PAP Life: Cztery lata temu ukazała się wasza pierwsza wspólna książka, "Mecz to pretekst". Teraz wyszła druga, zatytułowana "Nadzieja FC. Futbol, ludzie, polityka". Czy był jakiś impuls, który skłonił was, żeby napisać drugą część?
Anita Werner: „Nadzieja FC” jest kontynuacją naszego myślenia o tym, że piłką nożną można wytłumaczyć świat i opowiedzieć o nim. Natomiast to nie jest kontynuacja w takim rozumieniu, że najpierw trzeba przeczytać pierwszą książkę, żeby sięgnąć po drugą. Nie, nie trzeba. Jeżeli chodzi o drugą publikację, to wydaje mi się, że po prostu chcieliśmy wrócić do opowiadania ciekawych historii. Bo mamy naprawdę długą listę takich historii do opisania. Natomiast impulsem, w ogóle do pisania książek na ten temat, był moment, kiedy dzięki Michałowi zdałam sobie sprawę, że piłka nożna może być punktem wyjścia do opisywania różnych konfliktów: politycznych, religijnych, rasowych, narodowościowych, wojennych.
Michał Kołodziejczyk: W drugiej książce znalazły się cztery reportaże, czyli o dwa mniej w porównaniu z pierwszą. Ale mimo to „Nadzieja FC” jest dłuższa. Bardzo głęboko weszliśmy w historie naszych bohaterów. To były też dużo dalsze podróże. Dwa razy Afryka, Ameryka Południowa i Diyarbakır w Turcji, czyli już Azja. Można więc powiedzieć, że ruszyliśmy w świat i wyszła nam „Nadzieja FC”. Poza tym, w tej książce jest dużo więcej ludzi, więcej historii bardziej społecznych, a mniej piłkarskich. Chcieliśmy znowu oddać głos trochę zapomnianej sztuce reportażu i też samemu się sprawdzić w akcji.
PAP Life: Moim zdaniem „Nadzieja FC” wcale nie jest książką piłkarską, chociaż jest w niej futbol.
A.W.: Często to powtarzam. To jest książka o ludziach, o ich emocjach i o życiowych lekcjach, z których wnioski pomógł wyciągać futbol. To książka o tym, jak łatwo wywołać wojnę i zasiać nienawiść. Ale też o tym, że kiedy wydaje się, że sensu już nie ma, to może pojawić się nadzieja. Bo – jak mówi jeden z naszych bohaterów – z każdego zła można wyciągnąć coś dobrego.
M.K.: Dla mnie ta książka jest jak najbardziej sportowa, ponieważ sport nigdy nie istniał w oderwaniu od całego otoczenia. Ale widocznie ty, podobnie jak wcześniej Anita, nie patrzyłyście na niego w ten sposób. To nie jest tak, że piłka nożna była sobie, a obok działa się historia. To zawsze było bardzo blisko siebie.
PAP Life: Zbierając materiały do książki, pojechaliście w cztery miejsca na świecie: do Tanzanii, Rwandy, Turcji i Brazylii. Dwa pierwsze kraje nie kojarzą się z piłką nożną. Skąd wziął się pomysł, żeby tam wyruszyć?
M.K.: Historia Rwandy od dawna bardzo mnie interesowała. Czytałem wszystko, co było dostępne na temat konfliktu Tutsi i Hutu, i ludobójstwa, do którego doszło w 1994 roku. Pewnego dnia wpisałem w Google: „survivor football genocide Rwanda” i na szóstej stronie wyskoczyło mi imię i nazwisko jakiegoś gościa - Eric Murangwa. Znalazłem go na Twitterze. To było w 2020 roku, akurat zaczęła się pandemia. Odpisał i ten kontakt utrzymywaliśmy przez trzy lata, zanim zdecydowaliśmy się do niego pojechać.
A.W.: Eric był bardzo otwarty na spotkanie z nami, bo Rwandyjczykom zależy na tym, żeby historię Rwandy i lekcję, którą to społeczeństwo odrobiło z ludobójstwa, wysyłać w świat. Natomiast jeśli chodzi o piłkarzy z albinizmem w Tanzanii, to impulsem była książka Filipa Skrońca „Nie róbcie mu krzywdy”, w której wspomniał o takiej drużynie. Zadzwoniliśmy do Filipa, ale nic więcej nie potrafił nam powiedzieć na ten temat, poza tym, że słyszał, że taka drużyna jest. To był pierwszy trop. W przypadku Brazylii, piszemy o klubie Chapecoense i katastrofie lotniczej, kiedy w 2016 roku spadł samolot z całą drużyną lecąca na finał Copa Sudamericana, czyli najważniejszego pucharu w Ameryce Południowej. Pewien zbieg różnych wydarzeń spowodował, że akurat teraz byliśmy w stanie – z pomocą naszych przyjaciół – dotrzeć do Neto, który jest jednym z trzech piłkarzy, który przeżył tę katastrofę. I to spotkanie było punktem wyjścia do opowiedzenia historii o tym, jak piłka nożna może pomóc podnieść się z traumy. Jak całe to zło, którym była ta katastrofa można też przekuć w coś dobrego. I znowu - to też jest opowieść o piłce nożnej, ale jest w niej też bardzo dużo emocji, dużo życiowych lekcji. Jeden z naszych rozmówców powiedział nam coś, co zostało mi w głowie: "Nie można czekać do jutra, żeby kogoś przytulić, bo jutra może nie być".
PAP Life: Wasze podróże często przypominają dziennikarskie śledztwo. Sprawdzacie wiarygodność swoich rozmówców, żeby nie dać się wkręcić. Na przykład w to, że w Tanzanii poluje się na Albinosów, żeby odcinać im części ciała, z których potem robi się amulety.
A.W.: Żeby była jasność - takie ataki były, one są zapisane w policyjnych kartotekach. Natomiast rzeczywiście jest tak, że kiedy przygotowujemy się do kolejnego wyjazdu - Michał ma bardzo fajne na to określenie - dobrze jest wziąć szczepionkę z wiedzy. Dlatego bardzo często spotykamy się z ekspertami, ludźmi, którzy na danym temacie „zjedli zęby”. Takim zastrzykiem wiedzy przed Tanzanią była dla nas rozmowa z Filipem (Skrońcem - red.), który uświadomił nam, że największym wrogiem osób z albinizmem w Tanzanii nie są ataki, tylko rak skóry i zwykła codzienność. Ci ludzie mają problemy ze znalezieniem pracy, z wynajęciem mieszkania. A jak nie mają pracy, to nie stać ich na kupienie kremu z filtrem, nawet jeżeli 150 ml kremu kosztuje w przeliczeniu dwadzieścia parę złotych. Brak kremu z filtrem dla człowieka z albinizmem stanowi zagrożenie życia.
PAP Life: Co okazało się dla was największym wyzwaniem podczas zbierania materiałów?
M.K.: Chyba zderzenie się z inną mentalnością. Kiedy przybyliśmy do Brazylii, mieliśmy kontakt do jednej lokalnej dziennikarki, z którą wcześniej się umówiliśmy, że przez tydzień będzie się nami zajmować. Pisaliśmy do niej, czy może nas skontaktować z tą czy inną osobą. A ona za każdym razem odpisywała: „tak, tak, oczywiście”, ale nie byliśmy w stanie wymusić od niej jakiegokolwiek planu spotkań. Kiedy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że mamy grafik napięty jak plandeka na żuku. Widziałem, że dla Anitki, która jest osobą niezwykle zorganizowaną, brak takiego planu wcześniej był bardzo trudny.
Ta książka w ogóle by nie powstała, gdyby nie wspaniali ludzie, którzy nam pomagali, czyli tzw. fikserzy. Moim zdaniem to świetna nazwa dla ich funkcji, bo oni byli nie tylko tłumaczami, przewodnikami, ale po prostu załatwiali wszystko, co wydawało się na początku niemożliwe. Byli stamtąd, wiedzieli, do kogo się odezwać w danej sprawie, kto może nam pomóc. Mieliśmy fantastyczną Angel w tureckim Kurdystanie, wspaniałą Elianę w Brazylii, był Severin w Tanzanii, Eric Murangwa w Rwandzie. Eric z początku zgodził się tylko na wywiad z nami. Okazało się, że ten wywiad trwał pięć godzin, a po tych pięciu godzinach z nami spędzonych Eric został naszym tłumaczem na kolejne dwa tygodnie. Nie wiem, czym go do siebie przekonaliśmy, ale jest pewne, że bez niego byśmy sobie nie poradzili. Bo przed nim otwierają się w Rwandzie wszystkie drzwi.
PAP Life: Musimy w tym miejscu wyjaśnić, że Eric jest Tutsi, byłym bramkarzem reprezentacji piłki nożnej Rwandy.
A.W.: Podczas ludobójstwa, kiedy Hutu zabijali Tutsi, straciło życie milion ludzi w 100 dni. Wychodzi średnio 10 tysięcy ludzi dziennie, co pokazuje skalę tego pogromu i tego piekła. Eric przeżył ten czas, dlatego że jego koledzy z drużyny, którzy byli Hutu, nie pocięli go maczetą na kawałki, tylko ukrywali w swoich domach albo pomagali mu dostać się z jednego miejsca do drugiego. Historia Erica jest punktem wyjścia do opisania tego, do jakich potwornych czynów może doprowadzić nienawiść podsycana przez system, przez polityków, przez media. Ale jest też druga część tej historii, która jest niezwykła i fascynująca: to, jak Rwandyjczycy poradzili sobie z traumą i doprowadzili do pojednania.
M.K.: W Rwandzie spędziliśmy najwięcej czasu. Najdłużej też nie mogliśmy się otrząsnąć po historiach, które tam usłyszeliśmy i po tym, co zobaczyliśmy. Bo kiedy widzi się kościół, w którym o jedną ze ścian rozbijano płody wyciągane z rozcinanych brzuchów kobiet w ciąży, to nie da się następnego dnia wymazać tego z pamięci i normalnie funkcjonować.
A.W.: Tym bardziej, że ta ściana jest cały czas nieumyta ze śladami starej zaschniętej krwi, które mają przypominać o tym, co tam się wydarzyło.
PAP Life: Czy podczas tych podróży czuliście się bezpiecznie?
A.W.: Absolutnie tak. Wszędzie spotkało nas bardzo dużo serdeczności i gościnności. W Rwandzie, która jest bardzo bezpiecznym krajem, o godz. 22, kiedy było ciemno, wychodziliśmy biegać po mieście. Co byłoby mało możliwe w wielu innych afrykańskich krajach.
M.K.: Inna sprawa: czy mieliśmy „ogony”, w sensie, czy ktoś nas obserwował. Przed wyjazdem, dyplomaci, z którymi się spotykaliśmy, uprzedzali nas, że jak wylądujemy w miejscu x, to całkiem możliwe, że z racji wykonywanego zawodu, ale też dlatego, że Anita jest osobą bardzo rozpoznawalną w Polsce, nasza wizyta nie przejdzie bez echa. Ale jeśli faktycznie byliśmy pod jakąkolwiek obserwacją, to tak znakomitą, że się nie zorientowaliśmy. Poza tym oboje z Anitą jesteśmy doświadczonymi i roztropnymi dziennikarzami. Pewnie gdybyśmy szukali guza, to byśmy go znaleźli.
PAP Life: Zaskoczył mnie mocny wątek kobiecy w tych reportażach. Opisujecie na przykład historie piłkarek kurdyjskiego klubu, które po meczach mają połamane nogi.
A.W.: Kobiety rzeczywiście odgrywają ważną rolę w tych historiach. Może z wyjątkiem Tanzanii, bo tam akurat tego wpływu kobiet jest mało. W Turcji to również kobiety pokazują, jak ciężko jest być Kurdyjką i do tego piłkarką. Kiedy spotkaliśmy się z kapitanką damskiej drużyny Amedspor, opowiedzieliśmy jej o meczu męskiej drużyny Amedspor z Bursasporem. Wyglądał on tak, że przez pierwsze minuty leciały na boisko dziesiątki butelek, noży i jeden z piłkarzy nie był w stanie wykonać rzutu rożnego, ponieważ potrzebował do tego asysty policjantów w hełmach, z pałkami, z ochraniaczami. Mimo to sędzia nie przerywał meczu. Wtedy ona powiedziała: „To nic. My to dopiero mamy ciężko. Ponieważ po meczu niektóre nasze koleżanki z drużyny miały połamane nogi, inne zakrwawione twarze. A gdy nasza trenerka poszła do trenera drużyny przeciwnej, to ten uderzył ją w twarz”. Usłyszeliśmy historie, które nie powinny się w ogóle wydarzyć. Tym bardziej w warunkach sportowego spotkania. Jest też trochę tak, że te dziewczyny poprzez piłkę mają głos, są w stanie wykrzyczeć swoją tożsamość. One de facto walczą o prawa kobiet i walczą też o swoją przyszłość. Bo sport może pomóc im w edukacji, niektóre dzięki treningom w klubie idą na studia.
Z kolei po ludobójstwie w Rwandzie to kobieta zajęła się budowaniem kobiecej piłki od podstaw. Miała gabinet kosmetyczny, w którym spotykały się kobiety dotknięte traumą, płakały, trzymały się za ręce i wspierały. I kiedy ona na nie patrzyła, doszła do wniosku, że musi coś zrobić. Podejrzewam, że to dzięki niej po latach, na mundialu w Katarze sędzią piłkarską była również kobieta z Rwandy. Zresztą to kobiety podniosły Rwandę po ludobójstwie. Ich mężowie albo nie żyli, albo siedzieli w więzieniach, ponieważ to głównie mężczyźni mordowali. Michał to pięknie powiedział, że Rwanda po ludobójstwie stała się kobietą.
M.K.: W Brazylii zawsze jest tak, że to faceci są na świeczniku, jeśli chodzi o drużyny piłkarskie. Kiedy drużyna Chapecoense leciała na finał Copa Sudamericana, to na pokładzie samolotu nie znalazło się miejsce dla żadnej kobiety z klubu. Bo po co? Tylko że gdy wszyscy faceci zginęli, piłkarze, trenerzy i działacze, to właśnie te kobiety wzięły na siebie cały ciężar i dały radę. I tak naprawdę Chapecoense przetrwało dzięki nim.
PAP Life: Jakie lekcje dla siebie wynieśliście z tych podróży?
A.W.: Zawsze z każdej rozmowy z naszymi bohaterami, czy to w przypadku pierwszej książki, czy teraz, w odniesieniu do „Nadziei FC”, zostawiam coś dla siebie. Zapamiętałam, jak w Rwandzie Eric powiedział nam, że, tak naprawdę, przeżył dlatego, że zbudował wyjątkowe relacje z wyjątkowymi ludźmi. Z kolei po wizycie w Tanzanii zostało mi w głowie stare tanzańskie powiedzenie, które brzmi: „Rodzisz się raz, żyjesz raz, a potem cię nie ma. Chodzi o to, że masz wpływ tylko na tę środkową część”.
M.K.: To nie tak, że nie myślałem o tym wcześniej, ale warto sobie od czasu do czasu głośno przypomnieć, że my - urodzeni w tym regionie świata, jesteśmy szczęściarzami. Mamy co jeść, mamy w co się ubrać, mamy ciepło w domu, a jak zachorujemy, to możemy się zgłosić po pomoc. Powinniśmy to doceniać każdego dnia, a, jak nam się wydaje, że jest ciężko, to wystarczy zrobić dwa kroki do tyłu i spojrzeć na swoją sytuację z perspektywy. Wiem, że to żadne pocieszenie, że inni mają gorzej, ale naprawdę to, że żyjemy w Polsce, w Unii Europejskiej i możemy korzystać z dobrodziejstw, które niesie demokracja i ekonomia, jest ogromnym przywilejem. (PAP Life)
Rozmawiała Iza Komendołowicz
Anita Werner – dziennikarka telewizyjna, związana ze stacją TVN i TVN24. Prowadzi główne wydania „Faktów”, oraz „Fakty po południu” i „Fakty po Faktach”. Jest laureatką trzech Wiktorów i czterech Telekamer. Napisała kilka książek, w tym dwie z Michałem Kołodziejczykiem, swoim życiowym partnerem. Najnowsza - „Nadzieja FC. Futbol, ludzie, polityka”, ukazała się 23 października.
Michał Kołodziejczyk – dziennikarz sportowy, pracował w „Piłce Nożnej”, „Przeglądzie Sportowym” oraz „Rzeczpospolitej”. Obecnie dyrektor redakcji sportowej Canal+. Współautor z Anitą Werner dwóch książek: „Mecz to pretekst. Futbol, wojna, polityka” i „Nadzieja FC. Futbol, ludzie, polityka”.