Jak dodał niedzielna informacja Joe Bidena o tym, że rezygnuje z wyścigu o prezydenturę oznacza, że Demokraci postanowili minimalizować straty związane ze spodziewanymi porażkami w wyborach.
W niedzielę Joe Biden ogłosił swoją rezygnację z ubiegania się o drugą kadencję prezydenta USA. Oświadczył też, że popiera kandydaturę swojej wiceprezydent Kamali Harris.
"Demokratów czeka teraz czas podwójnego chaosu. Ten chaos będzie w Partii Demokratycznej, chaos jest też możliwy w kontekście ewentualnych pozwów sądowych, które już zapowiadają Republikanie. Najważniejszą kwestią będzie uporządkowanie sytuacji wewnątrz partii – także dlatego, że obecnie nie ma po prostu żadnych oficjalnych regulacji związanych z taką rezygnacją" – powiedział PAP prof. Urbańczyk.
Nowy kandydat Demokratów wyłoniony zostanie podczas konwencji krajowej partii.
"To tam będą głosować delegaci, którzy zwyczajnie, zgodnie z regułami partyjnymi, poparliby zwycięzcę prawyborów, Joe Bidena. Skoro Biden zrezygnował, może dojść do sytuacji tzw. otwartej konwencji: delegaci mogą głosować na dowolną osobę. Delegaci mogą też oddać głos na kandydata wynegocjowanego wcześniej przez lokalne czy stanowe władze. Pojawiają się pomysły, że być może można przeprowadzić jakieś szybkie prawybory, ale one chyba są nie do zrealizowania" – powiedział.
W ocenie prof. Urbańczyka niedzielna decyzja Joe Bidena może oznaczać, że Demokraci zdecydowali się ograniczyć spodziewane straty.
"My cały czas skupiamy się na wyborach prezydenckich, natomiast pamiętajmy, że Amerykę czekają też wybory do Senatu i do Izby Reprezentantów. Obecnie w Senacie Demokraci mają niewielką większość. Jeszcze kilka miesięcy temu mówiono o tym, że być może uda im się odbić Izbę Reprezentantów. Sytuacja, w której doszłoby do potrójnej przegranej, czyli gdyby Demokraci utracili również Senat, byłaby dla nich tragedią. Stąd też najprawdopodobniej zdecydowano się jednak, mimo wszystko, wymusić na Bidenie jak najszybsze wycofanie z wyścigu" – powiedział.
Jego zdaniem rezygnacja Joe Bidena może utrudnić drogę po zwycięstwo kandydatowi Republikanów.
"Obecny prezydent był najłatwiejszym przeciwnikiem dla Donalda Trumpa, był przeciwnikiem rozpoznanym, znane były jego słabości, Trump wiedział, jak go krytykować. Jeśli nowym kandydatem będzie Kamala Harris, Trumpowi nadal łatwo będzie ją atakować, ale rezygnacja Bidena zmienia układ w grze o fotel prezydencki" – powiedział.
Ekspert podkreślił, że kandydatura Kamali Harris jest najbardziej oczywista i naturalna.
"Do tej pory w tym wyścigu wyborczym startował duet Biden - Harris, więc przynajmniej jedno nazwisko pozostałoby to samo, co też ma dosyć istotny związek w kontekście darczyńców i w kontekście funduszy wyborczych. Wcale nie jest powiedziane, że ci, którzy dawali fundusze na Bidena i Harris, byliby skłonni dać je na kogoś innego. Poza wszystkim zastąpienie prezydenta, kiedy on nie może pełnić swojej funkcji, jest oczywistą rolą wiceprezydenta" – wyjaśnił.
Przyznał, że Harris nie jest dla Demokratów idealną kandydatką, jednak w obecnej sytuacji ma swoje atuty.
"Ona nie była silną wiceprezydentką, nie jest osobą charyzmatyczną, nie udało się jej zbudować silnego zaplecza politycznego. Nie jest też kojarzona z żadnymi wielkimi reformami za czasów Bidena. Myślę jednak, że będzie miała ogromny kredyt zaufania ze względu na to, że wkracza do gry po ustępującym prezydencie i pełni trochę funkcję osoby, która ratuje Demokratów przed nieuchronną porażką. To może być ważne w kontekście poparcia osób niezdecydowanych" – powiedział.
Amerykanista przypomniał, że wybory prezydenckie w USA rozstrzygają się w kilku kluczowych stanach, w których różnica w poparciu głównych kandydatów jest niewielka.
"Ona tam się waha: raz wygrywa kandydat Republikanów, raz Demokratów. Może się okazać, że jeśli za zmianą kandydata pójdzie też dobra kampania wyborcza, znacząco utrudni to sytuację Trumpa" – powiedział.
"Jedynym podobnym przypadkiem w historii wyborów jest 1968 rok, kiedy z ubiegania się o reelekcję zrezygnował Lyndon Johnson" – przypomniał prof. Urbańczyk. (PAP)
kno/