Jest wyrok sądu ws. oskarżonych o zabójstwo Piotra Jaroszewicza i jego żony. Prokuratura zapowiada apelację

2024-11-22 19:54 aktualizacja: 2024-11-23, 09:48
Oskarżony Robert S. oraz mec. Dawid Dąbrowski i mec. Jakub Abramowicz na sali Sądu Okręgowego w Warszawie, fot. PAP/Paweł Supernak
Oskarżony Robert S. oraz mec. Dawid Dąbrowski i mec. Jakub Abramowicz na sali Sądu Okręgowego w Warszawie, fot. PAP/Paweł Supernak
Warszawski sąd uniewinnił w piątek wszystkich trzech oskarżonych w sprawie m.in. o zabójstwo w 1992 roku b. premiera PRL Piotra Jaroszewicza i jego żony. W uzasadnieniu sąd wskazywał na liczne nieścisłości i błędy postępowania. Prokuratura zapowiada apelację.

Sprawa, która ciągle nie doczekała się rozwiązania, dotyczy jednej z najbardziej bulwersujących zbrodni początku lat 90. Piotr Jaroszewicz - premier PRL w latach 1970-1980 - został zamordowany wraz z żoną Alicją Solską-Jaroszewicz w ich domu w Aninie w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r. Byłemu premierowi bandyci zacisnęli na szyi rzemienną pętlę; przedtem go maltretowali. Jego żona zginęła od strzału w głowę z bliskiej odległości ze sztucera męża.

Drugi proces o zabójstwo małżeństwa Jaroszewiczów

Był to drugi proces o zabójstwo małżeństwa Jaroszewiczów. Pierwszy - w którym była oskarżona grupa kryminalistów z Mińska Mazowieckiego - zakończył się uniewinnieniami pod koniec lat 90. Uniewinnieniami zakończył się teraz także drugi proces, w którym o mord oskarżono byłych członków tzw. gangu karateków, trudniących się rabunkami w latach 90.

"Błędy i niekonsekwencje prokuratury w postępowaniu przygotowawczym doprowadziły do takiego wyroku" - powiedział na początku uzasadnienia piątkowego orzeczenia sędzia Stanisław Zdun.

Według prokuratury oskarżeni mieli w 1992 r. dokonać napadu na dom w Aninie, a Robert S. udusić Piotra Jaroszewicza oraz zastrzelić Alicję Solską-Jaroszewicz. Ponadto Robert S. został oskarżony o zabójstwo małżeństwa S. w 1991 r. w Gdyni oraz usiłowanie zabójstwa mężczyzny w Izabelinie w 1993 r. Jego ówcześni kompani - Dariusz S. i Marcin B. - zostali oskarżeni o współudział w zabójstwie b. premiera PRL. Sąd uniewinnił w piątek oskarżonych od wszystkich zarzuconych im czynów.

Postępowanie w tej sprawie nabrało rozpędu po wyjaśnieniach Dariusza S

Postępowanie w tej sprawie nabrało rozpędu po wyjaśnieniach Dariusza S. Mężczyzna złożył je w lutym 2018 r. w toku innego śledztwa - groziła mu wówczas surowa kara w sprawie uprowadzenia dla okupu. Dariusz S. przyznał się do udziału w zbrodni i wskazał na swoich byłych kolegów z grupy - Roberta S. i Marcina B. Ten drugi też przyznał się do obecności na miejscu zabójstwa.

Te wyjaśnienia obu oskarżonych - zdaniem obrony - nie wynikały z ich udziału w zbrodni, tylko z kalkulacji procesowych związanych m.in. z pragnieniem złagodzenia kar w innych sprawach.

Sąd w piątek nawiązał do wydarzeń z 2013 r. i porwania zakończonego śmiercią ofiary, w której to sprawie został zatrzymany kilka lat temu Dariusz S. "Na kolejnym przesłuchaniu Dariusz S. składa wyjaśnienia (..) i wskazuje, że chciałby powiedzieć o bardzo medialnym zabójstwie i chciałby skorzystać z dobrodziejstwa nadzwyczajnego złagodzenia kary w związku z ujawnieniem tego poważnego przestępstwa" - mówił sędzia Zdun.

"Nie dziwię się prokuraturze, że te sensacyjne wyjaśnienia Dariusza S. chciała w jakiś sposób zweryfikować" - zaznaczył sędzia.

Jednak, jak sąd wyliczał w blisko dwugodzinnym uzasadnieniu wyroku, w ramach tej weryfikacji pominięto liczne sprzeczności materiału dowodowego, nieścisłości w tym materiale i w konsekwencji wpłynęło to na błędy popełnione przez prokuraturę. Chodziło na przykład o szczegółowe kwestie sposobu wejścia do domu ofiar, obezwładnienia psa, wykorzystania drabin do napadu i ukradzionych przedmiotów. "Tych, delikatnie mówiąc, nieścisłości jest bardzo, bardzo dużo" - ocenił sędzia.

Sąd krytykował też czynności wykonywane w tej sprawie z podejrzanymi, a także niektórymi świadkami na etapie śledztwa. "Powiem mocno, to są nadużycia procesowe" - ocenił sędzia Zdun.

"Działania prokuratury i organów ścigania w postępowaniu przygotowawczym w części postępowania dowodowego nie cieszyły się zaufaniem sądu" - podkreślił.

Sędzia zwrócił też uwagę na jakość materiału dowodowego zabezpieczonego w tej sprawie jeszcze w latach 90.

"Przypomnę, to się działo w zupełnie innych czasach i innych realiach technicznych oraz funkcjonowania państwa. Pewne rzeczy, które budzą nasz uśmiech politowania i nas bulwersują, w tamtych czasach były możliwe, a nawet powszechne. Aparaty nie były cyfrowe, korzystały z filmów, które były 24-klatkowe, więc mógł się po prostu film skończyć w aparacie i nie było pieniędzy, by kupić następny. Sami widzieliśmy, że kaseta z ważnym nagraniem z czynności zawierała również uroczystość komunijną. Dziś wygląda to niepoważnie, ale takie były realia (...). Może funkcjonariusze przynosili prywatne kasety, aby w ogóle dokonywać czynności, bo nie było pieniędzy na kasetę wideo. Trudno to ocenić" - mówił sędzia.

Zdaniem sądu pominięty został wątek polityczny sprawy i działań osób wywodzących się ze służb PRL.

Oskarżający w sprawie prokuratorzy Katarzyna Płończyk i Tomasz Boduch po wyjściu z sali sądowej zapowiedzieli złożenie apelacji od uniewinnień. W ocenie prok. Boducha, jeśli sąd nie zgadzał się z zaproponowanym przez prokuraturę aktem oskarżenia, to "nic nie stało na przeszkodzie, żeby go zweryfikować".

Jak mówił w czasie wysłuchiwania uzasadnienia stanowiska sądu, odniósł wrażenie, że sąd "nie wierzy prokuraturze - dlatego uniewinnia". "Sala sądowa nie jest miejscem wiary, a suchej, konkretnej oceny materiału dowodowego" – stwierdził Boduch. Dodał, że w uzasadnieniu sądu nie usłyszał "ani jednego zdania odnośnie wyjaśnień oskarżonych, które były złożone w ciągu blisko pięcioletniego procesu".

Z kolei jeden z obrońców Roberta S. mec. Jakub Abramowicz ocenił, że proces był oparty na "pomówieniach i poszlakach". Adwokat nie wątpi w zapowiadaną przez prokuraturę apelację. "Będziemy się do niej ustosunkowywać i będziemy bronić tego wyroku przed sądem II instancji" – zapowiedział. "Jestem przekonany o niewinności mojego klienta" – dodał.

Proces trwał ponad cztery lata

Syn zamordowanego b. premiera Andrzej Jaroszewicz powiedział dziennikarzom, że nie jest rozczarowany wyrokiem sądu. "Gdzieś od połowy procesu nie uczestniczyłem już (w nim) jako oskarżyciel posiłkowy" - zaznaczył. W jego ocenie sąd w ogłoszeniu wyroku "zdobył się na odwagę, której nie było widać na poprzednich terminach". "Mianowicie dosyć wyraźnie powiedział o służbach (specjalnych)" – mówił Jaroszewicz.

Wokół zbrodni powstało wiele teorii, wśród wielu osób zajmujących się sprawą panuje przekonanie, że jej tłem musiała być polityka. "Ginie premier dużego kraju europejskiego. (...) Polska racja stanu wymaga, żeby wyjaśnić dlaczego" – dodał. Pytany przez dziennikarzy, czemu uważa, że Robert S., Dariusz S. i Marcin B. nie zabili jego ojca, powiedział, że "bardzo dużo rzeczy się nie zgadza".

Zakończony w piątek przed Sądem Okręgowym w Warszawie proces trwał ponad cztery lata - rozpoczął się latem 2020 r. (PAP)

autorzy: Marcin Jabłoński, Nina Leszczyńska

mja/ nl/ mrr/ wus/gn/grg/