Jak debata Trumpa z Harris wpłynie na wynik wyborów? Eksperci skomentowali

2024-09-09 20:27 aktualizacja: 2024-09-10, 07:19
Kamala Harris. Fot. EPA/REBECCA DROKE
Kamala Harris. Fot. EPA/REBECCA DROKE
Większość badań politologicznych dotąd wskazywała, że telewizyjne debaty nie mają znaczącego wpływu na ostateczny wynik wyborów prezydenckich. Tegoroczne wybory temu całkowicie zaprzeczyły. Pierwsza debata wyeliminowała Joe Bidena, zaś druga może mieć kluczowe znaczenie dla szans Kamali Harris.

Niecałe trzy miesiące po historycznej debacie Joe Bidena i Donalda Trumpa w Atlancie - pierwszej w historii, która w efekcie zakończyła kampanię jednego z kandydatów - we wtorek w Filadelfii odbędzie się kolejny potencjalnie decydujący pojedynek. W sytuacji "statystycznego remisu" w sondażach o wyniku wyborów może przesądzić kilka tysięcy wyborców w jednym stanie.

Nie zawsze jednak debaty miały tak decydujący wpływ, choć bezpowrotnie zmieniły charakter kampanii wyborczych. Historia telewizyjnych pojedynków kandydatów na prezydenta sięga 26 września 1960 r., kiedy w studiu telewizji CBS naprzeciwko siebie stanęli ówczesny wiceprezydent USA Richard Nixon i kandydat Demokratów na prezydenta John F. Kennedy. Debatę obejrzało na żywo 70 mln Amerykanów i według większości ankietowanych później widzów młody i obyty z kamerami Kennedy zdecydowanie wygrał z poirytowanym kontuzją kolana, spoconym Republikaninem. I choć badania sugerowały, że to Nixon lepiej wypadł wśród słuchających debaty w radiu, to notowania Kennedy'ego poszybowały w górę, dzięki czemu prześcignął rywala zarówno w sondażach, jak i - kilka tygodni później - w wyborach.

Od tamtego telewizyjnego pojedynku minęło już ponad pół wieku, a dziś debaty są nieodłączną częścią kampanii wyborczych; poprzedzają je tygodnie przygotowań w gronie całych zespołów specjalistów od wizerunku, a później każda z ekip przechodzi do "spinu", czyli przekonywania, że to ich kandydat wygrał. Zupełnie nowy wymiar rywalizacji dodają media społecznościowe, które pomagają w generowaniu poparcia, co przekłada się zarówno na głosy, jak i datki na kampanię.

Jak mówi PAP Keith Nahigian, weteran republikańskich kampanii wyborczych, który brał udział w przygotowaniach do debat sześciu kandydatów na prezydenta (w tym Johna McCaina w 2008 r.), w debacie chodzi nie tyle o pokazanie dobrego przygotowania merytorycznego czy dobre argumenty, co o zrobienie dobrego wrażenia i zapisanie się w pamięci wyborców.

"Oczywiście częścią przygotowań jest podszkolenie się z wiedzy na temat poszczególnych kwestii, ale częstym błędem kandydatów jest podchodzenie do nich jak do sprawdzianu, na którym trzeba udzielić poprawnych odpowiedzi. To jest podejście z góry skazane na porażkę. Celem powinno być pokazanie się wyborcom, opowiedzenie im, czego i jak zamierza się dokonać" - mówi działacz. "Co najmniej tak samo ważne jak słowa, które się wypowiada, jest to, w jaki sposób się je wypowiada i jak prezentuje się na scenie" - dodaje.

Jak podkreśla, zwłaszcza w epoce mediów społecznościowych dysproporcjonalnie wielkie znaczenie mogą mieć pojedyncze momenty i wpadki, które często najbardziej zapadają w pamięć wyborcom. Jak wspomina, jeden taki pozornie nieznaczący moment miał miejsce m.in. podczas debaty George'a Busha seniora z Billem Clintonem i niezależnym kandydatem Rossem Perotem w 1992 r. Po pytaniu od wyborcy na temat trudności gospodarczych Bush ze zniecierpliwieniem spojrzał na zegarek, a w innym momencie wyraził zaskoczenie ceną mleka.

"Wrażenie było fatalne, wyszedł na kogoś pozbawionego kontaktu z codzienną rzeczywistością. A to było jeszcze w epoce telewizji! Teraz takie momenty natychmiast zmieniają się w wiralowe klipy i memy" - mówi Nahigian.

Mimo uwagi poświęcanej debatom badania politologiczne z reguły nie potwierdzają znaczenia słownych pojedynków przed kamerami. Cytowane przez pismo "Scientific American" badanie naukowców z Harvarda i Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, oparte na wywiadach z wyborcami przed i po 56 debatach w 31 kampaniach wyborczych w siedmiu krajach, sugeruje, że debaty nie pomogły podjąć decyzji wyborcom niezdecydowanym, a zdecydowanych nie przekonały do zmiany kandydata. Amerykańscy politolodzy Robert Erikson i Christopher Wlezien, którzy w swoim badaniu brali pod uwagę tylko amerykańskie debaty do 2012 r., doszli do podobnych konkluzji.

Dr Nicholas Higgins, politolog i były działacz kampanijny z Uniwersytetu North Greenville w Karolinie Południowej, zgadza się z tą oceną - do pewnego stopnia.

"Z pewnością, zwłaszcza w dzisiejszej erze hiperpolaryzacji, debaty nie służą przekonaniu wyborców, bo ci w większości i tak ocenią taki pojedynek według swoich wcześniejszych sympatii. Z punktu widzenia kandydata gra się po to, by nie przegrać" - mówi PAP Higgins. "Debaty mają jednak znaczenie dla wywołania entuzjazmu wśród elektoratu, a entuzjazm przekłada się na frekwencję i to przede wszystkim tym wygrywa się dziś wybory" - podkreśla.

Podobnie uważa medioznawca i historyk z Rutgers University w New Jersey David Greenberg, który zauważa, że choć debaty mają niewielką moc przekonywania wyborców, to w tegorocznym niezwykle wyrównanym wyścigu o fotel prezydencki, gdy o wyniku mogą decydować różnice rzędu tysięcy głosów, nawet małe wahania mają znaczenie.

"Jeśli kandydat ma opinię niezrównoważonego, dobry i wyważony występ podczas debaty może uspokoić obawy (wyborców)" - wskazuje. Dodaje, że dla wyborców już przekonanych debaty są sposobem na zaangażowanie się i większe przywiązanie do kandydata.

"W tych przypadkach nie chodzi o perswazję, ale o emocjonalne zaangażowanie" - podkreśla.

Jednak zdaniem Nahigiana - który w rozmowie z PAP przed czerwcową debatą przewidział, że pogrzebie ona szanse Bidena - wtorkowe starcie będzie absolutnie kluczowe ze względu na wyjątkowe okoliczności. Jedną z nich jest rekordowo krótka kampania wyborcza Harris. Wyborcy w USA zwykle mają ponad rok na zapoznanie się z kandydatami, a jak pokazał wydany w niedzielę sondaż "New York Times", według którego niemal co trzeci wyborca wciąż czuje, że nie wie wystarczająco wiele na temat kandydatki Demokratów.

"Harris nie zdążyła zbudować trwałej relacji z wyborcami; myślę, że gdyby pokazać jej zdjęcie przypadkowym przechodniom na ulicy, niekoniecznie byliby w stanie ją zidentyfikować" - powiedział działacz. Jego zdaniem działa to na jej niekorzyść, bo historyczne dane wskazywały, że niezdecydowani wyborcy ostatecznie zwykle głosują na kandydata opozycji w stosunku 3 do 1. W sytuacji, kiedy w sondażach - zarówno ogólnokrajowych, jak i tych przeprowadzanych w kluczowych stanach - różnice między kandydatami mieszczą się w granicy błędu statystycznego może to być decydujący czynnik.

"Wszystko sprowadza się do wyborców niezdecydowanych: jeśli chodzi o Harris, musi ona dać jasne odpowiedzi co do tego, gdzie stoi w najważniejszych kwestiach: gospodarki, imigracji i... szczelinowania hydraulicznego" - mówi Nahigian.

Ta ostatnia kwestia - na temat kontrowersyjnej ekologicznie metody wydobywania gazu i ropy z łupków - to jeden z najważniejszych tematów w Pensylwanii, czyli stanie, gdzie odbędzie się debata. Od przemysłu łupkowego zależy niemal pół miliona miejsc pracy. Pensylwania tymczasem jest zdecydowanie najważniejszym w obecnych wyborach stanem, gdzie mogą rozstrzygnąć się losy całych wyborów. To też stan, w którym sondaże są najbardziej wyrównane: w średniej badań obliczonej przez "New York Timesa", kandydaci mają równy poziom poparcia. Jeszcze w 2020 r. Harris opowiadała się za zakazem szczelinowania i choć później zmieniła zdanie, to dla wielu wyborców jej stanowisko może być niejasne.

Według Nahigiana, głównym wyzwaniem dla Trumpa jest jego zachowanie na scenie. Republikański działacz przewiduje, że Harris będzie starała się "zajść za skórę" Trumpowi i sprowokować go do "nieprezydenckich" zachowań czy wypowiedzi.

"Ona musi wyjść na silną, mądrą i zrozumiałą i jeśli zajdzie mu za skórę, będzie miała przewagę. Trumpowi do wygranej wystarczy trzymać się swojego przekazu i nie zrobić niczego oburzającego" - analizuje rozmówca PAP.

Z Waszyngtonu Oskar Górzyński

osk/ mms/ mhr/ grg/