Polska Agencja Prasowa: W każdym wywiadzie czy artykule o panu już w pierwszych linijkach tekstu podkreśla się, że nie ma pan jeszcze nawet 20 lat. Nie denerwuje to pana, takie wypominanie wieku?
Ksawery Masiuk: Bardziej mi to schlebia, bo jednak osiągnąłem dość dużo jak na mój wiek. Kilka lat temu nawet nie przypuszczałem, że w tym wieku będę mógł mieć na swoim koncie takie osiągnięcia. Momentami może rzeczywiście mnie to przytłacza, ale przez większość czasu traktuję to pozytywnie.
PAP: „Największy talent polskiego pływania”, „jeden z najzdolniejszych pływaków w Polsce”, „jedna z największych nadziei olimpijskich w Paryżu”, „jeden z diamentów polskiego pływania” – to tylko niektóre z określeń, które towarzyszą pana nazwisku. Co pojawia się w pana głowie, kiedy pan to słyszy?
K.M.: Staram się nie przywiązywać do tych określeń uwagi, bo wiadomo, że traktowanie tego bardzo personalnie może być mylne. Groźne jest branie tego do siebie i tworzenie na tej podstawie oceny swojej osoby. Próbuję to ograniczać, czytam takie artykuły, ale w ogóle nie biorę tego do siebie. Staram się trenować tak, jak trenowałem i to, że bywam nazywany „największym polskim talentem” czy „diamentem polskiego pływania”, to raczej nic nie zmienia w moim życiu, czy podejściu do osiągania kolejnych wyników.
PAP: Zawsze miał pan takie podejście, czy musiał to pan wypracować, żeby być w stanie się od tego odciąć?
K.M.: Od początku tak miałem. Moi rodzice ciągle mi powtarzali, żebym za bardzo nie brał do siebie tego, co pisze się w prasie. Trener również od początku zwracał mi na to uwagę, więc byłem na to gotowy.
PAP: Wspominał pan we wcześniejszych wywiadach o planach rozpoczęcia współpracy z psychologiem. Udało się?
K.M.: Cała kadra rozpoczęła współpracę z panią psycholog Beatą Mieńkowską, która była psychologiem kadry jak jeszcze pani Otylia Jędrzejczak pływała, więc za czasów największych sukcesów w polskim pływaniu. Jestem w kontakcie z panią Beatą, zawsze jak mam jakiś problem, to mogę do niej napisać czy się z nią spotkać.
PAP: Pański trener Paweł Wołkow mówił, że lubi pan „błyszczeć i wygrywać”. Rzeczywiście dobrze się pan czuje będąc w centrum uwagi, w świetle reflektorów?
K.M.: Powiem tak – raczej mi to nie przeszkadza. Trzeba podkreślić, że pływanie to indywidualny sport, każdy pracuje na swoje konto. Jak można być w centrum uwagi, to uświadamia, że praca nie idzie na marne i że naprawdę coś się osiągnęło.
PAP: Wiemy, co trener mówi o panu, a co pan powie o trenerze? Jak można opisać jego i waszą współpracę?
K.M.: Z trenerem Pawłem rozpoczynamy już czwarty albo nawet piąty rok współpracy. Jesteśmy zgraną ekipą, bo to jest w sumie czteroosobowa grupa, którą stworzyliśmy. Jestem z nim naprawdę zżyty, jest dla mnie takim „dobrym wujkiem”. Nie mamy większych problemów, oczywiście, że małe konfrontacje nam się zdarzają, ale one zazwyczaj trwają kilkanaście minut. Wiadomo, że wynikają one z emocji związanych z zawodami, żyjemy też pod stałą dużą presją. Uważam jednak, że to najlepszy trener, na którego mogłem trafić. Nasz system nazwałbym bardzo przemyślanym i może trochę innowatorskim w polskim pływaniu.
PAP: Ten system zaowocował medalem mistrzostw świata w Budapeszcie w zeszłym roku, ale już w tym roku nie udało się panu tego powtórzyć. Impreza w Fukuoce to był dla pana taki zimny prysznic?
K.M.: Troszkę tak. Cały czas też zastanawiam się, co się stało w Fukuoce, bo ogólnie jestem bardzo zadowolony z występu tam. Nie pływałem dużo poniżej swoich oczekiwań, chociaż było parę zbiegów okoliczności, które zadecydowały o tym, że miałem trochę pod górkę. Co ciekawe, w finale na 100 m zacząłem szybciej od rekordu świata, więc nie można mówić, że byłem bez formy. Czegoś jednak zabrakło. Był to zimny prysznic, bo pamiętam, że po finale na 50 m, gdy do medalu zabrakło mi dosłownie kilku setnych sekundy, byłem mocno rozgoryczony. To były ciężkie chwile, ale parę godzin później już było w porządku i myślałem o kolejnych startach w nowym sezonie.
PAP: To może właśnie tego odpoczynku przed zawodami w Fukuoce zabrakło?
K.M.: Ten sezon miałem dość ciężki. Przed mistrzostwami w Budapeszcie miałem wakacje, natomiast w tym roku odpoczywałem zaledwie tydzień między sezonami i praktycznie pływałem bez przerwy. Możliwe, że byłem przemęczony. Jestem bardzo sensoryczny w wodzie, bardzo zwracam uwagę na swoje odczucia, więc może tego odpoczynku trochę zabrakło.
PAP: Przyszłoroczne igrzyska będą dla pana olimpijskim debiutem. Ma pan doświadczenie z dużych imprez mistrzowskich, ale większość sportowców podkreśla, że igrzyska olimpijskie to jednak zupełnie inna sprawa, dodatkowa otoczka i stres z tym związany. Pojedzie pan do Paryża po to olimpijskie doświadczenie, które zaprocentuje w Los Angeles czy żeby na stałe zameldować się na najwyższym seniorskim poziomie?
K.M.: Nie jestem zbyt cierpliwym człowiekiem i nie chciałbym czekać kolejne cztery lata, żeby coś pokazać. W Paryżu będę starał zaprezentować się z jak najlepszej strony. Jak wyjdzie, to zobaczymy, ale mam nadzieję, że dzięki współpracy z panią psycholog będę gotowy na tę otoczkę, bo też mi się obiło o uszy, że pierwsze igrzyska olimpijskie mogą być dość ciężkie psychicznie. Nie planuję jednak jechać tam tylko po doświadczenie.
PAP: Igrzyskom podporządkował pan teraz całe swoje życie? W końcu częściowo z tego powodu zrezygnował pan ze studiów w Stanach Zjednoczonych.
K.M.: Generalnie zrezygnowałem z tego wyjazdu, ponieważ wspaniale mi się pracuje z trenerem Wołkowem i nie chciałem tego tracić. Sądzę jednak, że ogólnie całe moje życie jest teraz zorganizowane wokół zawodów w Paryżu, podobnie jak całej mojej rodziny. Jak nie jestem na obozach, to moja mama przyjeżdża, żeby mi pomóc, podobnie jak tata. Wszyscy podporządkowaliśmy się pod igrzyska.
PAP: To wsparcie rodziny jest dla pana pewnie bardzo ważne?
K.M.: Można powiedzieć, że jest bezcenne. Gdybym wyprowadził się za granicę rok przed igrzyskami, to mogłoby mi być dość ciężko. Już teraz praktycznie nie ma mnie w domu przez większość czasu, więc cieszę się, że mogę z nimi być, kiedy mam wolne i że mogą mnie wspierać. Są dla mnie niezwykle ważni.
PAP: Trener Wołkow zdradził, że mocno przeżył pan maturę i to znacząco wpłynęło na pana treningi. Teraz zaczął pan studia, a to też duża życiowa zmiana. Jak się pan odnalazł na uczelni, w tej nowej rzeczywistości?
K.M.: Przez częste zgrupowania nie mogę być regularnie na uczelni. Jestem na studiach zaocznych, a zjazdy są co dwa tygodnie. Ja jestem praktycznie cały czas na obozach, więc ciężko mi być na zjazdach. Natomiast jeżeli chodzi o maturę, nie wiem, czy aż tak wpłynęła na moje treningi, ale na pewno byłem po egzaminach bardzo zmęczony psychicznie i fizycznie, bo jeszcze pływałem w ich trakcie.
PAP: Ostatnio w waszych przygotowaniach pojawiła się nowość – obóz wysokogórski. Jak pan na niego zareagował, jak się trenowało w takich warunkach?
K.M.: Na początku było dość ciężko, ale nie wiem, czy to nie był efekt placebo, czy rzeczywiście jakaś różnica była, bo my lubimy sobie wkręcać różne rzeczy. Pamiętam, że z Laurą Bernat codziennie chyba po pięć razy podczas każdego treningu pytaliśmy się siebie nawzajem czy czujemy różnicę na płucach. Ogólnie obóz w Sierra Nevada wspominam bardzo dobrze, pierwsze parę dni było ciężkich, ale pewnie podróż też miała na to wpływ. Był on bardzo udany i owocny, co było widać podczas mistrzostw Polski w Poznaniu, gdzie była forma, mimo że nie budowaliśmy jej pod te zawody. Tam właśnie uzyskałem minimum olimpijskie na 200 m, więc na pewno wytrzymałość po tym obozie się podniosła.
PAP: Zabrakło panu krążka z mistrzostw świata, ale zdobył pan cały worek medali mistrzostw Polski, było też podium w Pucharze Świata i minimum olimpijskie. Jak pan oceni ten rok w swoim wykonaniu?
K.M.: Cały rok był bardzo ciekawy, bo już w lutym pływałem bardzo szybko. Był też jednak momentami ciężki, bo trzeba było pogodzić treningi z przygotowaniem do matury, do tego mieliśmy ciągle obozy w Bydgoszczy. W tym roku czułem się znacznie szybszy i silniejszy niż w zeszłym roku, było mnie stać na o wiele więcej, ale los trochę pokrzyżował mi plany. Zdobyłem duży bagaż doświadczenia, mój trener też. Wiemy, co robić, więc mam nadzieję, że to zaowocuje w 2024 roku miłą niespodzianką.
PAP: Nie boi się pan, że to wyczekiwanie na igrzyska olimpijskie i nabudowywanie oczekiwań, też w swojej głowie, spowodują, że jak już przyjdą zawody w Paryżu, to się pan „spali”?
K.M.: Jeżeli chodzi o czysto sportowe podejście, mój zapał i psychikę podczas zawodów, to raczej nie mam z tym problemu. Sądzę, że ta otoczka może mnie dodatkowo podbudować, bo ja się czuję bardzo dobrze na dużych arenach i dużych imprezach. Jak leciałem do Budapesztu na pierwsze mistrzostwa świata i tak naprawdę pierwsze tak poważne zawody seniorskie, to miałem już lekkie oczekiwania na finał i to mnie podbudowało. Myślę, że podczas igrzysk olimpijskich też może się tak zdarzyć.
Rozmawiała: Monika Sapela (PAP)
jc/