W rozmowie z PAP analityk ocenia również możliwe cele ponownego pojawienia się na Białorusi rosyjskich myśliwców MiG-31K, które mogą przenosić groźne hipersoniczne rakiety Kindżał.
„To są groźne samoloty, bo rakiety Kindżał, które można porównywać do Iskanderów, ale tutaj odpalanych z powietrza, są potencjalnym zagrożeniem dla całej Ukrainy. I kwestia dolotu do celu to jest kilka minut, a więc bardzo mało czasu na przeciwdziałanie. Dlatego też zawsze ogłaszany jest na Ukrainie alarm, kiedy w Rosji lub na Białorusi startuje MiG-31K” – wyjaśnia Cielma.
„Celem tych działań (ponownego pojawienia się MiG-31K na Białorusi - PAP) może być polowanie na F-16, które Ukraińcy trzymają na zachodzie kraju. Z Białorusi jest bliżej i rakiety nie muszą lecieć nad centralną Ukrainą, gdzie są najsilniejsze systemy obrony powietrznej. Nie wiemy, czy Rosja znowu zdecyduje się – po bardzo długiej przerwie, w zasadzie od 2022 r. - na ataki z terytorium Białorusi. Jednak sama obecność tych samolotów na lotnisku w Maczuliszczach zmusza Ukrainę do uwzględnienia takiego ryzyka” – dodaje analityk.
O pojawieniu się dwóch MiG-31K na Białorusi po półtorarocznej przerwie portale monitoringowe informowały w ubiegłym tygodniu. W sobotę portal Biełaruski Hajun podał, że samoloty mogły wrócić do Rosji.
Oceniając sytuację na froncie, Cielma podkreśla, że dla Ukraińców robi się „coraz czarniej”.
„Od wielu miesięcy to Rosjanie mają inicjatywę i chociaż dzieje się to bardzo powoli i z ogromnymi stratami, to jednak posuwają się do przodu” – zauważa.
„Pokrowsk, całkiem niedawno jeszcze w miarę spokojne miasto na tyłach frontu, jest już bezpośrednio zagrożone. Upadek Wuhłedaru i pójście Rosjan dalej zmuszają Ukraińców do okopywania się w otwartym terenie. Trudniej jest tam budować pozycje obronne niż w ruinach miasta. Źle dzieje się także na północy, gdzie Kupiańsk może wkrótce stać się kolejnym miejscem walk. Dodatkowo Rosjanie bardzo powoli, ale odzyskują niektóre tereny w obwodzie zaporoskim, wcześniej odbite przez Ukraińców” – mówi Cielma.
W obwodzie donieckim kolejne cele armii rosyjskiej to zdobycie miast: Kurachowe, Pokrowsk, Toreck i Czasiw Jar; na Zaporożu chce przeciąć linię frontu pod Robotynem – uważają analitycy.
„Dość statycznie” - mówi Cielma - jest dalej na kierunku charkowskim. Siły rosyjskie zaktywizowały go w maju, jednak nie udało im się wejść głębiej na terytorium Ukrainy, a tym bardziej zagrozić Charkowowi - nawet jeśli taki był ich plan. Charków jest jednak ciągle ostrzeliwany.
„Od sierpnia front rozciągnął się jeszcze bardziej – przez wejście Ukraińców do obwodu kurskiego (w Rosji). Jestem trochę zaskoczony, że tak długo udaje im się tam utrzymywać (zdobyte) tereny, chociaż w ostatnim czasie Rosjanie jednak zmobilizowali siły i teraz Ukraińcy są w obronie” – mówi analityk.
Ta operacja - o charakterze, zdaniem analityka, przede wszystkim „politycznym i prestiżowym” dla Ukrainy - w ostatnim czasie zaczęła zyskiwać również większe znaczenie wojskowe.
„Rosjanie długo, można powiedzieć, bardzo słabo reagowali na ukraińską operację. W końcu jednak po długim przygotowaniu próbują ograniczyć zdobycze ukraińskie w obwodzie kurskim i ten odcinek stał się pewnego rodzaju magnesem dla rosyjskich wojsk. Może nie w takim zakresie, jak chciałaby Ukraina, bo w zamyśle miało to znacznie odciążyć inne kierunki, na przykład pokrowski w obwodzie donieckim. Szacuje się, że Rosja zgrupowała w obwodzie kurskim kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, w tym uznawanych za elitarnych spadochroniarzy i piechotę morską” – mówi ekspert.
„Ogólnie linia frontu wygląda dla Ukraińców niezbyt dobrze. Coraz więcej jest miejsc, gdzie potencjalnie mogą wyniknąć kryzysy i strona ukraińska będzie musiała oddawać pole” – dodaje.
„Tym bardziej, że na razie nie ma na horyzoncie żadnego 'gamechangera' dla Ukrainy. Tych kilka czy może kilkanaście F-16 to za mało, żeby zmienić coś radykalnie. Nie ma chyba obecnie większych nadziei na zgodę USA na atakowanie celów w głębi Rosji, co byłoby istotną zmianą” - konstatuje analityk.
Doniesienia o możliwym skierowaniu na Ukrainę żołnierzy z Korei Północnej Cielma ocenia jako niepokojące, ale jego zdaniem jest to na razie „balon próbny”. „Ta informacja o szkolących się gdzieś w Buriacji kilku tysiącach żołnierzy Pjongjangu jest teraz mocno rozkręcana w mediach, komentują ją też politycy. Ja bym jednak poczekał. Kilka tysięcy słabo wyszkolonych żołnierzy nic nie zmieni na froncie. Gorzej byłoby, gdyby Rosjanie zaczęli ich masowo używać jako 'mięsa armatniego' do swoich ataków” – prognozuje Cielma.
Justyna Prus (PAP)
just/ akl/ know/