W ocenie "Le Monde", wybór Barniera wywołał "oczywistą anomalię". Jest on politykiem prawicowej partii Republikanie, podczas gdy wybory parlamentarne wygrała lewica. Ponadto wielu wyborców poparło "front republikański" - strategię głosowania, której celem było "ochronienie kraju przed poważnym niebezpieczeństwem", czyli dojściem do władzy we Francji "partii skrajnej prawicy z jej ksenofobiczną i rasistowską idelologią" - przypomina dziennik.
Choć skrajnie prawicowe Zjednoczenie Narodowe, dawny Front Narodowy Marine Le Pen, miał być "trzymany z daleka", tj. izolowany na scenie politycznej, teraz to właśnie "formacja Marine Le Pen umożliwiła wybór Barniera" - podkreśla "Le Monde". Zjednoczenie Narodowe zadeklarowało bowiem, że nie opowie się natychmiastowo za wotum nieufności wobec Barniera. Oznacza to, zdaniem dziennika, że "nowy rząd znajdzie się pod nadzorem Zjednoczenia Narodowego" i że partia ta zajęła "pozycję arbitra".
Jak podkreśla "Le Monde", skutkiem powołania Barniera jest uszczerbek dla "frontu republikańskiego"; nominacja ta "bynajmniej nie zakończy kryzysu politycznego, którego początkiem było rozwiązanie parlamentu".
Zdaniem dziennika "wszystkie strony ponoszą odpowiedzialność" za obecną sytuację.
"Po długiej zwłoce latem br. negocjacje ostatnich dni pokazały, do jakiego stopnia z francuskiej kultury politycznej znikła zdolność do zawierania kompromisów i budowania koalicji. Odmawiając od samego początku tej logiki (lewicowy) Nowy Front Ludowy (NFP) storpedował swoje szanse wprowadzenia własnego kandydata" na urząd premiera - ocenia "Le Monde".
Macronowi dziennik zarzuca, że zwlekał z uznaniem klęski wyborczej swego obozu i że nie chciał oddać parlamentowi zadania poszukiwania stabilnej większości. "Le Monde" wytyka szefowi państwa "skłonność do sądzenia, że możliwa jest tylko jedna polityka i że w gruncie rzeczy może ją realizować tylko jeden aktor".
"Francja ma nowego premiera - lecz jakim kosztem" - ubolewa "Le Monde".
Z Paryża Anna Wróbel
awl/ mal/ grg/