Były premier przypomniał, że gdy nasz kraj wchodził 25 lat temu do NATO, wiadomo było, że chodzi o bezpieczeństwo. Unia Europejska - wskazywał - oznaczała natomiast: gospodarkę, rozwój i pewne wspólnotowe działania. Jego zdaniem ten "bardzo mocny podział" zmienił się w ciągu ostatnich 20 lat.
Polityk zauważył, że Sojusz Północnoatlantycki przechodził w ciągu tych lat "różne trudne chwile", ale po agresji Rosji na Ukrainę NATO "wraca do tej ścieżki bardzo mocnego stania na stanowisku wspierania się nawzajem w zagrożeniu". "To wraca do tego, co było 20 lat temu, 25 lat temu, bo był okres takich wahań, mimo że Polska zawsze przestrzegała przed zbytnim zbliżeniem i łagodnym stosunkiem do Rosji" - wskazywał Buzek.
Zauważył, że również Unia Europejska przeszła doświadczenia, które ją zmieniły. Wśród czynników, które to spowodowały, wymienił m.in. migracje, pandemię COVID-19, wojnę na Ukrainie, sprawę żywności i wspólnej polityki rolnej. "UE, która była dla celów gospodarczych, dla rozwoju, nagle zaczęła odpowiadać na zagrożenia dla Europejczyków" - podkreślił Buzek.
"Unia jest dzisiaj odpowiedzią nie tylko na nasz wzrost gospodarczy, ale także na wielkie zagrożenia dla Europejczyków i to nas czeka w następnej kadencji. My musimy na to odpowiedzieć, ponieważ Polska ma prezydencję w UE jako pierwszy kraj, który będzie współpracował z nową Komisją Europejską i nowym parlamentem" - przypomniał. Nasz kraj będzie sprawował prezydencję w I połowie 2025 r.
Według Buzka polska prezydencja zdeterminuje działania wspólnoty na następne pięć, siedem lat. "Nasze oczekiwania to, co sformujemy dla prezydencji, będzie podstawą działania Unii. Jestem o tym przekonany. Takie jest również przekonanie w Parlamencie Europejskim" - zaznaczył.
Według Buzka przewodnicząca PE Roberta Metsola "bardzo poważnie mówi o Polsce, jako takim 'języczku u wagi' do wielu spraw, m.in. rozruszaniu przemysłu zbrojeniowego i stworzenia unii obronnej". "To jest nowe hasło, które przyjmuje się w UE" - dodał. Buzek podkreślił, że głos Polski jest słyszany w Unii Europejskiej.
Pełczyńska-Nałęcz: musimy zdefiniować swoje interesy, by potem walczyć o nie w UE
Wyzwaniem na kolejne lata dla Polski jest zdefiniowanie własnych interesów, by o nie skutecznie walczyć w Unii Europejskiej - oceniła minister funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz podczas zorganizowanej przez PAP konferencji "20 lat Polski w UE".
Według minister, kluczowym wyzwaniem dla Polski, tym co zdecyduje, czy kolejne 20 lat w Unii będzie sukcesem, jest to, czy będziemy potrafili odpowiedzieć na pytanie o polskie priorytety rozwojowe, takie jak polityka przemysłowa, czy kierunki wsparcia przedsiębiorczości. "Musimy wiedzieć, czego chcemy" - podkreśliła Pełczyńska-Nałęcz.
W jej ocenie, jeżeli Polska będzie mogła w oparciu o priorytety rozwojowe zidentyfikować swój interes, to będzie mogła o niego walczyć wewnątrz UE. "Ponieważ walka o własne interesy między państwami członkowskimi UE cały czas ma miejsce" - zauważyła.
Minister funduszy oceniła, że przez 20 lat w UE Polsce udało się bardzo dużo, a PKB uległ w tym czasie podwojeniu. Wskazywała jednak na wyzwania, jakie jeszcze pozostają do rozwiązania. Wymieniła m.in. zmniejszanie różnic rozwojowych wewnątrz kraju przy utrzymaniu tempa wzrostu, nadrobienie deficytów w innowacyjności i w obszarze energii.
Zdaniem Pełczyńskiej-Nałęcz, transformacja energetyczna jest niezbędna nie dlatego, że ktoś ją sobie wymyślił, tylko dla utrzymania konkurencyjności.
Wiceszef MSZ: aspiracją Polski powinno być uczestniczenie w zmianach zachodzących w UE
W Unii Europejskiej wchodzimy w fazę kooperatywnego przywództwa. Aspiracją Polski powinno być uczestniczenie w tych zmianach, żeby były po naszej myśli - powiedział podczas konferencji wiceszef MSZ Marek Prawda.
W ocenie Prawdy, przez ostatnie dwie dekady Polska w UE była uznawana za łącznika między tymi w strefie euro, a tymi, którzy są poza, między biednymi a bogatymi. I z tego - jak zaznaczył - czerpaliśmy pewną premię". "To dawało nam pewną pozycję, która była może trochę ponad nasze realne atuty" - powiedział wiceszef MSZ.
"Jeżeli nawet zdarzało się, że Polska nie wdrażała pewnych dyrektyw, to nikt nie chciał jej szkodzić, ponieważ była potrzeba jako ten łącznik, czyli wszyscy mieli interes w tym, żeby Polsce się udało" - powiedział wiceminister. "Taką pozycję Polski można definiować jako 'polską niezbędność'" - stwierdził.
"Jeżeli kraj przechodzi z koalicji budowania do koalicji psucia, to staje się zbędny, nikomu nie jest potrzebny i wtedy może mniej oczekiwać, może mniej żądać dla siebie" - zauważył Prawda. Podkreślił, że obecnie przed Polską stoi "wyzwanie zdefiniowania nowej polskiej niezbędności w UE, która nie jest już tylko od zasypywania rowów".
"UE z fabryki reguł, staje się coraz silniej wspólnotą losów. Musieliśmy więc zrewidować nasze myślenie o sobie w UE i nasze myślenie o świecie, to znaczy, że nie wystarczy już administrować zbiorowym szczęściem. Nie wystarczy UE jako obietnica, jako swego rodzaju 'autostrada do szczęścia'" - powiedział Prawda. Zwrócił uwagę, że "pojawiła się konieczność reagowania na zdarzenie niespodziewane i zewnętrzne".
"Pokój w Europie nie zależy już tylko od tego jak się ułożymy, ale od tego, co dzieje się poza Europą. (...) To jest element, który decyduje, jaka będzie pozycja Polski" - ocenił wiceszef MSZ. Przyznał, że nowa sytuacja międzynarodowa w Europie doprowadził do tego, że w UE pojawił się element polityczności i ponownie ważne stało się uzbrojenie.
Jak zaznaczył, "UE musi być dziś silna na zewnątrz, natomiast do wewnątrz musi być elastyczna i ostrożna, żeby nie stracić ludzi przez zbyt ambitne oczekiwania". Wiceminister zauważył, że obserwowane jest dziś także uwschodnienie UE. "Czynnik wschodni staje się niezbędnym składnikiem tożsamości całej Europy" - powiedział Prawda. Jak zaznaczył, "wschodnia ekspertyza staje się niezbędnym elementem żeby być skutecznym".
Ocenił, że "wchodzimy w fazę kooperatywnego przywództwa". "Już nie wystarczy, że dwaj najważniejsi przywódcy (Niemcy i Francja) coś ustalą i wszyscy będą za tym podążać" - powiedział Prawda. "Wcześniej można było mówić, że Trójkąt Weimarski to rytuał, że to tylko taki drugorzędny aspekt relacji niemiecko-francuskich. Tymczasem dziś, Trójkąt Weimarski nabiera cech samoistnego bytu, który musi proponować rozwiązania dla UE" - podkreślił wiceminister.
Zaznaczył, że "powołaniem Polski nie może być udoskonalanie metod mechanizmów blokujących w UE i umieranie ze strachu, że ktoś nam zrobi unię nie po naszej myśli". "Naszym powołaniem, naszą aspiracją powinno być uczestniczenie w tym zmienianiu UE, żeby była po naszej myśli i wdrażała współczesny sens bycia razem" - ocenił Prawda.
Przyznał, że w ciągu ostatnich 20 lat Polska nie wykorzystała "systemu dopłat, który nie sprzyjał dostatecznie modernizacji rolnictwa, czy reformom ekologicznych".
Ocenił, że Polsce nie służyło pokonywanie przeszkód, które sami wznosiliśmy, czyli "bezrozumny bój z UE o samorządność, bo pozbawiano Polaków miliardów, nazywając to bohaterską obroną suwerenności".
Prof. Rychard: strukturalnie nie ma silnej bazy dla budowania takich ruchów, jak polexit
Strukturalnie w społeczeństwie naszego kraju nie ma bazy dla budowania takich ruchów, jak polexit - ocenił socjolog prof. Andrzej Rychard.
Jego zdaniem właśnie te zmiany strukturalne, które bardzo długo były od polityki oddzielone, po raz pierwszy w jej języku znalazły się podczas wyborów 15 października. "Polityka jakby dogoniła tematy społeczne" - ocenił.
Zdaniem profesora teraz trzeba myśleć o konsensusie w sprawie uczestnictwa w UE już nie jednowymiarowo, a w ten sposób, że zmienia się jego natura. Nie jest on już tylko oparty o wartości - co nie znaczy, że one zniknęły, czy niekiedy naiwne oczekiwania lub wyobrażenia, że będzie wspaniale, lub przeciwnie - lęki przed UE - tłumaczył.
"Poparcie, bądź rezerwa zaczyna być coraz bardziej oparta o w miarę racjonalne kalkulacje interesów" - wyjaśnił. Według niego dzieje się to przez porównania z tym, co jest gdzie indziej - poza naszymi granicami. "To poparcie staje się coraz bardziej fragmentaryzowane i pluralistyczne i nie bardzo można już zarządzać nim całościowo" - mówił podczas debaty w PAP. Unia bardziej podoba się niektórym grupom, a niektórym mniej, i z tym politycy muszą żyć - tłumaczył.
Socjolog wyjaśnił, że ten stan i brak silnej bazy, by prowadzić do polexitu może być zakłócony przez różne zdarzenia w przyszłości, na przykład nawet nie wojnę, ale choćby kolejną pandemię. "Na to musimy być przygotowani, a pytanie jest takie, czy Unia jest wystarczająco przygotowana na te nieoczekiwane kwestie" - zastanawiał się prof. Rychard.
Według niego w kilku sprawach udało się taką reakcję wypracować, ale np. jeśli chodzi o reakcję na wojnę, to jest tu jeszcze dużo do zrobienia, jeśli chodzi o wspólną politykę. "Mam nadzieję, że to będzie budowane i moim zdaniem jednym z głównych wyzwań, przed którymi teraz stoi Unia jest to, jak pogodzić konieczność głębszych procesów integracyjnych z niewątpliwą silną pozycją państw narodowych" - stwierdził.
W jego ocenie myślenie, że w dobie globalizacji ich rola maleje, że prawie ich nie ma, było mrzonka. "One nie zniknęły, one są, interesy narodowe zostają. Jak to pogodzić z większą koniecznością integracji, to moim zdaniem zadanie na lat 20 i czy Polska tu będzie liderem? Chciałbym, żeby była w tej głównej grupie" - dodał.
"Cały czas zastanawiamy się, ile dało nam wejście do Unii Europejskiej, a przecież zauważmy, że nie byłoby tego wejścia, gdyby nie to, co zrobili Polacy w lecie 1980 roku, tworząc Solidarność; gdyby nie to, że tworzyli bramę do upadku komunizmu i gdyby nie ta ogromna zmiana, którą robiliśmy w istocie w dużym stopniu sami" - powiedział prof. Rychard.
Autorki: Magdalena Gronek, Aleksandra Kuźniar
(PAP)
jos/