George Saunders: najbardziej w życiu żal mi z powodu "porażek w życzliwości"

2024-04-13 07:05 aktualizacja: 2024-04-13, 19:31
George Saunders. Fot. PAP/Alamy/Rahav Segev/ZUMA Wire/Alamy Live News
George Saunders. Fot. PAP/Alamy/Rahav Segev/ZUMA Wire/Alamy Live News
"Największy żyjący amerykański pisarz", "pisarz na miarę naszych czasów" - tak George'a Saundersa określili krytycy "New York Timesa". I człowiek, który na własną rękę rzucił wyzwanie Donaldowi Trumpowi. "Dzień wyzwolenia" to trzeci tom opowiadań Saundersa ukazujący się w Polsce.

Opowiadania George'a Saundersa, pisarza specjalizującego się w "krótkiej formie", stanowią - czytamy w zapowiedzi Znaku, wydawcy tomu "Dzień wyzwolenia" - diagnozę współczesności. Bohaterowie jego utworów testowani są "na wszelkie sposoby przez absurdalną i nieraz okrutną rzeczywistość". "Dziadek i wnuczek, znajomi z pracy, dwie kobiety zakochane w tym samym mężczyźnie... Wszyscy oni ze swoimi marzeniami, lękami i traumami są wyrazem naszych tęsknot, obaw i nadziei".

Są nienadzwyczajni. Nawet, gdy jednym z nich został prezydent Stanów Zjednoczonych Abraham Lincoln, pisarz przedstawił go nie jako człowieka władzy, a ojca, bezradnego w żałobie po śmierci syna. Ameryka z utworów Saundersa to kraina kredytów nie do spłacenia, zmarnowanych szans, agresywnego kapitalizmu i małych dramatów. Życiem jego bohaterów rządzi bezrobocie lub kiepsko płatna, ale za to męcząca praca, uzależnienia, iluzje kreowane przez telewizję i branżę reklamową. Krajobrazy zdominowane przez billboardy. 

"Przez lata pieniądze, a ściślej ich brak, były dla mnie podstawową sprawą. Ciągle o nich myślałem: skąd je wziąć? Jak znaleźć następną pracę?" - opowiadał w rozmowie z portalem Dwutygodnik.com. "W naszym kraju nie ma siatki asekuracyjnej. Jeśli powinie ci się noga, lecisz na dno i nie możesz liczyć na współczucie. Ameryka ma mało cierpliwości dla ludzi bez pieniędzy, nawet dla niższej klasy średniej".

"Dzień wyzwolenia" to trzeci - po "10 grudnia" i "Sielankach" - tom opowiadań Saundersa na polskim rynku. Ukazały się także eseje o literaturze rosyjskiej "Kąpiel w stawie podczas deszczu" oraz "Lincoln w Bardo" - hybryda dramatu i powieści, w 2017 r. wyróżniona nagrodą Bookera. Pisarzem został późno, dopiero w wieku 37 lat. Wcześniej pracował w rzeźni, jako geofizyk, prowadzący na Sumatrze badania dla koncernu naftowego, copywriter, nauczyciel kreatywnego pisania na uniwersytecie Syracuse. Zadebiutował w 1996 r., oczywiście tomem opowiadań pt. "CivilWarLand in Bad Decline". W 2006 r. otrzymał stypendium Fundacji MacArthura, nazywane "grantem dla geniuszy". 

Ezra Klein z "New York Timesa" nazwał go "największym żyjącym amerykańskim pisarzem". Joel Lovell w artykule na łamach gazety ocenił, że Saunders jest "pisarzem na miarę naszych czasów". "Jeśli nas czas to epoka, w której zrzucamy bomby na głowy ludzi, o których życiu nie mamy pojęcia, a których pojęcie o nas jest równie abstrakcyjne; epoka, w której niektórzy z nas desperacko walczą o pracę, która pozwoliłaby im na kupno drobiazgów, które uszczęśliwiłyby ich dzieci, podniosłaby poczucie własnej wartości. Jeśli nasz czas to epoka, w której część populacji od czasu do czas wpada w przerażenie, choć nie potrafią powiedzieć przed czym, albo w głębokie wzruszenie na widok śpiących dzieci, w uniesienie, gdy odsłania się przed kimś i spotyka z życzliwością. Jeśli w ten sposób rozumiemy nasze czasy, George Saunders jest pisarzem na ich miarę".

W 2017 r., wkrótce po zaprzysiężeniu Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych, podczas spotkania z czytelnikami w księgarni w Waszyngtonie, Saunders odczytał wiersz, jaki napisał o nowym prezydencie. Dobroć, przyzwoitość nie są darem niebios, każdy musi oprawiać je na własną rękę - napisał. Trumpowi i jego wyborcom poświecił esej z 2016 r., w tytule którego pytał: kim oni są? 

Są - pisał - przyjaźnie nastawieni, szczęśliwi, że ktoś pyta ich o opinię. Nawet wtedy, gdy dowiadywali się, że pisarz nie jest "jednym z nich", tylko liberałem, członkiem elity. "Pod spodem, pod tą przyjacielskością, buzuje z trudem powstrzymywana agresja" - zauważał jednak. Jej źródłem, twierdzi, jest Trump; "austriacki książę z XVII-ego wieku, podróżujący w czasie, by nam namieszać". 

W rozmowie z "Guardianem" pisarz wymieniał bolączki współczesnej Ameryki, które wykorzystał Trump. "Nierówności, kiepskie płace, beznadziejny system edukacji, upadek klasy średniej. Ruszasz w kraj i widzisz, że ludziom nie żyje się łatwo i przyjemnie. Krajobraz wokół nich też się zmienia, marnieje. Moim zdaniem Bernie Sanders  mógł do nich trafić, ale Trump go wygryzł, zakrzyczał, dokładając do tego rasizm. Te problemy są jednak prawdziwe i nie zniknęły" - mówił Saunders. Esej o "trumpistach" - przyznał - był wyzwaniem nie tyle literackim, reporterskim, co emocjonalnym. Wstrząsnął nim - mówił - zwłaszcza rozdźwięk między życzliwością, jaką okazywali, gdy rozmawiał z nimi w cztery oczy, a agresją, jaką dostrzegał, gdy ci sami ludzie stawali się częścią tłumu. 

Opowiadanie "List miłosny" z tomu "Dzień wyzwolenia" to orwellowska wizja Stanów Zjednoczonych. Dziadek pisze do wnuka, prosi jednak "zniszcz ten list zaraz po przeczytaniu". "Rządy prawa" cechuje inwigilacja, represje, powszechna nieufność. Za stan rzeczy odpowiada "błazeńska figura", "niszczyciel". "Wydawał się tak nieudolny i sprawiał (wówczas) wrażenie jedynie komicznego drania, niewiele wiedzącego o tym, co burzył, życie zaś toczyło się dalej, a on i jego stronnicy codziennie obalali kolejną barierę przyzwoitości, niebawem okazało się, że już nie mamy jak okazać szczerego oburzenia".

Opowiadanie "Elliot Spencer" zainspirowała wizyta na wiecu wyborczym w Arizonie. "Możemy podefiniować? pytam. Jasne, odpowiada Jer" - bohaterowie utworu przystępują do definiowania: "Gnój = każdy, kto stoi naprzeciw nas. Menda = każdy, kto stoi naprzeciw nas. Idiota = każdy, kto stoi naprzeciw nas". Opisuje wybuch przemocy, starcia między zwaśnionymi frakcjami.
  
Saunders przyznaje, że doświadczenie trumpizmu wstrząsnęło jego pewnością co do trwałości państwa. "Nigdy nie postrzegałem Ameryki jako słabej, kruchej" - pisze pod koniec swego eseju - "Nigdy nie myślałem o niej jako o eksperymencie, który może - i to jeszcze za mojego życia - się nie powieść. A teraz tak myślę". 

"Najbardziej w życiu żal czy też wstyd mi z powodu 'porażek w życzliwości'. Chwil, gdy druga osoba stała przede mną, cierpiała, a ja zareagowałem... umiarkowanie, w sposób stonowany, z rezerwą" - wyznał w mowie do absolwentów Uniwersytetu Syracuse w 2013 r. "To może banalne, ale niezmiernie trudne do stosowania. Jeśli chodzi o zasady życiowe trudno jednak o lepszą: starajcie się być sobie nawzajem życzliwi". 

"Dzień wyzwolenia" w przekładzie Michała Kłobukowskiego ukazał się nakładem wydawnictwa Znak. (PAP)

Autor: Piotr Jagielski

kgr/