PAP: Przyjechałeś do Polski w 2018 roku, po dwóch sezonach spędzonych po studiach w USA najpierw w Kazachstanie, a potem w lidze belgijskiej. Jesteś tu do dziś. Przypadek?
Adam Kemp: Nie. Moi przodkowie od strony taty pochodzą z Polski. Moja babcia, która ma obecnie 94 lata była pierwszym pokoleniem urodzonym w Stanach Zjednoczonych. Z rodzicami rozmawiała w domu po polsku. Pradziadek pochodził z Rzeszowa. Byłem w tym mieście, ale nie wiem, gdzie mieszkał. Próbuję to ustalić, tzn. informacji szuka głównie moja mama. Nie jest to łatwe po tylu latach. Babcia gotowała zawsze w domu tradycyjne polskie potrawy. Pierogi robi do dziś, choć nie tak często jak kiedyś. Uwielbiam je. Od najmłodszych lat, od dziecka słyszałem opowieści o Polsce. Znam polskie tradycje, polską gościnność, rodzinne święta.
PAP: Pierwszym klubem była Polpharma Starogard Gd. Jakie są twoje wrażenia z tego okresu pobytu?
A.K.: To małe miasteczko, ale atmosfera na meczach była wspaniała. Ludzie bardzo sympatyczni. Blisko było do Trójmiasta, więc oczywiście wybrałem się tam. Pierwsze wrażenie? Zachwyt. Pomyślałem: jaki piękny jest Gdańsk, Sopot. Czułem się w Stargardzie dobrze i chyba już po roku wiedziałem, że chcę zostać w Polsce na dłużej.
PAP: I jesteś już szósty sezon. Jest ci łatwiej niż na początku kariery nad Wisłą?
A.K.: Na pewno. Znam ligę, zawodników, hale, kraj, ludzi. Poznałem wiele osób, mam przyjaciół. Tu, w Bydgoszczy, urodził się mój syn, który niedawno obchodził czwarte urodziny.
PAP: Po sezonach w Polpharmie, Bydgoszczy i Lublinie trafiłeś dwa lata temu do Legii Warszawa. Rozegrałeś świetne mecze w play off w 2022 r., gdy stołeczna drużyna sensacyjnie dotarła do finału i zdobyła srebro, ale nie zostałeś w Warszawie. Teraz drugi sezon z rzędu występujesz w Łańcucie. Kilka dni temu przypomniałeś o sobie kibicom Legii - twój zespół przegrał co prawda w stolicy (78:87 - PAP), ale ty wypadłeś znakomicie - miałeś double-double 12 punktów i 17 zbiórek, czyli rekord sezonu, a może kariery?
A.K.: Może kiedyś w karierze miałem więcej zbiórek, nie wiem? W Łańcucie to rekord. Miło było wrócić do hali Legii. Mnóstwo wspaniałych wspomnień - byli koledzy, niektórzy nie tylko koledzy, ale przyjaciele, choć w tym spotkaniu byliśmy rywalami, trenerzy, pracownicy klubu, no i super kibice. Mam do wszystkich tych osób szacunek. Chciałem pokazać najlepszą wersję siebie, chociaż byłem po przeciwnej stronie kosza.
PAP: Mówisz z sentymentem o Legii, Warszawie, a jak się czujesz w Łańcucie? To małe miasto, zupełnie inne niż stolica.
A.K.: Pochodzę z małego miasteczka w stanie Nowy Jork, które ma 2000 mieszańców. Gra i pobyt w Łańcucie, znacznie przecież większym, nie jest dla mnie problemem. Oczywiście Warszawa jest niesamowita, daje wiele możliwości, ale w Łańcucie czuję się z rodziną bardzo dobrze. To miłe i ładne miasto, sympatyczni ludzie. Mamy małą halę i zawsze jest komplet kibiców, którzy cały czas dopingują nas. Mają mnóstwo energii, pasji do koszykówki, są głośni, okazują emocje. To dla nich gramy.
PAP: Jesteś rozpoznawalny na ulicach, gdy idziesz na zakupy? Czujesz popularność?
A.K.: Tak. W takim małym mieście każdy cię zna. To jest miłe, szczególnie wtedy jak wygrywamy… Ale czujemy szacunek kibiców nawet w tych trudniejszych chwilach. W Warszawie jest się anonimowym.
PAP: Poznałeś wiele miejsc przez ponad pięć lat pobytu nad Wisłą. Masz jakieś ulubione?
A.K.: Warszawa na pewno zajmuje w moim sercu specjalne miejsce, ale Trójmiasto również. Odkryłem wiele innych fajnych miejsc, nie tylko dużych miast. W Polsce czujemy się z rodziną po prostu dobrze, w każdym miejscu tutaj, lubimy polskie zwyczaje, jedzenie.
PAP: Co ci najbardziej smakuje z polskiej kuchni?
A.K.: Pierogi, żurek, rosół, schabowy. Żona też lubi polskie dania i sama gotuje, choć pochodzi z Kazachstanu, z mieszanej rodziny, bo ojciec jest z Ukrainy, a mama z Niemiec.
PAP: Wszystkie nazwy potraw wymówiłeś po polsku, to znaczy, że Adam Kemp zna język przodków?
A.K.: Nie, nie mówię zbyt wiele. Znam trochę słów, zwrotów, ale sporo rozumiem, to, co mówią koledzy w szatni, rywale na parkiecie, ludzie na zakupach. Teraz poszerzam słownictwo, bo syn poszedł do przedszkola, polskiego, no i wiadomo uczy się błyskawicznie. Żona rozumie jeszcze więcej niż ja.
PAP: Jak z perspektywy sześciu sezonów oceniasz poziom ekstraklasy koszykarzy?
A.K.: Liga jest w każdym kolejnym sezonie lepsza, trafiają do niej lepsi zawodnicy. Zmieniają się też inne rzeczy, na lepsze: funkcjonowanie klubów, warunki do trenowanie, jest większe zainteresowanie mediów, kibiców.
PAP: Sokół rozpoczął sezon od pięciu porażek. Atmosfera na pewno nie była dobra, a dodatkowo w mediach pojawiały się informacje o zaległościach finansowych wobec zawodników. Przyszły w końcu pierwsze wygrane, ostatnio pokonaliście nawet brązowego medalistę Stal Ostrów Wlkp. Jest też nowy sponsor. Wszystko wygląda więc z twojej i kolegów perspektywy lepiej?
A.K.: Na pewno teraz jest większy komfort. Początek był rzeczywiście trudny, kilka meczów przegraliśmy w końcówkach, po dogrywkach. Sytuacja finansowa klubu nie była pewna. W krótkim czasie od tego, gdy media zaczęły pisać o problemach finansowych, pojawili się nowi sponsorzy. Mamy teraz w nazwie Muszyniankę. To naprawdę moja ulubiona woda. Wygraliśmy kilka meczów, dostaliśmy pieniądze, atmosfera poprawiła się, jest pewniej, bardziej stabilnie. Kiedy wychodzę na parkiet to zawsze myślę tylko o tym, by wygrać, nie myślę o tym, że nie dostałem pieniędzy, ale oczywiście to, co dzieje się w klubie, drużynie ma wpływ na zawodników.
PAP: Jakie cele postawiono przed zespołem w tym sezonie?
A.K.: Jesteśmy małym klubem, walczymy o każde zwycięstwo, o to by nie martwić się pod koniec sezonu o utrzymanie. O awans do play off będzie trudno… Gramy dla kibiców, bo Łańcut żyje koszykówką.
Rozmawiała Olga Miriam Przybyłowicz (PAP)
mmi/