W niedzielę - razem z wyborami do Sejmu i Senatu - odbędzie się referendum ogólnokrajowe. Padną w nim cztery pytania: o migrację, wiek emerytalny, przyszłość spółek Skarbu Państwa i o barierę na granicy polsko-białoruskiej. Sprawa referendum od miesięcy budzi kontrowersje: rządzący zachęcają do głosowania, a opozycja namawia do jego bojkotu.
W przypadku referendum frekwencja jest kluczowa. Wynik referendum jest bowiem wiążący, jeżeli weźmie w nim udział więcej niż połowa uprawnionych do głosowania. Liczbę osób, które wzięły udział w referendum ustala komisja obwodowa na podstawie liczby kart ważnych, wyjętych z urny.
Szefowa Krajowego Biura Wyborczego Magdalena Pietrzak zaznaczyła w rozmowie z PAP, że zgodnie z konstytucją, wyborcy nie mają obowiązku, a prawo do udziału w głosowaniu 15 października i sami zdecydują, czy we wszystkich, czy tylko w niektórych z trzech głosowań wezmą udział, a co za tym idzie, które karty do głosowania wyda mu obwodowa komisja wyborcza.
Wyborcy, którzy przyjdą w niedzielę do lokalu wyborczego będą musieli okazać komisji dokument ze zdjęciem potwierdzającym tożsamość. Kiedy członek komisji znajdzie wyborcę w spisie wyborców, powinien on wtedy poinformować, że nie chce brać udziału w którymś z trzech głosowań.
Wówczas członek obwodowej komisji wyborczej odnotuje w rubryce "uwagi" na spisie wyborców odmowę przyjęcia danej karty do głosowania. Taka adnotacja musi znaleźć się na spisie, ponieważ tylko w ten sposób obwodowa komisja wyborcza będzie mogła rozliczyć się z otrzymanych kart.
"To jedyny sposób na to, żeby stwierdzić, ile kart zostało wydanych. Wszystkie liczby muszą się zgadzać: liczba kart otrzymanych przez komisję, liczba kart wydanych i liczba kart wyjętych z urn. Jest to szczególnie ważne, ponieważ to komisja ponosi odpowiedzialność - również karną - za wszelkie nieprawidłowości, dlatego musi mieć możliwość rozliczenia się z tych kart" - podkreśliła Pietrzak.
W ostatnich dniach w mediach społecznościowych pojawiły się wątpliwości, kiedy wyborca powinien zgłosić odmowę przyjęcia karty referendalnej. Jak wyjaśniła szefowa KBW, wyborca ma prawo odmówić przyjęcia którejś z kart, dopóki nie odejdzie od stołu, przy którym siedzi komisja. Dodała, że na odmowę przyjęcia karty nie będzie za późno, nawet jeśli wyborca złoży już swój podpis na spisie.
"Jeśli wyborca pobrał karty do głosowania i odszedł od stołu, przy którym siedzi komisja, a potem zmieni zdanie i stwierdzi, że nie chce brać udziału w którymś z głosowań, to może ją przynieść z powrotem komisji, a komisja nie ma prawa wrzucić tej karty do urny. Taka karta zostanie zapakowana do odpowiedniego pakietu, opisana i zapieczętowana" - wyjaśniła Pietrzak. "W taki sam sposób postępuje komisja, jeśli znajdzie kartę w lokalu wyborczym, bo to też się zdarza" - dodała.
Szefowa KBW podkreśliła, że możliwa jest też sytuacja, w której najpierw wyborca odbierze tylko dwie karty do głosowania, a po kilku godzinach zmieni zdanie i zdecyduje, że chce oddać głos także w trzecim głosowaniu. Do czasu zamknięcia lokalu wyborczego taki wyborca ma prawo wrócić do komisji i wziąć udział w głosowaniu, w którym nie brał udziału. "Również z tego powodu tak ważne jest odnotowanie przez komisję na spisie wyborców, które karty zostały pobrane, a które nie" - wskazywała.
Pietrzak zapewniła - wbrew pojawiającym się w przestrzeni publicznym informacjom - że trzy karty do głosowania nie będą spięte.
Szefowa KBW podkreśliła, że wyborca może odpowiedzieć na wszystkie bądź tylko na część pytań referendalnych. Zaznaczyła, że wynik głosowania na każde z pytań referendalnych ustalany jest odrębnie. "Wynik głosowania na poszczególne pytania może być pozytywny bądź negatywny. Pozytywny jest wtedy, kiedy więcej jest odpowiedzi +tak+ na dane pytanie, a negatywny, gdy więcej jest +nie+. Takie wyniki będą cztery" - powiedziała.(PAP)
autorka: Aleksandra Rebelińska
mar/