandyjski Front Patriotyczny (RPF) sprawuje zasadniczo niekwestionowaną kontrolę nad wszystkimi organami władzy. Istnieje opozycja polityczna, ale jest bardzo nieliczna i cicha. Debata publiczna jest raczej wyciszona i kontrolowana. Zatem decyzja w sprawie umowy została raczej podjęta – mając na uwadze wszystkie powody, o których mówiliśmy - na wyższych szczeblach RPF i wyższych szczeblach rządu" – wyjaśnił analityk.
Jak dodał, trudno zatem ocenić, co na ten temat myślą zwykli Rwandyjczycy, ale zauważył, że jeśli deportacje w ogóle się rozpoczną, to do Rwandy trafi znikoma część spośród dziesiątków tysięcy nielegalnych imigrantów przepływających przez La Manche. Od początku tego roku ich liczba przekroczyła 29 tys., podczas gdy początkowo do Rwandy ma zostać wysłanych 200 osób. "Tymczasem w Rwandzie są dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy azylantów i uchodźców, głównie z Demokratycznej Republiki Konga. Zatem te kilkaset dodatkowych osób to liczba nieistotna z punktu widzenia zwykłych Rwandyjczyków" – podkreślił rozmówca PAP.
Na dodatek nie ma żadnej pewności, że ci nielegalni imigranci w ogóle kiedykolwiek do Rwandy trafią, a jeśli tak się nie stanie, to nie będzie ona musiała zwracać Wielkiej Brytanii pieniędzy już otrzymanych z tytułu umowy.
"Jest spore prawdopodobieństwo, że ta umowa nigdy nie zostanie wdrożona. Nawet jeśli pokonane zostaną wszystkie wyzwania prawne, co nie jest pewne, to w przyszłym roku w Wielkiej Brytanii odbędą się wybory i nie wiemy, czy nowy rząd, jeśli taki powstanie, będzie kontynuował ten plan. Intuicja jednak wskazuje, że Partia Pracy raczej tego nie zrobi" – powiedział Shepherd.
W jego ocenie jest mało prawdopodobne, by jakiś inny kraj afrykański chciał zawrzeć w najbliższym czasie podobną umowę z Wielką Brytanią, choć - jak zaznaczył - zanim rząd w Londynie podpisał ją z Rwandą, to podobno rozmawiał na ten temat z Ghaną. Analityk wyjaśnił, że kraje, które mogłyby być skłonne, żeby to zrobić ze względów finansowych, zwykle nie spełniają minimalnych wymogów prawnych do zawarcia takiej umowy, ponieważ nie gwarantują odpowiedniego standardu systemu sądownictwa czy bezpieczeństwa wewnętrznego, natomiast te, które takie warunki spełniają, niekoniecznie są zainteresowane takim źródłem dochodów.
"Nie sądzę, żeby kraje afrykańskie chciały być postrzegane jako swego rodzaju wysypisko dla ludzi z całego świata, niechcianych w Europie" – zauważył ekspert Chatham House.
Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)
pp/