PAP: W jaki sposób ksiądz trafił do Biura Zapobiegania Zachowaniom Samobójczym?
Ks. Tomasz Marek Trzaska: Księża mają w zwyczaju mówić, że Pan Bóg tak chciał. Najpierw trafiłem do środowiska projektu "Życie warte jest rozmowy", potem skończyłem studia suicydologiczne, później kurs konsultanta kryzysowego… Kiedy powstawało to biuro, szukano specjalistów, padło na mnie, gdyż w biurze zajmujemy się także sprawami dotyczącymi duchownych, a księży obznajomionych w temacie jest niewielu.
PAP: Czy studiowanie suicydologii i współpraca ze środowiskiem "Życie warte jest rozmowy" przydały się księdzu w praktyce?
T.M.T.: Bardzo się przydają - i te studia, i te uprawnienia, doświadczenie, wiedza, kontakty i superwizja. Dziś, kiedy rozmawiamy, w światowy dzień zapobiegania samobójstwom tylko do południa dostałem kilka, może kilkanaście wiadomości od ludzi, którzy są w kryzysie i potrzebują wsparcia. Znaleźli w internecie "księdza od samobójstw" i decydują się na to, żeby akurat do niego napisać. Zapotrzebowanie na pomoc jest duże, pomagających za mało. Zdaję sobie sprawę z tego, że nawet jeślibym się dziesięć razy sklonował, to i tak, obawiam się, nie dam rady.
PAP: Specjaliści podkreślają, że rola kościoła w zapobieganiu samobójstwom jest nieoceniona, bo to do kapłana przychodzą ludzie i mówią mu o swoich tajniejszych myślach. Jak to jest odbierane przez duchownych?
T.M.T.: Zainteresowanie wśród osób duchownych tym, żeby zdobyć wiedzę z rozpoznawania kryzysu i pomocy osobom go przechodzącym, jest rosnące. Sam prowadzę szkolenia w tym zakresie wśród duchownych z diecezji i zakonów. Zawsze powtarzam moim kursantom, iż jestem z nich dumny, że chcieli się nauczyć rzeczy, których się od nich nie wymaga. Od księdza żąda się spraw związanych z wiarą, z etyką katolicką itd., ale nigdzie nie jest zapisane, aby ksiądz musiał umieć pomagać psychologicznie.
PAP: Przepraszam, będę cyniczna: wystarczy, że udzieli osobie w kryzysie ostatniego namaszczenia.
T.M.T.: A potem odprawi pogrzeb, prawda? Z pierwszą pomocą psychologiczną jest tak samo jak z pierwszą pomocą przedmedyczną: im więcej osób umie jej udzielać, szczególnie tych osób, które mają kontakt z ludźmi, tym więcej pomocy zostanie udzielone. Moje środowisko odpowiedziało w sposób, z którego jestem dumny, mam na myśli duszpasterzy, siostry zakonne i dziennikarzy katolickich.
PAP: Potrzebujący wsparcia częściej znajdują księdza w konfesjonale czy w internecie?
T.M.T.: Z pewnością większą liczbę kontaktów mam przez internet. Mieszkam i pracuję w ośrodku dla niewidomych w Laskach, poza tym często wyjeżdżam, więc ludzie częściej znajdują mnie w sieci albo kontaktują się telefonicznie. Czasem nie jestem w stanie odpowiedzieć od razu, ale osoby piszące maile dostają od razu odpowiedź zwrotną, że przeczytałem, skontaktuję się, plus zawsze dodaję kontakt do naszej skrzynki "napisz do specjalisty" w portalu "Życie warte jest rozmowy". Oczywiście spotykam się ludźmi bardzo często, w zasadzie każdego tygodnia odbywam wiele rozmów na żywo, ale pierwszy kontakt jest zazwyczaj przez internet.
PAP: Jak ksiądz sobie radzi z obciążeniem psychicznym po zapoznaniu się z taką liczbą tragicznych historii ludzkich?
T.M.T.: Wiele z nich to historie graniczne, na styku życia i śmierci, ale staram się dbać o higienę psychiczną, "wietrzyć" umysł. Lubię pracę fizyczną, w ostatni weekend wraz z ojcem malowałem schody - to dobrze robi na równowagę. Poza tym mam świadomość, że nie rozwiążę wszystkich problemów tego świata.
Natomiast każdą sprawę, która do mnie trafia, traktuję bardzo poważnie, robię wszystko, żeby znaleźć właściwe rozwiązanie. Porównuję to często do naszej praktyki duszpasterskiej - do księdza do konfesjonału, do spowiedzi przychodzą ludzie z różnymi problemami, w ciągu godziny przewija się 5-10 osób. Ale jak ksiądz wychodzi z konfesjonału, zamyka za sobą drzwi, to Pan Bóg daje tzw. łaskę stanu, że nie spędza mi to snu z powiek, że jestem w stanie pomóc tym ludziom, uwolnić ich od grzechów, nie spoglądając przy tym na świat przez kontekst niegodziwości i zła.
Inna sprawa, że pochodzę z domu, gdzie mama i tata angażowali się w pomoc ludziom w kryzysie w sprawach społecznych, socjalnych, psychologiczno-pedagogicznych. Mama była dyrektorem poradni psychologiczno-pedagogicznej, tata policjantem, inspektorem do spraw nieletnich. Dzisiaj 70 proc. mojej aktywności poświęcam pomocy osobom w kryzysie, wokół tego kręci się mój świat i myślę, że skoro doszedłem do tego miejsca, to tak miało być.
PAP: Jak obecnie Kościół podchodzi do problemu samobójstw? To nie te czasy, kiedy osoby, które targnęły się na życie chowano pod płotem jako tych, którzy popełnili grzech śmiertelny i na pewno zostali potępieni.
T.M.T.: Rzeczywiście, samobójcy byli traktowani w sposób stygmatyzujący, chociaż nie przypominam sobie, żeby Kościół kiedykolwiek zadeklarował, że samobójca "idzie do piekła". Ale w pierwszym Kodeksie prawa kanonicznego z 1917 r. stało, że jeżeli samobójstwo odbyło się przy udziale świadomości, odmawia się katolickiego pogrzebu.
Potem to się zmieniło. W drugim Kodeksie (z 1983 r.) usunięto ten zapis, ale, co ciekawe, wcześniej, jeszcze przed zmianami w całym prawie kościelnym, bodaj w 1978 r. Kościół w Polsce wydał instrukcję odnośnie do pogrzebu samobójców, w której było napisane, że, parafrazując, samobójcę traktujemy jako osobę, która w wyniku cierpienia psychicznego odebrała sobie życie i nie ograniczamy pogrzebów z udziałem duchownego. Pod warunkiem, że nie wynikało to z aktu sprzeciwu, nienawiści wobec Boga i że dana osoba nie określała się jako zadeklarowany ateista.
Niemniej wiadomo, że od teorii do praktyki wiedzie długa droga i znamy przypadki, że w latach 90. i w dwutysięcznych ograniczano pogrzeby samobójców, co jednak wynikało nie ze stanowiska Kościoła, ale przekonań danego księdza, jego wiedzy, znajomości prawa. Dzisiaj się takich przypadków raczej nie spotyka, jesteśmy zupełnie w innym miejscu. Księża nie tylko się uczą, jak pomagać osobom w kryzysie i coraz więcej potrafi to zrobić, ale także wiedzą, jak się zachować podczas pogrzebu człowieka, który zginął śmiercią samobójczą.
Pogrzeb nigdy nie jest momentem na to, żeby kogoś stygmatyzować. To prawda, że samobójstwo samo w sobie jest złem - przeciwko człowiekowi, przeciwko życiu, przeciwko Bogu, przeciwko wspólnocie. Ale rozumiemy okoliczności, rozumiemy obciążenie, depresję i wykorzystujemy kontekst pogrzebu do tego, żeby udzielić rodzinie wsparcia, pocieszenia i zachęcić wspólnotę do tego, aby pokazała czynem, jak być chrześcijaninem, jak być braćmi i siostrami. Żeby, zamiast plotkować, pójść do bliskich pogrążonych w żałobie, może przynieść im ciepły posiłek, zaproponować pomoc, a może po prostu posiedzieć i pomilczeć, a jak będą chcieli, to porozmawiać.
PAP: Samobójstwo wciąż jeszcze stanowi temat tabu, a tym bardziej samobójstwa duchownych, którzy przecież - zdarza się – także targają się na swoje życie, przeżywają kryzysy. Z czego one wynikają?
T.M.T.: My nie spadamy z nieba, jesteśmy ludźmi, rodzimy się w konkretnych rodzinach, mamy swoje obciążenia, zranienia, żadnej gwarancji, że nie zachorujemy - na przykład na depresję. Poza tym jako "grupa zawodowa" w oczach świata jesteśmy jedną ze "służb specjalnych", w dodatku mundurowych, więc znajdujemy się nieustannie "na widelcu".
Żeby być dobrze zrozumianym – to nie jest żadne męczeństwo, a jeśli już, to pluszowe, natomiast faktycznie ludzie mają na nas oko, interesuje ich wszystko, nawet to, co kupujemy w sklepie. Jeśli pani wrzuci do koszyka konserwę, chleb i ketchup, nikt nie zwróci na to uwagi, natomiast jeśli zrobi to kapłan, zaraz ktoś skomentuje "ojej, to księża też używają ketchupu?". Jest to jakaś forma codziennej presji, którą – powtarzam – odczuwają w zasadzie wszystkie tzw. zawody służebne.
Kolejna rzecz – księża są środowiskiem męskim, a wiadomo – "chłopaki nie płaczą". To my jesteśmy od pomagania, a nie od tego, aby dać sobie pomóc. Często tłumaczę duchownym w kryzysie – jeśli najpierw nie pomożesz sobie, nie będziesz w stanie pomóc innym. Trudno się w męskim gronie przyznać do słabości. Ale jest dziś z tym już dużo lepiej, niż było.
Często osoby duchowne obawiają się też pójść ze swoimi problemami do przełożonych. Nie zwrócą się do biskupa, do prowincjała czy do matki. To naturalne, bo istnieje obawa, że może to mieć wpływ na moją przyszłość. Ale i tutaj widzę bardzo wiele budujących postaw ze strony przełożonych.
PAP: Do tego dochodzi samotność.
T.M.T.: To prawda. Żyjemy samotnie. Tak jak w małżeństwach i rodzinach są konflikty i trudności, gdzie małżonkowie mają siebie czasami dość, tak w życiu kapłańskim i zakonnym tą trudnością jest samotność i brak bliskości. Ja, jeśli rano rzucę swój t-shirt na podłogę, to kiedy wrócę wieczorem do domu, on tam nadal będzie leżał i nikt mi słowa na ten temat nie powie. Dla kogoś to duży plus, dla innego trudność, że wracam do mieszkania, w którym nikogo nie ma i nikt się nawet na mnie z tego powodu nie zirytuje.
PAP: Kolejnym tematem tabu jest problem alkoholizmu wśród kapłanów.
T.M.T.: To prawda, alkohol sam w sobie jest problemem, ale jest też jednym z czynników ryzyka, jeżeli chodzi o zachowania samobójcze.
PAP: A co z hejtem? Jesteśmy antyklerykalnym społeczeństwem.
T.M.T.: Nie lubię tego zwrotu, używam słowa nienawiść, która jest u nas często praktykowana. Co ciekawe, nie obserwowałem takich zachowań na Zachodzie; tam, jeśli komuś nie jest po drodze z Kościołem, religią, to, mówiąc kolokwialnie, odpuszcza temat, macha ręką, choć zdarzają się także niszowe środowiska wojujące. W Polsce jest inaczej. Każdego dnia dostaję na swoich profilach w mediach społecznościowych setki komentarzy, w których jestem wyzywany od pedofili, złodziei, nierobów… Zdaję sobie sprawę, że oni nie piszą do mnie, księdza Tomka Trzaski, tylko do faceta w koloratce, którego post im się właśnie wyświetlił, więc korzystają z okazji, żeby na nim się wyżyć.
Mnie to nie boli, choć martwi mnie ten wysoki poziom frustracji w społeczeństwie. I martwię się też o innych duchownych, bo wiem, że oni także tego doznają, a nie każdy ma grubą skórę. Osoba, która napisała te wyzwiska, za godzinę o nich zapomni, a jakiś ksiądz będzie się zamartwiał.
PAP: Czy w kręgu księdza ktoś znajomy targnął się na swoje życie?
T.M.T.: Zdarzyły się dwa takie tragiczne przypadki. O pierwszym nie będę mówił, gdyż dotyczył kogoś, kogo dobrze znałem i jest mi z tym bardzo trudno. Drugi wydarzył się w łomżyńskim seminarium, dotyczył młodego chłopaka. Starałem się wtedy udzielić wsparcia kadrze i seminarzystom, wspierałem ich też od strony medialnej, to było mocne przeżycie. To samobójstwo zraniło nie tylko seminarzystów, wychowawców, ale całą wspólnotę lokalnego Kościoła. Zostawiło ranę, która, myślę, że do dzisiaj krwawi.
* * *Serwis www.zwjr.pl prowadzi ogólnopolską, bezpłatną i anonimową pomoc dla osób w kryzysie samobójczym, bliskich, którzy chcą pomóc, oraz dla osób w żałobie.
Osoby potrzebujące pomocy, osoby w kryzysie emocjonalnym mogą ją uzyskać pod całodobowym numerem telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży: 116-111 lub w całodobowym Centrum Wsparcia dla Osób Dorosłych w Kryzysie Psychicznym: 800-702-222
Osoby dorosłe potrzebujące pomocy po stracie bliskich mogą uzyskać wsparcie pod numerem telefonu 800-108-108, czynnym od poniedziałku do piątku od 14 do 20.
Dzieci i młodzież w żałobie mogą uzyskać wsparcie pod numerem telefonu 800-111-123, czynnym od poniedziałku do piątku od 12 do 18. W razie zagrożenia życia należy dzwonić pod numer 112.
Rozmawiała: Mira Suchodolska
grg/