Jak wyglądają prawdziwe relacje Putina i Łukaszenki? Wiele zmieniło się po buncie Prigożyna

2023-10-11 14:32 aktualizacja: 2023-10-12, 13:50
Aleksandr Łukaszenka i Władimir Putin w Soczi, fot. PAP/EPA/MIKHAIL KLIMENTYEV/RIA NOVOSTI POOL
Aleksandr Łukaszenka i Władimir Putin w Soczi, fot. PAP/EPA/MIKHAIL KLIMENTYEV/RIA NOVOSTI POOL
Łukaszenka jest w moim przekonaniu tym typem człowieka, który nawet gdyby go Władimir Putin złożył już do politycznej trumny, to jeszcze negocjowałby warunki swojego politycznego pogrzebu. Przez lata układ pomiędzy nimi można byłoby określić jako relację dwóch silnych przywódców. W ostatnich latach była to relacja silnego Putina i słabego dla odmiany Łukaszenki. Po buncie Prigożyna jest to z kolei relacja dwóch słabych przywódców. Zwycięży przy tym nie ten, który okaże się silniejszy, tylko ten, który okaże się mniej słaby - tak o tym, jak obecnie wygląda układ sił w relacji Putin-Łukaszenka pisze w książce "Demon zza miedzy", która właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa Czerwone i Czarne Witold Jurasz. Dziennikarz i były dyplomata przygląda się Aleksandrowi Łukaszence i 30 latom jego prezydentury oraz samej Białorusi, w której pracował najpierw jako charge d'affaires RP, a następnie zastępca ambasadora RP.

Dzięki uprzejmości wydawnictwa Czerwone i Czarne publikujemy fragment książki "Demon zza miedzy" Witolda Jurasza. 

"Wiele lat temu jako dziecko uczestniczyłem w przyjęciu, w którym brał udział Saddam Husajn (…). Pamiętam jak dziś moment, kiedy Saddam wszedł na salę. Nie chodzi mi przy tym o to, że otaczała go ogromna liczba ochroniarzy, ale o to, że gdy się tam znalazł, czuło się, jakby na sali pojawiła się jakaś skumulowana energia. Milkły wszystkie głosy i od razu było wiadomo, kto jest tu najważniejszy. Husajn był oczywiście przerażającym dyktatorem, ale moje wrażenie z perspektywy dziecka sprowadzało się do tego, że na salę wszedł superman (…).

Gdy spotkałem Aleksandra Grigoriewicza Łukaszenkę, poczułem w nim ten rodzaj siły, który bił od Husajna. Oczywiście nie porównuję obydwu tych postaci, bo przy wszystkich swoich grzechach nie sposób porównywać Łukaszenki z Husajnem, ale gdy rzecz dotyczy charyzmy i siły, widzę między nimi pewne podobieństwa. Łukaszenka jest bardzo postawnym mężczyzną. Rzucają się w oczy jego ogromne dłonie, które zresztą często stara się ukryć, w specyficzny sposób zaplatając ręce.

* * *

Celowo w tym miejscu używam czasu przeszłego, gdyż Łukaszenka zaczął z wolna tracić charyzmę i słuch społeczny. Dysponując bardzo wieloma talentami, nie dysponuje, lub też przestał dysponować jedynym, który nielicznym politykom na świecie jest w stanie zapewnić długowieczność. Istnieje pewne wyrażenie, którego nie da się precyzyjnie przetłumaczyć na język polski, a które doskonale oddaje tenże talent. Chodzi o wyrażenie „to reinvent yourself”, czyli „wymyślić się na nowo”. To jest tymczasem dokładnie to, czego białoruski dyktator nie ma. Łukaszenka w połowie minionej dekady rządził już dwadzieścia lat. Ludzie, którzy się urodzili za jego rządów, już wchodzili w dorosłość. Dla trzydziesto- i czterdziestolatków, którzy całe swoje dorosłe życie przeżyli przy nim, stawał się on coraz bardziej anachroniczny. Łukaszenka był bowiem tym samym przywódcą, którym był w 1994 roku. Nie potrafił zmienić ani sposobu, w który przemawiał, ani słów, których używał. Stawał się nieadekwatny i wzbudzał już częściej wzruszenie ramion, a czasem kpinę, niż strach. 

Równocześnie Łukaszenka grał z Zachodem. Szczytowym momentem jego „chwały” jest, gdy gości w Mińsku prezydenta François Hollande’a i kanclerz Niemiec Angelę Merkel oraz prezydentów Ukrainy Petra Poroszenkę i Rosji Władimira Putina, bowiem to w Mińsku dochodzi do rozmów między Kijowem a Moskwą po napaści Rosji na Ukrainę w 2014 roku. Kilka lat później dochodzi do niebywałej, jak na Białoruś, sytuacji, gdy w Mińsku ląduje samolot z brytyjskimi komandosami, którzy przeprowadzają wspólne z Białorusinami manewry. Dochodzi też do aresztowania, oficjalnie pod zarzutem przyjęcia łapówki, a nieoficjalnie szpiegostwa na rzecz Rosji (sic!), jednego z najbardziej wpływowych „siłowików”, wiceszefa Rady Bezpieczeństwa Białorusi płk. Andrieja Wtiurina.

Łukaszenka rozumiał, że tylko szukając otwarcia na Zachód z jednej strony, a z drugiej tropiąc w swoim otoczeniu rosyjską agenturę, zdoła zachować władzę i wyrwać się ze spirali, która powoduje coraz głębszą zależność od Rosji. Równocześnie był już zbyt oderwany od rzeczywistości i nie dostrzegał tego, że na Białorusi wyrosło całe nowe pokolenie ludzi, których nie był w stanie niczym uwieść. Łukaszenka na tym etapie skupiał się bowiem już nie na wsłuchiwaniu się w głos ludu, ale na majestacie władzy, na pompie i celebrze. Miarą oderwania Aleksandra Grigoriewicza od rzeczywistości była budowa monumentalnego Pałacu Prezydenckiego, który – dodajmy – architektonicznie przypomina pałac postawiony w tych samych latach w Ankarze przez Erdoğana. 

* * *

Okazało się, że najgroźniejsi nie byli jednak ani Rosjanie, ani Zachód, ale natura. Najbliższy zadania Łukaszence coup de grâce był wirus covid. Nawet nie dlatego jednak że sam Łukaszenka ciężko chorował, ale dlatego że pandemia zniszczyła podstawy mitu Aleksandra Grigoriewicza. Zbudował on bowiem, w dużym stopniu zresztą mający podstawy w rzeczywistości, mit siebie samego jako ojca narodu. Kiedy wybuchła pandemia, Łukaszenka całkowicie ją zignorował. Czy zrobił to, by po raz kolejny pokazać, że niczego się nie boi, czy nie zrozumiał zagrożenia, nie ma żadnego znaczenia. Bali się bowiem ludzie, a tu nagle odkryli, że ich prezydenta nic to nie obchodzi. W moim najgłębszym przekonaniu covid, a w zasadzie reakcja czy też raczej brak reakcji Łukaszenki na covid, przyczynił się w fundamentalny sposób do wybuchu protestów społecznych po sfałszowanych przez reżim wyborach latem 2020 roku na Białorusi.

Pacyfikacja demonstracji latem 2020 roku była niebywale brutalna. Łukaszenka przekroczył wówczas, jak sądzę, również pewną psychologiczną granicę, chociaż dla uczciwości trzeba zaznaczyć, że nie jest to człowiek, który nie miałby rąk umaczanych we krwi już wcześniej. Nie zmienia to faktu, że aż do 2020 roku Łukaszenka mimo wszystko jednak oscylował pomiędzy miękkim a twardym autorytaryzmem. Latem 2020 roku stał się już dyktatorem z prawdziwego zdarzenia. Państwo białoruskie zaś przekroczyło granicę oddzielającą twardą dyktaturę od dyktatury z elementami totalitaryzmu, choć oczywiście wyrażenie to jest w jakimś sensie przesadą, bo słowo totalitaryzm zapewne jednak należałoby rezerwować dla systemów typu stalinowskiego czy też północnokoreańskiego (choć w ich wypadku można by też w ramach gradacji ustrojów autorytarnych mówić o ludobójczym totalitaryzmie). To, czy z tej drogi Łukaszenka może zawrócić, jest pytaniem, na które nie znam odpowiedzi. Znając jego tendencję do gry, nie wykluczałbym tego. Obserwując jednak kierunek ewolucji jego i ludzi z jego otoczenia – obawiam się, że zejść z tej drogi będzie skrajnie trudno. 

* * *

(Łukaszenka - przyp. red.) Jest perfekcyjnym dyktatorem i wzorcem autokraty. Przez długie lata konstruował reżim, który zawierał w sobie wszystkie elementy stabilnych dyktatur. Po pierwsze, brak drugiego człowieka w państwie, o czym już wspominałem, po drugie, wielość konkurujących ze sobą służb specjalnych, i po trzecie, całkowity brak zaufania, przy czym w jeszcze większym stopniu w stosunku do przyjaciół i sojuszników niż do wrogów. Z tego też powodu mitem, który mścił się na naszych analizach, było przekonanie, że Rosjanie byliby w stanie z łatwością Łukaszenkę usunąć. Teraz, gdy zależność Białorusi od Rosji w dramatyczny sposób wzrosła, w Polsce mówi się, że Łukaszenka jest już jedynie wykonawcą poleceń Kremla. W moim przekonaniu jest to jednak półprawda. Niewątpliwie pole manewru Łukaszenki jest dziś bardzo wąskie, a fakt, że wziął udział w napaści na Ukrainę, czyni zeń przestępcę. Równocześnie jednak bardzo liczne wypowiedzi czołowych ukraińskich polityków, w tym prezydenta Zełenskiego, dowodzą, że Ukraińcy nadal grę z Łukaszenką prowadzą, co znaczy, że traktują go jako osobę mającą pewien zakres autonomii. 

Łukaszenka jest w moim przekonaniu tym typem człowieka, który nawet gdyby go Władimir Putin złożył już do politycznej trumny, to jeszcze negocjowałby warunki swojego politycznego pogrzebu. Co więcej, po buncie Prigożyna nie skreślałbym i takiej możliwości, że Aleksander Łukaszenka przeżyje politycznie Władimira Putina. Bunt Prigożyna (w mojej opinii niebędący spontaniczną próbą puczu, ale pełzającym zamachem stanu) może bowiem oznaczać, że nastąpiła zasadnicza zmiana w relacjach Łukaszenki i Putina. Przez lata układ pomiędzy nimi można byłoby określić jako relację dwóch silnych przywódców. W ostatnich latach była to relacja silnego Putina i słabego dla odmiany Łukaszenki. Po buncie Prigożyna jest to z kolei relacja dwóch słabych przywódców. Zwycięży przy tym nie ten, który okaże się silniejszy, tylko ten, który okaże się mniej słaby. To dość charakterystyczny rys współczesności.

Również nowa zimna wojna tym się różni od tej właściwej, toczonej przez Zachód i Sowiety, że o ile zimna wojna z czasów współzawodnictwa pomiędzy Zachodem a komunizmem była współzawodnictwem dwóch potęg, to ta współczesna jest współzawodnictwem dwóch słabych graczy, z których zwycięży nie ten silniejszy, ale ten mniej słaby, czyli Zachód, któremu nie brak słabości, ale który zarazem jest strukturalnie wielokrotnie i nieporównywalnie silniejszy.

Kiedy zastanawiam się nad fenomenem Łukaszenki – a fakt, że rządzi on już dwadzieścia dziewięć lat, pozwala mówić o fenomenie – zawsze przypomina mi się dowcip, który funkcjonował w strukturach Mosadu i Amanu, czyli izraelskich – odpowiednio cywilnych i wojskowych – służb wywiadowczych, a który dotyczył ówczesnego prezydenta Syrii Hafiza al-Asada. Mawiano otóż, że na emeryturę udaje się już drugie pokolenie analityków obydwu służb, które przewidywało upadek al-Asada. Gdyby w Polsce na emerytury mieli udawać się ci, którzy przewidywali upadek Łukaszenki, to również byłyby ich zastępy. Problem polega na tym, że, niestety, nie udają się oni na emerytury ani na emerytury nie są też wysyłani. W polskiej analityce można się bowiem mylić we wszystkim i nadal uchodzić za eksperta".

Książka Witolda Jurasza "Demon zza miedzy" ukazała się nakładem wydawnictwa Czerwone i Czarne 11 października.

jos/