"Ten kraj został zbudowany na zasadzie, że w Ameryce nie ma królów. Że każdy, każdy z nas jest równy wobec prawa. Że nikt nie jest ponad prawem, nawet prezydent Stanów Zjednoczonych. Dzisiejsza decyzja Sądu Najwyższego praktycznie fundamentalnie to zmieniła" - powiedział Biden w wystąpieniu w Białym Domu. "Dzisiejsza decyzja niemal z pewnością oznacza, że nie ma praktycznie żadnych ograniczeń co do tego, co prezydent może zrobić" - dodał.
Biden skomentował w ten sposób wydany wcześniej precedensowy wyrok Sądu Najwyższego dający prezydentom USA "absolutny immunitet" chroniący ich przed zarzutami karnymi w sprawach związanych z wykonywaniem przez nich podstawowych i wyłącznych obowiązków prezydenta i domniemany immunitet w przypadku innych czynności oficjalnych. Biden powiedział, że zgadza się z osądem wyrażonym w zdaniu odrębnym sędzi SN Sonii Sotomayor, która głosowała przeciwko wydanemu orzeczeniu.
"Zgadzam się ze zdaniem odrębnym sędzi Sotomayor. Oto, co powiedziała: 'W każdym przypadku użycia urzędowej władzy prezydent jest teraz królem stojącym ponad prawem (...) Z trwogą o naszą demokrację, sprzeciwiam się (wyrokowi)' Tak samo powinni sprzeciwić się Amerykanie. Ja się sprzeciwiam. Niech Bóg błogosławi was wszystkich, niech Bóg ocali naszą demokrację" - powiedział.
Biden zauważył, że wyrok SN - częściowo przyznający rację argumentom Donalda Trumpa, że immunitet chroni go przed zarzutami dotyczącymi jego prób utrzymania się przy władzy - w praktyce oznacza, że proces byłego prezydenta w tej sprawie nie rozstrzygnie się przed wyborami.
"To wielka krzywda wyrządzona ludziom tego kraju. Więc teraz to Amerykanie będą musieli zrobić to, co sąd powinien był zrobić: Amerykanie muszą wydać osąd w sprawie zachowania Donalda Trumpa. Amerykanie muszą zdecydować, czy atak Donalda Trumpa na naszą demokrację 6 stycznia czyni go niezdatnym do pełnienia urzędu" - powiedział Biden. "Co być może najważniejsze, Amerykanie muszą teraz zdecydować, czy powierzyć prezydenturę Donaldowi Trumpowi, wiedząc, że będzie bardziej ośmielony, by robić cokolwiek mu się podoba" - dodał.
Poniedziałkowy wyrok Sądu Najwyższego, podjęty przez szóstkę sędziów nominowanych przez republikańskich prezydentów (w tym trzech przez Donalda Trumpa) i przy sprzeciwie trzech nominowanych przez Demokratów, jest pierwszym tak szerokim wyznaczeniem granic immunitetu i prezydenckiej władzy. Wyrok mówi, że prezydenci są chronieni "absolutnym" immunitetem, kiedy wykonują podstawowe czynności związane ze swoim urzędem i "domniemanym" immunitetem w przypadku innych działań urzędowych, jednak immunitet nie obejmuje ich "nieoficjalnych" działań. Jednocześnie absolutny immunitet ma oznaczać, że sądy nie mogą użyć czynności urzędowych prezydenta jako materiału dowodowego. Sędziowie w większości przyznali rację argumentom wysuwanym przez Trumpa i jego prawników, którzy twierdzili, że prezydencki immunitet jest konieczny, by szef państwa mógł podejmować decyzje bez strachu przed ewentualnymi zarzutami.
Sędziowie podjęli też decyzję o odesłaniu sprawy Trumpa w sprawie jego prób utrzymania się przy władzy do sądu okręgowego, by ten zdecydował, które zarzucane Trumpowi działania miały charakter oficjalny, a które nie. W praktyce oznacza to, że do procesu przed sądem w Waszyngtonie najpewniej nie dojdzie przed listopadowymi wyborami, choć wciąż teoretycznie może dojść do niego w późniejszym terminie. Jeśli Trump wygra wybory, będzie mógł jednak wycofać zarzuty federalne przeciwko sobie.
Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)
kgr/