Ekspert: trzeba skończyć z plagą nieodpowiedzialnych użytkowników hulajnóg [WYWIAD]

2024-08-10 08:23 aktualizacja: 2024-08-13, 10:07
Hulajnogi elektryczne, zdjęcie ilustracyjne, fot. PAP/Grzegorz Momot
Hulajnogi elektryczne, zdjęcie ilustracyjne, fot. PAP/Grzegorz Momot
Trzeba skończyć z plagą nieodpowiedzialnych użytkowników hulajnóg – powiedział PAP dr hab. Paweł Łęgosz, ortopeda z WUM. Dodał, że na nowej kładce pieszo-rowerowej w Warszawie "hulajnogarze" jeżdżą na jednym kole, rozpędzają się i ostro hamują, jakby mówili: hulaj noga, piekła nie ma.

PAP: Chodząc po Warszawie, mam duszę na ramieniu, gdyż co chwilę muszę uskakiwać przed pędzącym na oślep rowerzystą albo osobą kierującą hulajnogą. Ale nie tylko mieszkańcy stolicy muszą uważać, np. w środę 30-letni mieszkaniec Gdyni, jadąc hulajnogą z dużą prędkością, uderzył w kobietę spacerującą z dzieckiem.

Dr hab. Paweł Łęgosz, zastępca kierownika Klinika Ortopedii i Traumatologii Narządu Ruchu Wydziału Lekarskiego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego: Niestety, wyobraźnia ludzka nie ma granic, jeżeli chodzi o robienie krzywdy sobie, a co najgorsza – innym, czego doświadczamy w codziennej praktyce dyżuru urazowego na SOR. Jeżeli pacjent ma szczęście, trafia na dyżur ortopedyczny. Zwykle są to urazy powierzchowne, ale dość często dochodzi do złamań. Najczęściej łamią się podudzia, dochodzi do złamań w obrębie barku i nadgarstka. Jeżeli pacjent ma nieszczęście, trafia na oddział neurochirurgiczny z powodu urazu czaszkowo-mózgowego – tutaj rokowania są zdecydowanie gorsze, gdyż, jak pokazuje praktyka, bywa, że dochodzi do śmiertelnych obrażeń.

Pacjenci doznają również urazów głowy w części twarzowej czaszki – złamań w obrębie żuchwy, kości szczękowej i jarzmowej, co również nie jest dla pacjenta dobrym rokowaniem. Zresztą wszystkie te urazy, jeżeli dojdzie do złamania, powodują wyłączenie takiej osoby z codziennego funkcjonowania, absencji zawodowej czy szkolnej, czasem na bardzo długi czas, bo może dojść do różnych powikłań i następstw, łącznie z inwalidztwem do końca życia. Z człowiekiem jest jak ze szklanką – jeżeli się potłucze, to nie jesteśmy w stanie skleić jej na nowo w takim samym kształcie.

PAP: Przerażające jest to, że rośnie liczba śmiertelnych wypadków z udziałem osób kierujących hulajnogami. Np. 31 lipca w Sułkowicach śmierć poniósł 25-letni mężczyzna, który wjechał na przejście dla pieszych wprost pod auto dostawcze.

P.Ł.: Pamiętam wypadek sprzed dwóch lat na ul. Mokotowskiej w Warszawie. Chłopak z dziewczyną jechali na hulajnodze - co jest zabronione, bo to sprzęt jednoosobowy – i przy wjeżdżaniu na chodnik zahaczyli o krawężnik. Dziewczyna była z przodu i to ona przyjęła na siebie cały impet upadku. Zginęła na miejscu.

Kolejnym przykładem niech będzie jeden z ostatnich wypadków na Wale Miedzeszyńskim niedaleko Stadionu Narodowego, gdzie jadący hulajnogą uderzył w lusterko zaparkowanego samochodu i przewrócił się, uderzając głową o chodnik. Z tego, co wiem, wynika, że młody mężczyzna przeżył, niemniej obrażenia wskazywały na ciężki uraz głowy, gdyż pojawiła się krew w otworze usznym, co świadczy o tym, że doszło do złamania podstawy czaszki.

W przypadku rowerzystów na szczęście tych wypadków śmiertelnych, jeżeli chodzi o poruszanie się po miejskiej aglomeracji, jest mniej, bo społeczność prawdziwych rowerzystów jest bardziej zdyscyplinowana i zazwyczaj noszą kaski - w przeciwieństwie do osób, które korzystają z hulajnóg. Taki "hulajnożnik", jak się ich nazywa, najczęściej jedzie 25-30 km na godzinę, a czasem pędzi pięćdziesiątką, więc jeśli uderzy głową w beton, obrażenia muszą być poważne. Także u pieszego, w którego trafi, choć jadąc po chodniku, powinien dostosować prędkość do tej, z jaką poruszają się piesi.

PAP: W jakim wieku są ci "hulajnogarze", bo i z taką nazwą się spotkałam?

P. Ł.: Najczęściej jest to młodzież szkolna i studencka, ale również są czterdziestolatkowie, którzy np. postanowili wrócić tym środkiem lokomocji z imprezy znad Wisły, bo byli "na bani".

PAP: Rozmawiał pan z takimi ludźmi?

P. Ł.: Osobiście nie, bo ja tych pacjentów nie przyjmuję na SOR-ze, ale koledzy zdają mi relacje podczas odprawy, kiedy dopytuję ich, co było przyczyną jakiegoś masywnego urazu. Najwięcej takich pacjentów mamy po weekendzie, w poniedziałek potrafią stanowić połowę obłożenia oddziału. Przypadek z ostatniego weekendu: masywne złamanie podudzia, a konkretnie wielofragmentowe złamanie piszczeli i strzałki – hulajnoga. Kolejny przypadek z tego samego dnia: złamanie kończyny dolnej plus złamanie okolicy barku, jak również w obrębie ręki. Myślałem, że jest to uraz motocyklowy lub upadek z dużej wysokości, ale to był rowerzysta, który nie zauważył słupa latarni. To jest zabieg na cały dzień dla dwóch zespołów chirurgów – jeden stabilizuje złamanie podudzia i w obrębie barku, drugi zajmuje się ręką.

PAP: Jaki jest koszt takiej operacji?

P. Ł.: Od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych. To jest wielkie obciążenie dla systemu i NFZ-u, ponieważ to nie są pojedyncze, incydentalne zdarzenia. Pierwszy raz publicznie wypowiadałem się w tej sprawie jakieś trzy lata temu, kiedy w Warszawie hulajnogi pojawiły się w większej ilości. Już wtedy dochodziło do dużej liczby zdarzeń. Dziś sytuacja się zmieniła – na niekorzyść, gdyż hulajnóg, a więc i wypadków, jest więcej. Ja sam z wielkiego zwolennika tych pojazdów stałem się ich zagorzałym przeciwnikiem i uważam, że warszawiacy powinni się im przeciwstawić tak, jak to zrobili mieszkańcy Paryża – na skutek ich protestów hulajnogi znikną z tego miasta jesienią. Zresztą także w innych miastach poradzono sobie z tą plagą. Przebywałem ostatnio przez pięć tygodni w Rochester MN w Stanach Zjednoczonych, gdzie ta sama firma co w naszej stolicy oferuje hulajnogi na wynajem. I, po pierwsze, jest ich o wiele mniej, nie walają się po chodnikach, a po drugie – każda z nich ma wyraźny napis na błotniku, że można nią jeździć wyłącznie po ulicy.

PAP: Może jakimś rozwiązaniem byłoby wprowadzenie obowiązkowych ubezpieczeń dla użytkowników rowerów i hulajnóg?

P. Ł.: Zgadza się, powinno być to w jakiś sposób usankcjonowane. Gdyby firmy ubezpieczeniowe musiały płacić za leczenie takich nieroztropnych "hulajnogarzy" czy rowerzystów, zapewne znalazłyby sposób, żeby ich zdyscyplinować.

Dzisiaj system NFZ-owski jest bardzo mocno obciążony z ich powodu i nie dość, że są praktycznie bezkarni, to jeszcze wszyscy, jako społeczeństwo, łożymy na ich leczenie, a – co najgorsza – chorzy, którzy pilnie potrzebują pomocy, gdyż doznali urazów nie ze swojej winy, muszą rywalizować o miejsce na stole operacyjnym z tymi, którzy zapragnęli zrobić sobie dziką przejażdżkę po pijaku.

PAP: A co z pieszymi, którzy padają ofiarą jeźdźców na dwóch kółkach?

P. Ł.: Zdarzają się, niestety, choć nie zawsze jesteśmy informowani o przyczynach ich obrażeń, ale wystarczy przejrzeć miejskie portale, żeby o nich poczytać - jak zrobiłem to ja, przygotowując się do wywiadu z panią. Znalazłem m.in. opis tragicznego wydarzenia, kiedy pewna seniorka została potrącona przez rowerzystę i zmarła na miejscu z powodu masywnego urazu głowy. Nie są to sytuacje incydentalne, szczególnie dużo jest ich latem i wiosną, kiedy jest wysyp hulajnóg i rowerów na mieście.

Podpowiem, że zawsze warto na miejsce zdarzenia wezwać policję, aby je odnotowała. Poza tym, jeśli ofiara zostanie wyłączona z normalnego funkcjonowania na okres dłuższy niż siedem dni, kwalifikowane jest ono jako wypadek drogowy i sprawa trafia do sądu karnego. Wówczas jest także mocna podstawa do tego, aby ubiegać się od sprawcy o odszkodowanie na drodze cywilnej.

PAP: Przed nami weekend i można się spodziewać, że znowu w nocy na ulicę wyjadą hordy podpitych rowerzystów i użytkowników hulajnóg.

P. Ł.: Ponieważ mieszkam bardzo blisko Wisły, niejednokrotnie, kiedy wieczorem wychodzę na spacer z psem, jestem naocznym świadkiem tego, co się dzieje na nowo otwartej kładce pieszo-rowerowej na przedłużeniu ulicy Okrzei. "Hulajnogarze" popisują się, jeżdżąc na jednym kole, wykonują różne ewolucje, rozpędzają się, a potem ostro hamują, pozostawiając na jezdni czarne ślady po oponach – hulaj noga, piekła nie ma. Rowerzyści jeżdżą slalomem między pieszymi, bo – nie wiadomo z jakich powodów – nie wyłączono tam dla nich oddzielnych ścieżek. Obserwuję, jak rośnie niezadowolenie wszystkich użytkowników, jak wzrasta agresja między poszczególnymi grupami.

Zastanawiam się, z czym będę miał do czynienia w poniedziałek rano w pracy, czy oddział urazowy znowu będzie w połowie obłożony urazami wynikającymi z niewłaściwego korzystania z hulajnóg i rowerów. (PAP)

Rozmawiała: Mira Suchodolska

kgr/