Prof. Didkowska jest kierownikiem Zakładu Epidemiologii i Prewencji Pierwotnej Nowotworów Narodowego Instytutu Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie – Państwowego Instytutu Badawczego oraz kierownikiem Krajowego Rejestru Nowotworów.
PAP: Ustawa zakazująca sprzedaży aromatyzowanych tytoniowych wkładów do podgrzewaczy miała wejść w życie przed wakacjami. Te się już skończyły, a jedyne, co nowego się zadziało, to wydłużenie przez Ministerstwo Zdrowia – z trzech do dziewięciu miesięcy – vacatio legis ustawy. Podczas konsultacji społecznych naciskał na to m.in. resort rolnictwa. Co pani na to?
Prof. Joanna Didkowska: Pierwsze pytanie brzmi: co jest dla nas ważne - zdrowie społeczeństwa czy wpływy finansowe ze sprzedaży tych produktów? Jako obywatel nie rozumiem, dlaczego minister zdrowia przedkłada finanse nad moje zdrowie, zdrowie moich dzieci czy członków mojej rodziny. Po drugie, dobrze byłoby sprawdzić, na ile te aromaty są produkowane przez polskich producentów. Skoro Ministerstwo Rolnictwa stawia jakieś przeszkody, to rozumiem, że robi to w interesie rolników, choć wątpię, aby polscy rolnicy produkowali te aromaty. Jestem także ciekawa, jaki odsetek sprzedawanych u nas papierosów produkowanych jest z polskiego tytoniu.
PAP: Z tego, co mi wiadomo, są to śladowe ilości. Natomiast zapoznałam się z pismami, które krążyły podczas konsultacji społecznych i mowa w nich jest o tym, że te aromatyzowane wkłady do podgrzewaczy stanowią 80 proc. tego typu produktów więc zachodzi obawa, że ludzie, którzy dzisiaj ich używają, przestaną je kupować i rolnicy, którzy uprawiają tytoń, stracą – to stanowisko resortu rozwoju.
J.D.: Tak, z całą pewnością rzucą palenie. To jest bardzo przewrotne tłumaczenie, w dodatku nieprawdziwe. Palenie tytoniu to nałóg i jeżeli ktoś jest uzależniony od nikotyny, będzie szukał zawierających ją produktów bez względu na to, czy będą pachniały fiołkami, wanilią czy ostrą machorką. To dziecinne wręcz tłumaczenie, niegodne poważnej instytucji, może wskazywać na bardzo silny i skuteczny lobbing ze strony ze strony przemysłu tytoniowego, które potrafi zaangażować różne grupy do obrony swoich interesów, w tym, co mówię z przykrością, naukowców i lekarzy. No bo proszę powiedzieć, czy jeśli ktoś jest uzależniony od alkoholu, jak na półkach zabraknie jego ulubionej wódeczki, przestanie pić?
PAP: Jeśli są nałogowcami, to nie przestaną.
J.D.: No właśnie, dlatego te tłumaczenia uważam za żenujące.
PAP: To, co może, moim zdaniem, się wydarzyć – i wszystkim nam na tym powinno zależeć – że jeśli usunie się ze sprzedaży te ślicznie pachnące wyroby tytoniowe, młodzi ludzie, którzy zaczynają swoją "przygodę" z nikotyną, nie będą tak chętnie sięgali po inne.
J.D.: Tak, w przypadku tych aromatyzowanych wyrobów mamy do czynienia z "wrotami" prowadzącymi do nałogu. Międzynarodowe badania pokazują, że młodzież z nowatorskich wyrobów przerzuca się na tradycyjne papierosy, więc to jest po prostu naganianie młodych ludzi do nałogu. Jest to tym bardziej wredne, że moglibyśmy stać na czele inicjatywy prowadzącej do całkowitego zaprzestania palenia w krajach europejskich. Tak się dzieje w Nowej Zelandii i jakoś budżet im się spina. Używkę, jaką jest tytoń, państwo powinno wypierać z rynku.
PAP: Jakie są zdrowotne, a przez to także społeczne koszty palenia tytoniu?
J.D.: Zanim do tego przejdę, chcę zauważyć, że w narracji koncernów produkujących nowatorskie wyroby tytoniowe pojawia się wątek, że przyczyną całego zła, nośnikiem toksycznych substancji jest dym powstający podczas spalania się papierosa. Natomiast trzeba podkreślić, że nawet jeśli się je wyeliminuje, pozostaje nikotyna, która sama jest substancją toksyczną i uzależniającą. Nawet jeśli na chwilę odłożymy somatyczne skutki palenia, zostaje uzależnienie psychicznie - nikotynista przedkłada palenie ponad swoje zobowiązania jak np. opieka nad dzieckiem, czy praca, bo musi wyskoczyć "na dymka". To nałóg opisany Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacja Chorób i Problemów Zdrowotnych ICD-10 jako pozycja F17.2, jednostka chorobowa. Apeluję: nie produkujmy jednostek chorobowych. Wkłady tytoniowe do podgrzewaczy to wyroby stosunkowo nowe, ale pojawia się coraz więcej badań na ich temat i ze wszystkich wynika, że w wyniku ich używania powstają addukty DNA, czyli dochodzi do modyfikacji struktur materiału genetycznego in vivo, co może prowadzić do powstawania mutacji, czyli tak samo dewastują komórki, jak papierosy tradycyjne.
PAP: Jednak wciąż są przedstawiane jako zdrowsza alternatywa.
J.D.: Taaaak, zdrowsza... Mało tego, one weszły w obieg jako bezpieczniejsza alternatywa dla osób głęboko uzależnionych, ale chorych, np. onkologicznie, czy ze schorzeniami układu krążenia. Dziś już tej narracji nie ma, dziś są dla wszystkich, a przede wszystkim dla młodych. Dlatego jestem bardzo rozczarowana tym, że politycy zamierzają wydłużyć vacatio legis na wycofanie tych wyrobów z rynku. To wygląda tak, jakby ważne było dla nich tylko to, co tu i teraz, liczą się dzisiejsze wpływy do budżetu, a nie rozwój społeczny, zdrowie i odroczone w czasie koszty – nie tylko leczenia pacjentów, np. nowotworowych, ale także ich rehabilitacji, absencji chorobowej, czy wreszcie rent, jakie trzeba będzie wypłacać ich dzieciom, kiedy rodzice umrą. Nikt przy tym nie wspomina, że tytoń przyczynia się do powstawania 15 rodzajów nowotworów, poczynając od białaczek poprzez nowotwory układu pokarmowego, a nawet część nowotworów szyjki macicy, rak pęcherza moczowego, na śmiertelnym często raku płuc kończąc. Jestem dorosłym człowiekiem, rozumiem, że czasami trzeba z czegoś zrezygnować, w czymś ustąpić, ale to nie powinno się odbywać kosztem zdrowia społeczeństwa.
PAP: Resort rozwoju zaproponował, żeby – ze względu na trwające przed TSUE postępowania, "których wynik może zakwestionować podstawy prawne dyrektywy delegowanej zakazującej aromatów w tytoniu do podgrzewania" - pochylić się nad omawianą przez nas ustawą dopiero wówczas, kiedy się one zakończą "by uniknąć ewentualnych roszczeń przedsiębiorstw z tytułu utraconych korzyści i przyjęcia wadliwych przepisów prawnych".
J.D.: Jestem epidemiologiem, nie prawnikiem, ale zawsze mnie uczono, że prawo nie działa wstecz i - moim zdaniem - nie można się domagać odszkodowania za poprawne przyjęcie dyrektyw unijnych. Dla mnie ta argumentacja to kolejny dowód na siłę oddziaływania lobby tytoniowego.
Rozmawiała: Mira Suchodolska
mir/ jann/ jpn/pp/