W sercu filmu, opartego na powieści "Foregone" Russella Banksa, Schrader umieścił kanadyjskiego dokumentalistę Leonarda Fife’a (w tej roli Richard Gere) będącego w terminalnej fazie raka. Za namową swojej żony Emmy (Uma Thurman) mężczyzna zgadza się udzielić ostatniego w życiu wywiadu-rzeki. Dawny student Fife’a Malcolm ma stworzyć z jego wypowiedzi dokument. Siedemdziesięciolatek nie zamierza wykorzystać tej okazji do wzmocnienia wizerunku mistrza. Wręcz przeciwnie, patrząc w oko kamery, zaczyna wyjawiać swoje największe sekrety i kłamstwa, jakimi karmił wszystkich wokół. Opowiada o swoim poprzednim małżeństwie i synu, którego zostawił. Zdradza, że wyjechał do Kanady, chcąc uchylić się od służby wojskowej w Wietnamie. Emma zrzuca jego słowa na karb postępującej choroby. Próbuje wymusić na członkach ekipy filmowej, by zachowali wszystkie rewelacje dla siebie. Ci z kolei muszą odkryć, co dokumentalista usiłuje im przekazać poprzez swoje wspomnienia.
Schrader zrealizował obraz w hołdzie zmarłemu w ubiegłym roku Banksowi, który był jego bliskim przyjacielem. W latach 90. przeniósł na ekran inną książkę Russella – "Prywatne piekło". "Często spędzałem lato w jego posiadłości. Półtora roku temu odradził mi przyjazd. Walczył z rakiem i był w trakcie chemioterapii. Wiedziałem, że w przeszłości napisał powieść dotykającą tematu śmierci. Przeczytałem ją i postanowiłem stworzyć jej filmową adaptację. Zrobiłem to z myślą o Russellu i trochę też o sobie. Książka ukazała się jako 'Foregone'. Russell chciał zatytułować ją 'Oh, Canada', ale tak się złożyło, w tym samym czasie na rynku ukazywała się inna publikacja z Kanadą w tytule. Dlatego wycofał się z tego pomysłu. Kiedy dowiedział się, że chcę zrobić film na podstawie jego utworu, poprosił, bym zatytułował go tak jak początkowo planował" – powiedział reżyser podczas konferencji prasowej promującej obraz w Cannes.
"Oh, Canada" to pierwsze spotkanie Schradera z Richardem Gere’em od czasu "Amerykańskiego żigolaka", który ujrzał światło dzienne w 1980 r. Jak zapewnił aktor, podejście Paula do pracy nie zmieniło się. "Kiedy pracowaliśmy razem przeszło 40 lat temu, miał bardzo sprecyzowaną wizję tego, jaki ma być 'Amerykański żigolak'. Obejrzeliśmy razem wiele filmów. Pokazał mi przede wszystkim obrazy z Alainem Delonem. Dokładnie wiedział, co chce zrobić i kogo obsadzi. Zawsze ufał swoim aktorom. Miał pewność, że zrobią to, co do nich należy. Teraz też zaczęliśmy od rozmowy. Dopytywałem, co chce osiągnąć, skąd wzięła się ta postać. Odwoływał się do Russella Banksa. Pokazywał mi nagrania wideo z jego udziałem i jego zdjęcia, także z okresu choroby. Kiedy zaczęliśmy zdjęcia, było dla mnie jasne, kogo gram" – podkreślił.
Również dla Gere’a "Oh, Canada" był głęboko osobistym przedsięwzięciem. Kilka miesięcy przed tym, jak Schrader zaproponował mu udział w filmie, zmarł jego ojciec. "Tata przeżył prawie 101 lat. Mieszkał ze mną, moją żoną i dziećmi. Widziałem go u kresu sił, kiedy jego umysł wędrował po różnych poziomach świadomości. Scenariusz Paula nawiązywał do tego stanu. Uświadomiłem sobie, że wszyscy zmierzamy do punktu, w którym poczucie czasu znika" – przyznał. Mówił również o tym, jak tajemnicza jest pamięć ludzka, która "zmienia się tak jak wszystko inne na świecie". "Niektóre wydarzenia są przedstawiane na ekranie jako prawdziwe, ale czy rzeczywiście takie są? Bohater jedynie przywołuje wspomnienia, jednak nie wierzę w to, że zawsze tak samo postrzegał rzeczy, o których opowiada. Gdyby był w innym momencie życia, z pewnością nadałby im inną wagę. Paul próbował zawrzeć w Leonardzie jak najwięcej mroku" – wyjaśnił.
W scenach retrospekcji Fife’a gra Jacob Elordi. Gere, pytany o doświadczenie dzielenia roli z innym aktorem, odparł, że punktem wyjścia było wspólne czytanie scenariusza. "W każdym innym wypadku byłbym przerażony, ponieważ filmy nie brzmią dobrze, kiedy siedzisz na krześle i je czytasz. Ale ten brzmiał naprawdę dobrze. A Jacob bardzo przypominał mi mojego syna. Śledził, co robię, bo musiał być moją młodszą wersją. Zwierzył mi się, że oglądał moje wczesne filmy, w których wystąpiłem, będąc mniej więcej w jego wieku. Spodobała mi się jego pracowitość, niesamowite ciepło i pokora. Właściwie nigdy nie byliśmy razem w kadrze. Z jednym wyjątkiem, którego pewnie nikt nie zauważy – sceny, w której nasz bohater przegląda się w lustrze" – wskazał.
On i Schrader byli proszeni także o rady dla młodych filmowców żyjących w opresyjnych systemach. "Macie tylko jedną rzecz, której nie ma nikt inny – to wasza historia, wasza narracja. Kiedy próbujecie naśladować czyjąś pracę, zawsze znajdzie się ktoś lepszy od was. Jedyne, co możecie zrobić to znaleźć temat, o którym chcecie opowiedzieć" – stwierdził Paul. Natomiast Richard zwrócił uwagę, że często najlepsze dzieła powstają w trudnych warunkach, ponieważ twórcy muszą operować subtelnością. "Artyści zawsze znajdą sposób, by robić swoje. Wcale nie potrzeba do tego dużych budżetów. Dzisiaj naprawdę trudno jest pozyskać fundusze na film. Mają z tym kłopoty nawet ci faceci, którzy siedzą obok mnie. Ale zaręczam - to nie jest kwestia pieniędzy. Chodzi o to, by mieć coś do przekazania. Wartością jest praca nad sobą, oczyszczenie umysłu i serca, nauka rzemiosła oraz odwaga" – podsumował.
"Oh, Canada" rywalizuje o Złotą Palmę m.in. z "Emilią Perez" Jacquesa Audiarda, "Wild Diamond" Agathe Riedinger, "Parthenope" Paolo Sorrentino i "Limonov - The Ballad" Kiriłła Sieriebriennikowa. W najbliższych dniach odbędą się premiery "Marcello Mio" Christophe'a Honore'a, "All We Imagine As Light" Payal Kapadii oraz "Grand Tour" Miguela Gomesa. Laureat nagrody zostanie ogłoszony w najbliższą sobotę. Wyłoni go jury pod przewodnictwem amerykańskiej reżyserki, scenarzystki i aktorki Grety Gerwig.
Z Cannes Daria Porycka (PAP)
kgr/