Leonardo van Dijl: "Milczenie Julie" to trochę "Hamlet" w świecie tenisa [WYWIAD]

2024-07-25 09:32 aktualizacja: 2024-07-26, 10:26
Kadr z filmu "Milczenie Julie" Fot. materiały prasowe
Kadr z filmu "Milczenie Julie" Fot. materiały prasowe
Mój film porusza wiele kwestii, które skojarzyły mi się z Hamletem, nawet jeśli dotyczą świata nastoletniej sportsmenki - powiedział PAP Leonardo van Dijl. Jego pełnometrażowy debiut "Milczenie Julie" jest prezentowany w sekcji Odkrycia 24. festiwalu mBank Nowe Horyzonty we Wrocławiu.

W "Milczeniu Julie" van Dijl zabiera widzów do prestiżowej, belgijskiej akademii tenisowej dla nastoletnich zawodników. W ostatnich dniach instytucją wstrząsnęła wiadomość o samobójczej śmierci jednej z najbardziej utalentowanych, odnoszących sukcesy tenisistek. Pojawiają się pogłoski o trudnej sytuacji dziewczyny i depresji, która mogła doprowadzić do tragedii. Wkrótce władze akademii zaczynają podejrzewać trenera Jeremy’ego o przekroczenie granic. Mężczyzna zostaje zawieszony w obowiązkach, a zawodnicy są zachęcani do składania zeznań. Julie (w tej roli Tessa Van den Broeck) wie o Jeremym więcej niż inni. Mimo ciążących na mężczyźnie oskarżeń wciąż pozostaje z nim w kontakcie. Jednak nie potrafi przełamać się, by zabrać głos.

PAP: Jak odkryłeś Julie?

Leonardo van Dijl: Zainspirował mnie Hamlet i jego pytanie "być albo nie być". Historia Julie zawiera się w analogicznej frazie "mówić albo nie mówić". Uznałem, że interesujące byłoby przeniesienie tego dylematu na piętnastoletnią tenisistkę. Na samym początku filmu dziewczyna jest poddawana presji, by powiedzieć coś, co jest dla niej niemożliwe. Mimo nacisków, nie ugina się. Nie jest bowiem tak, że zdecydowała się milczeć na przekór wszystkim. Ona wciąż zmaga się z trudnym tematem.

Jak można mówić głośno o czymś, co najchętniej wyrzucilibyśmy z pamięci? Julie nie jest w stanie tego zrobić, ale pod wpływem otoczenia zaczyna zastanawiać się, jak należy postąpić. Powinna mówić czy milczeć? Nie ma właściwej odpowiedzi na to pytanie. Wybór którejkolwiek z możliwości wiąże się ze stratą. Julie przegra zarówno wtedy, gdy się odezwie, jak i wówczas, gdy będzie milczeć. Zdaje sobie z tego sprawę, więc zaczyna analizować, co może stracić. Jaki jest powód jej milczenia? Być może chodzi o to, że chce kogoś ochronić? Mój film porusza wiele kwestii, które skojarzyły mi się z Hamletem, nawet jeśli dotyczą świata nastoletniej sportsmenki.

PAP: Osadziłeś akcję w klubie tenisowym, ponieważ sam jesteś miłośnikiem tego sportu?

L.D.: Zgadza się. Kiedy zaczynałem moją przygodę z tym filmem, ktoś zapytał mnie, czy zdecydowałem się na tenis dlatego, że w ten sport jest wpisana samotność. Odpowiedziałem, że nie. Dla mnie tenis jest jak medytacja. Kiedy stawiasz stopę na korcie, jedyne, co się liczy, to ty i piłka. Naprawdę spodobało mi się, że poprzez tę aktywność Julie może uciec od ciszy i połączyć się ze swoim wewnętrznym "ja". Wydaje mi się, że sport jest często przedstawiany jako bezwzględny i toksyczny, a przecież w treningach, doskonaleniu własnych możliwości jest coś wspaniałego. Kort to miejsce, w którym Julie ściera się sama ze sobą, odnajduje swoje mocne strony i siłę.

PAP: W materiałach prasowych przyznałeś, że zakończenie prac nad filmem oznaczało koniec wielu listów, które napisałeś do Julie. Zdradzisz, co jej napisałeś lub co powiedziałbyś, gdybyś był jej przyjacielem?

L.D.: Może dziwnie to zabrzmi, ale mam poczucie, że to raczej Julie mówiła mi różne rzeczy, a ja po prostu podążałem za nią. Wspaniale jest nawiązać dialog z czymś większym niż my sami i - dzięki stawianiu odpowiednich pytań - docierać do sedna sprawy, znajdować odpowiedzi. Pisząc scenariusz, obiecałem sobie, że zrobię wszystko, by opowiedzieć tę historię tak, jak chciałaby tego Julie. Chciałem, żeby mogła czuć się bezpiecznie. Gdybyśmy byli przyjaciółmi, powiedziałbym jej na pewno: dziękuję bardzo.

PAP: Wybrałeś interesujący wiek dla swojej bohaterki – jest dojrzewającą dziewczyną, ale jeszcze nie dorosłą, w pełni ukształtowaną, świadomą siebie kobietą. Skąd ta decyzja?

L.D.: Generalnie jako ludzie dorośli jesteśmy bardziej wyrozumiali dla dzieci. Czasami, gdy oceniam siebie bardzo surowo, przychodzi mi na myśl, czy to samo powiedziałbym piętnastolatkowi. W rozmowach z dziećmi bywamy bardziej konstruktywni niż w rozmowach ze sobą. Dlatego uznałem, że ciekawie byłoby spojrzeć na tę historię oczami nastoletniej bohaterki. Mam nadzieję, że widzowie przyjmą ją z empatią, utożsamią się z nią i być może dzięki temu staną się bardziej wyrozumiali dla samych siebie.

PAP: Julie wie, co stoi za tragiczną historią jej koleżanki, ale nie zabiera głosu w sprawie. Dlaczego zdecydowałeś, że powinna milczeć?

L.D.: Zawsze staram się być tak bezpośredni jak to tylko możliwe, jednak w "Milczeniu Julie" zrobiłem to w poetycki sposób. Wydaje mi się, że to odpowiedni język do poruszanej materii - lepiej tak niż wyłożyć wszystko na stół. Sztuka polega przecież także na przekształceniach. Wolałem poetycki ton niż moralizatorstwo. Rozumiem, że dla niektórych widzów byłoby to bardziej sugestywne, ale nie chciałem tego robić. Dla mnie właściwie już od drugiej sceny jest jasne, że Julie jest całkowicie zagubiona i nie znajduje się w dobrym miejscu. To nie jest opowieść o znęcaniu się nad kimś, ale o zagubionej dziewczynie, która usiłuje znaleźć wyjście z trudnej sytuacji. Czy zawsze musimy wiedzieć, dlaczego ktoś jest zagubiony? Raczej nie. Po prostu akceptujemy to i szanujemy taki stan rzeczy.

Każdy z moich bohaterów jest w pewnym stopniu dotknięty milczeniem Julie. Cierpią z tego powodu jej rodzice i przyjaciele. Dla mnie ta historia jest trochę jak western. W każdym razie podszedłem do niej tak, jakbym opisywał Dziki Zachód, gdzie wszyscy kowboje są zagubieni. Nie chciałem ukazywać "kowbojów" strzelających do siebie. Raczej takich, którzy starają się pomóc, ale sami tkwią w niebezpiecznej strukturze, dlatego ich dobre intencje są niemożliwe do przyjęcia dla drugiej strony.

PAP: Scenariusz współtworzyłeś z Ruth Becquart. Jak pracowaliście nad tekstem, w którym dominuje cisza?

L.D.: Sięgnęliśmy do starożytnych greckich dramatów i podążaliśmy za strukturą "Antygony" Sofoklesa. Niemalże na zasadzie "kopiuj, wklej". Nie powiedziałbym jednak, że ten film należy do nurtu silent cinema. Według mnie, paradoksalnie jest w nim sporo hałasu.

PAP: Szukałeś inspiracji także w kinie?

L.D.: Trudno powiedzieć, jestem bardzo eklektyczny. Ale nie jest tajemnicą, że należę do grona wielkich fanów Sofii Coppoli.

PAP: Zdjęcia do "Milczenia Julie" zrealizował doświadczony, znany operator Nicolas Karakatsanis, który wcześniej odpowiadał za filmy takie jak "Cruella" i "Jestem najlepsza. Ja, Tonya". Trudno było przekonać go do współpracy?

L.D.: Początkowo w ogóle miałem problem ze znalezieniem operatora. Kolejni twórcy odmawiali, ponieważ scenariusz był dość lakoniczny. Nicolas zgodził się od razu. Co zabawne, w pracę nad naszym filmem – na różnych etapach - było zaangażowanych jeszcze kilka wielkich nazwisk. Każda z tych osób zdecydowała się wziąć udział w tym przedsięwzięciu z tego samego powodu – Julie i jej milczenia. Po prostu uznali, że to ważne. Natomiast sama współpraca nie polegała na standardowej wymianie doświadczeń. Skupiliśmy się na spełnianiu potrzeb Julie. Szukaliśmy ujęć, które najpełniej ukażą jej wszechświat. To było niesamowite przeżycie.

W filmie zmieniają się pory roku. Zaczynaliśmy od zdjęć w budynkach, a następnie powoli wychodziliśmy na zewnątrz, by widz miał poczucie wizualnej ewolucji. Długo pracowaliśmy nad stylizacją. Postanowiliśmy, że początkowo Julie będzie nosić smutne ubrania, w których się "dusi", a w miarę rozwoju akcji, zacznie wybierać coraz więcej rzeczy, w których czuje się komfortowo. Nie chcieliśmy się powtarzać, dlatego każdy kadr wnosi coś nowego. Staraliśmy się przemyśleć najdrobniejsze szczegóły i być blisko Julie. Codziennie musieliśmy podejmować wiele decyzji. Każda rola w filmie kosztuje, dlatego warto wiedzieć, co się robi. By uniknąć błędów, robiliśmy próby poszczególnych scen. To okazało się dobrym rozwiązaniem również dla aktorów – mieli więcej czasu, by wnieść do tej historii trochę magii.

PAP: Główną rolę powierzyłeś Tessie Van den Broeck, która nie jest zawodową aktorką. Studiuje pielęgniarstwo, a przesłuchania do twojego filmu były pierwszym castingiem w jej życiu. Czym cię urzekła?

L.D.: Tessa pojawiła się na castingu drugiego dnia. Miała w sobie niesamowity blask. Była bardzo energiczna i od razu wiedziałem, że to jest to. Nie musiała robić zbyt wiele. Wystarczyło, by nic nie zmieniała, bo to, co zaprezentowała, było idealne. Na planie wprawiła mnie w jeszcze większe zdumienie. Zrobiła coś, czego nie widziałem na ekranie nigdy wcześniej. Zagrała Julie w taki sposób, że publiczność utożsamia ją z tą bohaterką.

PAP: Może było jej o tyle łatwiej, że sama trenuje tenis.

L.D.: To prawda. Nie mógłbym przewidzieć, że piętnastoletnia tenisistka zagra swoją rówieśnicę, tenisistkę. Z moich obserwacji wynika, że wszystkie dzieciaki, które na poważnie trenują tenis, są bardzo inteligentne. Prowadzą szybkie, błyskotliwe dialogi - są do tego przyzwyczajone, ponieważ w taki sposób pracują ze swoimi trenerami. To się przenosi na pracę na planie. Dlatego praca z Tessą przypominała pracę z profesjonalną aktorką. Miała wiele wspólnego z Julie, ale też zależało mi, by nie wnikała zbyt głęboko w psychikę swojej bohaterki. Jedyną rzeczą, którą musiała wiedzieć, to że nie rozumiemy, dlaczego Julie milczy.

Cała reszta jest w dialogach, w scenariuszu, między wierszami. Tessa musiała jedynie przestudiować tekst, wsłuchać się w jego rytm, poznać konstrukcję, która tworzy ciszę. Miło było oglądać na planie szczęśliwe dziecko. Chciałem, by każdego dnia miała powody do uśmiechu. Bardzo dbałem o jej komfort, obsadziłem wielu jej przyjaciół. Stworzyłem warunki, by była równocześnie Julie i Tessą. Po światowej premierze filmu w Cannes zapytałem ją, jakie to uczucie zobaczyć siebie na wielkim ekranie. Przyznała, że początkowo było dziwnie, ale później wczuła się w losy postaci i miała poczucie, że ogląda inną osobę.

PAP: Robiłeś rozeznanie, jaka jest skala przemocy i nadużyć w tenisie?

L.D.: Sądzę, że w każdej dziedzinie jest podobnie. Nie chciałbym, by "Milczenie Julie" było postrzegane jako sensacyjny film o sporcie. Dotykamy znacznie szerszego spektrum spraw. Równie dobrze to mogłaby być opowieść o strukturze władzy w innej dyscyplinie, profesji czy instytucji. Robiąc research, spotkałem się z wieloma psychologami. Nie rozmawiałem z osobami takimi jak Julie, lecz z ludźmi, którzy znają Julie i mają odwagę pomagać takim zawodniczkom i zawodnikom. Oni pomogli mi dojść do tego, jak można pomóc głównej bohaterce. A także jak mogę zrealizować film, który dałby coś innym - sprawił, że pójdą do kina, a później przeanalizują to, co widzieli, i będą chcieli o tym rozmawiać.

***

Leonardo van Dijl jest belgijskim reżyserem i scenarzystą, twórcą krótkometrażowych filmów "Get Ripped" (2014) i "Umpire" (2015) oraz prezentowanej na festiwalach w Cannes, San Sebastian i Toronto "Stephanie" (2020). Jego pełnometrażowy debiut "Milczenie Julie" zaprezentowano w maju podczas towarzyszącego festiwalowi canneńskiemu Semaine de la Critique. Scenariusz filmu zapewnił jemu i Ruth Becquart nagrodę SACD. Obecnie obraz można oglądać podczas 24. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego mBank Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Niebawem trafi na ekrany kin. Jego dystrybutorem jest Stowarzyszenie Nowe Horyzonty.

rozmawiała Daria Porycka (PAP)

kno/