Łatuszka: Białorusini nie wyjdą na ulicę protestować, bo to jest samobójstwo

2025-01-24 09:47 aktualizacja: 2025-01-24, 15:57
Po niedzielnych białoruskich "bez-wyborach" Alaksandra Łukaszenki, czyli organizowanej przez tamtejsze KGB operacji specjalnej, ludzie nie wyjdą na ulicę protestować, bo to samobójstwo i prosta droga do więzienia - mówi w Studiu PAP wiceszef Zjednoczonego Gabinetu Przejściowego Białorusi Paweł Łatuszka.

W niedzielę na Białorusi odbędzie się zorganizowane przez reżim głosowanie, w którym rządzący od 31 lat Alaksandr Łukaszenka zamierza sięgnąć po siódmą kadencję rządów. Opozycja nazywa to głosowanie "bez-wyborami" – bo nie ma w nim realnych oponentów ani szans na demokratyczny proces wyborczy.

Łatuszka w piątek w Studiu PAP stwierdził, że niedzielne "bez-wybory" to operacja specjalna organizowana przez białoruskie KGB i osobiście zatwierdzona przez Łukaszenkę, a wynik tego głosowania jest już z góry ustalony. Podkreślił, że nie można mówić o wyborach w sytuacji w której wszyscy byli kandydaci na prezydenta w wyborach z 2020 r. wraz z tysiącami więźniów politycznych siedzą w więzieniach, zlikwidowane są wszystkie opozycyjne partie i niezależne media.

Wiceszef Zjednoczonego Gabinetu Przejściowego Białorusi zaznaczył, że nie należy spodziewać się protestów czy innych przejawów społecznego sprzeciwu, które miały miejsce po ogłoszeniu wyników wyborów w 2020 r., bo w obecnych warunkach "to jest samobójstwo". "Nawet nie apelujemy do ludzi, by wyszli na ulice, bo to prosta droga do więzienia" - dodał.

"Łukaszenka zmienił ustawodawstwo, statut wojskowy, który daje żołnierzom prawo strzelać do ludzi bez ponoszenia odpowiedzialności karnej. (...) W kraju panuje atmosfera strachu i terroru. Każdego dnia mają miejsce zatrzymania i skazania. Czy da się stwierdzić, że w takiej atmosferze można zorganizować wybory?" - powiedział.

Choć formalnie w "bez-wyborach" startuje pięciu kandydatów, to - jak podkreśla Łatuszka - to liderzy proreżimowych partii i ludzie kontrolowani przez białoruskie KGB, a prawdopodobny wynik jaki "napisze sobie" Łukaszenka to ok. 88 proc., "czyli o 1 pkt proc. więcej niż Putin".

W 2020 r., pomimo wyeliminowania poprzez aresztowania i sfingowane sprawy karne głównych pretendentów po stronie opozycji – Siarhieja Cichanouskiego i Wiktara Babaryki (dzisiaj odsiadują wyroki), wybory stały się okazją do zademonstrowania masowego protestu przeciwko Łukaszence.

Pięć lat temu Łukaszenka, zdaniem ekspertów – nie doceniając skali niezadowolenia społecznego, dopuścił do wyborów Swiatłanę Cichanouską. Propaganda nazywała ją "kurą domową" i "kotletową wróżką", próbując ośmieszać w oczach wyborców. Pomimo tego, według opozycji i niezależnych podliczeń (realne wyniki nigdy nie były ujawnione), to właśnie Cichanouska wygrała wybory, a po tym, gdy Łukaszenka został ogłoszony zwycięzcą z wynikiem 81 proc., Białorusini masowo wyszli na ulicę.

Brutalne tłumienie protestów i gwałtowne fale represji politycznych, które były bezprecedensowe nawet dla Białorusi, doprowadziły do zniszczenia lub emigracji opozycji politycznej, mediów, organizacji i aktywistów społecznych, a do więzień wpędziły tysiące ludzi. Po pięciu latach, jak informują obrońcy praw człowieka, represje stale trwają, a w więzieniach "za politykę" przebywa obecnie 1256 osób (co jednak nie jest pełną liczbą).

W 2020 r. kraje zachodnie podjęły decyzję o nieuznaniu ogłoszonych oficjalnie wyników wyborów, a Łukaszenka nie jest od tego czasu uznawany za prawowitą głowę państwa. Zachód utrzymuje kontakty z białoruską opozycją na emigracji, jednak jej realny wpływ i przełożenie na sytuację na Białorusi są znikome.

Adrian Kowarzyk (PAP)

amk/ mok/ lm/ know/