Wybory do Parlamentu Europejskiego w zależności od kraju członkowskiego odbywać się będą od 6 do 9 czerwca. Polacy idą do urn 9 czerwca - dwa miesiące po wyborach samorządowych oraz osiem miesięcy po wyborach parlamentarnych. W tych ostatnich padł frekwencyjny rekord na poziomie 74,38 proc., jednak w wyborach samorządowych frekwencja była już niższa. Wielu ekspertów spodziewa się, że trend ten utrzyma się przy wyborach do Parlamentu Europejskiego.
"Zdaję sobie sprawę z tego, że dużo osób pesymistycznie podchodzi do kwestii frekwencji w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Ja jednak jestem optymistką" - stwierdziła w rozmowie z PAP prof. Karolina Borońska-Hryniewiecka z Uniwersytetu Wrocławskiego, członkini sieci Team Europe Direct zrzeszającej ekspertów zajmujących się tematyką unijną. Jej zdaniem "frekwencyjna fala", która wezbrała przy wyborach do parlamentu krajowego, może zadziałać również tutaj. "Nie wykluczam, że – jeśli chodzi o konkretną liczbę – z przodu może pojawić się '5'" - wskazała.
Według Borońskiej-Hryniewieckiej wybory do PE są postrzegane inaczej niż samorządowe. "Z jednej strony mówi się, że to włodarze miast czy radni mają najbardziej wymierny wpływ na codzienne życie wyborców, z drugiej jednak wielu wyborców ma świadomość, że w wyborach do PE chodzi o coś strategicznie ważnego, bo wybiera się władze ponadnarodowe, które stanowią prawo dla całej Europy" - stwierdziła.
Ekspertka przypomniała przy tym, że "nie musimy być euroentuzjastami, żeby głosować w wyborach do PE". "Chodzi o fakt wzięcia współodpowiedzialności za to, jak ta Unia wygląda. Jeśli uważamy, że Bruksela jest zbyt technokratyczna, oddalona od zwykłego człowieka, to właśnie teraz, w wyborach europejskich, jest moment na to, żeby to zmienić" - podkreśliła.
W polskich wyborach do Parlamentu Europejskiego z 2004 r., 2009 r. oraz 2014 r. frekwencja kształtowała się na poziomie 20-25 proc. W wyborach z 2019 r. europosłów poszło wybierać już 45,68 proc. Polaków, co było historycznie wysokim wynikiem. Mobilizacja wyborcza w Polsce była wówczas większa niż np. w Czechach, gdzie do urn poszło 28,72 proc. osób czy na Słowacji, gdzie głosowało 24,74 proc. obywateli. Wciąż była jednak niższa od tej w Niemczech (61,38 proc. głosujących), Danii (66,08 proc.) czy Belgii (88,47 proc.), która ze względu na obowiązującą tam zasadę obowiązkowego głosowania zazwyczaj jest pierwsza na frekwencyjnym podium.
"Powodem, dla którego wybory do PE często traktowane były po macoszemu, jest brak edukacji obywatelskiej. Mamy zapóźnienia, które trudno nadrobić na szybko. Wielu moich rozmówców było zszokowanych, gdy dowiadywało się, że prawie 80 proc. prawa, które się u nas wdraża, powstaje w związku z naszym członkostwem w Unii" - wskazała w rozmowie z PAP Borońska-Hryniewiecka.
Jak dodała, o potrzebie edukacji europejskiej, której brak skutkuje niewiedzą o tym, jak Unia funkcjonuje, mowa była we wnioskach Konferencji w sprawie przyszłości Europy, czyli serii konsultacji w sprawie przyszłości Unii prowadzonych w 2021-2022 r.
"Obywatele zdecydowanie zasługują na to, żeby wiedzieć, czym jest Parlament Europejski czy Rada UE. Gdy rozumieją proces podejmowania decyzji na szczeblu unijnym, znacznie trudniej jest też nimi manipulować. Dużo mówi się o tym, że nie wiadomo, jak walczyć z falą antyunijnych sentymentów. Moim zdaniem – najlepiej umiejętnie operując faktami" - podsumowała ekspertka sieci Team Europe Direct.(PAP)
Autorka: Sonia Otfinowska
kh/