W apelu opublikowanym w prasie regionalnej Macron przedstawił bilans swego rządu, zaznaczając, że nie jest on doskonały. Zapewnił, że "usłyszał" pragnienie zmian, i obiecał "silniejsze i bardziej zdecydowane odpowiedzi" w kwestiach takich jak "bezpieczeństwo i bezkarność". Przyznał także, że "sposób rządzenia musi się głęboko zmienić".
Decyzję o rozwiązaniu parlamentu uzasadniał, przekonując, że podjął ją po długich rozważaniach i przede wszystkim "w interesie kraju". Zapewnił, że było to "jedyne możliwe wyjście". Jak tłumaczył, mógł zdecydować się również na zmianę premiera, lecz "nie rozwiązałoby to żadnego problemu".
Przyznał, że decyzja ta była dla obywateli zaskoczeniem, budzącym "niepokój, brak akceptacji i niekiedy gniew" wobec niego samego. Zapewnił, że rozumie te uczucia.
Macron przekonywał, że skrajna prawica, która prowadzi w sondażach, "dzieli naród" i "ignoruje zmiany klimatyczne", a druga opozycyjna siła polityczna, blok lewicowy, planuje "znacząco podnieść podatki". Zarzucił lewicy "brak klarowności" w takich kwestiach jak laickość i antysemityzm.
Jako trzecią drogę wskazał swoją partię Odrodzenie wraz z sojusznikami, zapewniając, że jest ona "najlepsza dla kraju".
Wykluczył własną dymisję w razie negatywnego dla siebie wyniku wyborów parlamentarnych. Zapewnił, że pozostanie prezydentem, broniącym wartości i poszanowania pluralizmu, do końca kadencji.
Apel szefa państwa ukazał się krótko po sondażach świadczących o umacnianiu się poparcia dla skrajnej prawicy na tydzień przed wyborami. Zjednoczenie Narodowe (RN), czyli dawny Front Narodowy Marine Le Pen, uzyskuje 36 proc. poparcia. Obóz polityczny Macrona, idący na wybory pod hasłem "Razem dla Republiki", może liczyć na 20 proc. głosów, a lewica - na maksymalnie 29,5 proc.
Z Paryża Anna Wróbel (PAP)
nl/