PAP Life: Święta Bożego Narodzenia kojarzą się z radością, ale znajdują się także na liście najbardziej stresujących wydarzeń, które spotykają człowieka w ciągu życia. Ten stres wynika z oczekiwań, które mamy wobec świąt, dodatkowych obowiązków, wydatków. Czy znalazła pani sposób, żeby ten świąteczny stres zminimalizować?
Katarzyna Dowbor: Dzisiaj rozmawiałam przez telefon z koleżanką, która jest przerażona, bo za chwilę przyjeżdża do niej cała rodzina, a ona zamartwia się, czy zdąży odkurzyć, czy wszystko posprząta, itd. Powiedziałam jej: „Wyluzuj, kochana, to najwyżej nie odkurzysz”. A co takiego się stanie, jak będziemy mieli nieumyte okna i nie odkurzymy? Najważniejsze, żeby była dobra atmosfera, żebyśmy się do siebie uśmiechali. Musimy się nauczyć mieć troszeczkę więcej radości z tych świąt, a mniej obowiązków.
Ale myślę też, że do takiego spokoju i podejścia, żeby nie dać się zwariować, po prostu trzeba dorosnąć. I ja chyba już do tego dojrzałam. Przygotuję to, co przygotuję, zrobię, ile się da, zwłaszcza że w tym roku w Wigilię prowadzę „Pytanie na śniadanie”. Choć na szczęście pracuję tylko do godziny 12, więc spokojnie dojadę na kolację. W tym roku na święta przyleciał ze Stanów mój brat z żoną. Iza jest bardzo fajną kobietą. Już zaplanowała, co kto robi, więc podzieliłyśmy się trochę robotą.
PAP Life: Brat z żoną zatrzymują się u pani w domu?
K.D.: Nie, oni mają tutaj swój dom. Na Wigilię przyjdą do mnie. Będzie też moja mama, przyjdzie Maciek (Maciej Dowbor, syn Katarzyny Dowbor - red.) z żoną i z dziećmi. Więc będzie dużo ludzi. A ja lubię, jak jest gwarno, wesoło. Mamy umowę na święta, że nie rozmawiamy o polityce, o problemach, tylko cieszymy się z tego, że jesteśmy razem. W naszej rodzinie wszyscy są muzykalni, więc jak zawsze będzie dużo świątecznej muzyki. Pośpiewamy kolędy, mój syn i mój brat grają na gitarze, starsza wnuczka na flecie.
PAP Life: Wigilia zawsze jest u pani, czy zdarzało się pani pójść w gości?
K.D.: Nie, zawsze jest u mnie. Mam bardzo dużo zwierząt - oprócz psów i kotów, jeszcze konie, które trzeba obsłużyć, dać jedzenie o odpowiednich porach. Podjęłam się tego, to teraz muszę być konsekwentna. W Sylwestra też nigdzie nie wychodzę na dłużej.
PAP Life: Coraz więcej osób wybiera się w święta na obiad do restauracji. W Warszawie już od dawna nie można znaleźć wolnego stolika.
K.D.: Naprawdę? To jakiś nowy świecki obyczaj. Mnie nigdy nie przyszło to do głowy. Ale też nie jestem dobrym przykładem, bo dosyć specyficznie żyję. Teraz już trochę mniej, ale do niedawna bardzo dużo podróżowałam po Polsce i albo jadłam w restauracjach, albo zamawiałam gotowy catering. Dlatego dla mnie to, że mogę być w domu, jeść domowe jedzenie, być wreszcie wśród swoich, jest bardzo ważne. Człowiek musi mieć taką przystań, miejsce, w którym się czuje bezpiecznie. Dla mnie wyjście do restauracji nie jest atrakcją.
PAP Life: Bardzo często wynosimy z domu takie przekonanie, że na święta wiele dań trzeba przygotować samemu, bo inaczej to jest pójście na łatwiznę.
K.D.: W moim rodzinnym domu Wigilia była bardzo skromna, nigdy nie było 12 potraw. Rodzice byli sierotami wojennymi, niczego od nikogo nie dostali, na wszystko sami musieli zapracować i robili taką Wigilię, na jaką było ich stać. Ja mogłabym robić bogatszą, ale tak się przyzwyczaiłam. I zresztą myślę, że Wigilia to nie jest czas na obżarstwo i na popisywanie się wszystkimi umiejętnościami kucharskimi. Gotuję zupę grzybową albo barszcz, w zależności, co sobie dzieciaki zażyczą. Poza tym ryba, suche ziemniaki, bez żadnej omasty, postna kapusta z grzybami, którą uwielbiam. Zawsze się zastanawiam, dlaczego nigdy nie robię jej w ciągu roku.
PAP Life: Może właśnie dlatego, że ma być na Wigilię.
K.D.: To samo z kompotem z suszu. U nas jest taka tradycja, że ja go gotuję, a moja mama dosmacza, żeby był taki, jak trzeba. I też się zastanawiam, dlaczego tylko raz w roku go gotuję, bo przecież ten kompot jest taki zdrowy, fantastycznie udrażnia nam jelita. Może są to potrawy, które smakują nam właśnie w ten jeden dzień. Moja sąsiadka świetnie piecze, zawsze dostaję od niej w prezencie cudne domowe ciasta i jest to bardzo miłe. A potem pierwszego i drugiego dnia dojadamy to, co zostało, ewentualnie coś się dogotuje.
PAP Life: Jakie zwyczaje świąteczne przeniosła pani ze swojego domu rodzinnego?
K.D.: U mnie musi być żywa choinka. Zdaję sobie sprawę, że trochę wycinamy tych choinek, ale przyznaję się, że nie lubię sztucznych. One nie pachną, nie dają tej atmosfery. W moim domu ubierało się choinkę na dzień przed Wigilią i ja też przeniosłam ten zwyczaj do siebie. Mimo że wolałabym, żeby trochę przed świętami postała, ale już się tak przyzwyczaiłam. Podobnie jest z ozdobami na choinkę. Wiem, że są różne mody na ubieranie choinki - monokolorystycznie albo złoto z niebieskim, albo srebro z czymś tam. Ale mimo że uwielbiam nowe, designerskie rzeczy w urządzaniu wnętrz, to tym modom jakoś nie potrafię się poddać. Choinka mojego dzieciństwa była bardzo kolorowa, miała mnóstwo ozdób. Moja mama była plastyczką, więc wszystkie te zabawki, łańcuchy robiliśmy razem z nią. Mama zbierała bombki tematyczne - jakieś grzybki albo ptaszki. Część z nich się potłukło, ale sporo jeszcze mam. Bardzo dbam, żeby potem je porządnie zapakować. Naprawdę lubię, jak choinka jest taka mocna, aż przesadzona, z dużą ilością światełek. Do dekoracji domu przywiązuję dużą wagę. Na Wigilię wyciągam przepiękny serwis z prawdziwej porcelany, piękne kryształy, stroiki. Uwielbiam to.
PAP Life: Prezenty kupuje pani wcześniej, czy na ostatnią chwilę?
K.D.: Moja mama miała taki zwyczaj i ja to od niej przejęłam, że prezenty na święta kupuję przez cały rok. Jeżeli coś zobaczę, co mi się spodoba i wiem, że będzie fajne, czy dla mojej córki, czy synowej, to kupuję i odkładam do szuflady w komodzie. Oczywiście szufladę zamykam na klucz, żeby nikt tam nie zajrzał (śmiech). Na dwa, trzy dni przed Wigilią wszystko wyjmuję, rozkładam, co mam dla kogo, sprawdzam, czego mi brakuje, co dokupić. Ale to już są drobiazgi, a nie że właściwie nic nie mam. Myślę, że to jest dobra metoda, bo troszkę zabiera nam z głowy problemy. Patrzę z przerażeniem na tych ludzi biegających z obłędem w oczach po sklepach przed świętami, kupujących cokolwiek, byle po prostu było. Tak samo robię z urodzinami - też zawsze mam sporo poodkładanych rzeczy.
PAP Life: Jaki najpiękniejszy prezent pani dostała?
K.D.: Mam taki charakter, że uwielbiam dawać, a z braniem mam problem. Ale dostałam w swoim życiu sporo pięknych prezentów. Najbardziej wzruszają mnie takie prezenty od serca, namalowane laurki, coś wykonanego własnoręcznie. Moja córka, jak była dzieckiem, bardzo lubiła rysować. Kiedyś zrobiła album ze zdjęciami, z ciekawymi podpisami, swoimi rysunkami. Dostawałam też od niej różne karteczki z różnymi mądrościami, cytatami znanych ludzi.
PAP Life: Tradycją jest, że przy stole wigilijnym powinien się znaleźć talerz dla niespodziewanego gościa. Zdarzyło się, że u pani pojawił się ktoś niezapowiedziany?
K.D.: Kiedyś mój brat zrobił nam niespodziankę. I to była wielka radość dla wszystkich, szczególnie dla naszej mamy. Kilka razy spędzały u mnie święta moje nieżyjące już ciocie, które były samotne. Miałam też taką Wigilię, kiedy spontanicznie, dwa dni wcześniej, zaprosiłam zupełnie obcą osobę. To była bardzo samotna pani, o której dzieci chyba zapomniały. Wszyscy bardzo się staraliśmy, żeby nie czuła się skrępowana czy wyobcowana w naszym towarzystwie. Ale ja też widziałam w jej oczach, że to nie było dla niej łatwe. Myślę, że w święta nikt nie powinien być sam. Warto się rozejrzeć, może jest ktoś kogo możemy zaprosić albo jakoś wesprzeć. Ja przed świętami przygotowuję paczki dla zaprzyjaźnionych schronisk czy osób, które zajmują się zwierzętami.
Przez 10 lat prowadziłam program „Nasz nowy dom”. I w tym czasie poznawałam ludzi, którzy nie z własnej winy tak strasznie dostali w kość od życia, którzy opiekują się bardzo ciężko chorymi dziećmi. To mnie nauczyło ogromnej pokory i szacunku do tego, co ja od tego życia dostałam. Kiedyś myślałam sobie: +A to ja bym chciała bardziej, a to lepiej+. A w tej chwili jestem po prostu wdzięczna za swoje życie. Doceniam, jak wielkim szczęściem jest rodzina i to, że człowiek radzi sobie w życiu. Jestem bardzo wyczulona na krzywdę i jeżeli tylko można, to chcę pomagać.
PAP Life: I dlatego zdecydowała się pani pokierować Fundacją TVP?
K.D.: Tak, ale też lubię wiedzieć, komu pomagam i jaki jest efekt tej pomocy. Bardzo często ci, którzy tej pomocy najbardziej potrzebują, uważają - i to zawsze robiło na mnie ogromne wrażenie - że są inni bardziej potrzebujący. Dla mnie to był taki przełom w moim rozumieniu świata. Niedawno robiliśmy spot dla fundacji. Nie zapomnę małej Oleńki, która ma nowotwór. Koniecznie chciała sobie zrobić zdjęcie ze mną. Poczekałam aż skończy chemię. I to ciężko chore dziecko dało mi bransoletkę na szczęście, którą sama zrobiła. Mówię: „Oleńko, ale to ty potrzebujesz tego szczęścia”. A ona: „Ale ja chcę, żeby pani też była szczęśliwa”. Warto poznawać ludzi, którzy nam pomogą zrozumieć sens tego życia. Bo sensem nie jest zarabianie pieniędzy, posiadanie, tylko dawania. Gdy okazujemy miłość, wdzięczność, bliskość, to dotykamy sacrum. Nawet jeśli ktoś nie wierzy. (PAP Life)
Rozmawiała Iza Komendołowicz
ikl/ag/kgr/
Katarzyna Dowbor - dziennikarka, prezenterka TVP (1983-2013, ponownie od 2024), Polsatu (2013-2023) i Canal+ Domo (od 2023). W sierpniu została szefową Fundacji TVP. Ma syna Macieja (dziennikarz TVN) i córkę Marię. Jej synową jest aktorka Joanna Koroniewska. Ma dwie wnuczki.