Leszek Cichy: znalezienie stopy Irvine’a to dalszy ciąg niesamowitej historii [WYWIAD]

2024-10-20 06:34 aktualizacja: 2024-10-20, 09:19
Mount Everest. Fot. PAP/EPA/MARTIN ATHENSTAEDT
Mount Everest. Fot. PAP/EPA/MARTIN ATHENSTAEDT
Znalezienie stopy Andrew Irvine’a to ciąg dalszy niesamowitej historii – zaznaczył w rozmowie z PAP.PL Leszek Cichy. Pierwszy zimowy zdobywca Mount Everestu komentuje odkrycie szczątków wspinacza, który sto lat temu zginął podczas próby zdobycia najwyższego szczytu świata.

PAP.PL: Grupa filmowców przygotowujących materiał dla National Geographic na Mount Evereście odnalazła w minionym tygodniu but, w którym był fragment stopy. Wyszyte na skarpetce inicjały oraz nazwisko wskazują, że są to szczątki Andrew Irvine’a, który sto lat temu wraz z George'em Mallorym uczestniczył w próbie pierwszego wejścia na najwyższy szczyt świata. Co takie odkrycie oznacza dla środowiska wspinaczy?

Leszek Cichy: Możemy powiedzieć, że to dalszy ciąg niesamowitej historii. Ma ona już mnóstwo odsłon. Formalnie można by uznać, że nie wnosi niczego nowego. Wiadome było praktycznie na sto procent, że Irvine zginął na Evereście. Moglibyśmy mówić o przełomie na przykład, gdyby ciało znaleziono po drugiej stronie góry.

PAP.PL: Pozostaje kwestia aparatu fotograficznego, który prawdopodobnie Irvine miał przy sobie. Jeśli zostanie odnaleziony, możemy chyba mówić o przełomie?

L.C.: Aparat stanowi Święty Graal w świecie himalaizmu. Kodak powiedział, że nawet po stu latach byłby w stanie odtworzyć te zdjęcia, jeśli zostałby odnaleziony. Odtworzenie takiej fotografii, która byłaby na przykład zdjęciem szczytowym całkowicie zmieniłoby historię himalaizmu, w sensie tego, kto był pierwszy na szczycie.

PAP.PL: Pojawiali się świadkowie, którzy rzekomo widzieli wcześniej ciało Irvine’a?

L.C.: Tam miały miejsce niesamowite zdarzenia. Był na przykład świadek – Chińczyk, który po wielu latach spotkał się z Japończykiem. Powiedział mu, że widział ciało angielskiego człowieka w jakimś miejscu na grani Everestu. Problem w tym, że on mówił po tybetańsku, tamten po japońsku. Mieli porozumieć się następnego dnia przez tłumacza, ale ten Chińczyk zginął wcześniej w lawinie.

PAP.PL: Jakie jeszcze elementy tej historii czynią ją ciekawą?

L.C.: Jest też sprawa butli. Badacze nie mogą doliczyć się jednej butli z tlenem. Obliczyli, że gdyby wspinacze wzięli po dwie butle, to według tamtych pojemności butli i ciśnienia, Mallory’emu nie starczyłoby tlenu na wejście na szczyt. Natomiast być może Irvine oddał mu te butle i Mallory poszedł sam.

PAP.PL: Co jeszcze czyni historię tej próby ataku szczytowego na Mount Everest interesującą?

L.C.: Jest jeszcze symbolika liczb. Fakt, że ciało Mallory’ego znaleziono siedemdziesiąt pięć lat od zaginięcia, a ciało Irvine’a dokładnie sto lat od tamtych wydarzeń. Historia ma kolejne punkty zwrotne, które trafiają do szerokiej publiczności. Bardziej niż do środowiska himalajskiego, które ma już dość ugruntowane przekonania co do możliwości wejścia Mallory’ego oraz Irvine’a na Everest.

PAP.PL: W związku z odnalezieniem części ciała Irvine’a pojawił się można powiedzieć nowy trop. Jakie pańskim zdaniem zostaną podjęte dalsze kroki w zakresie poszukiwań?

L.C.: Sądzę, że będą podjęte dalsze działania. Obecnie monsuny od tybetańskiej strony Everestu są dosyć słabe. One dłużej trwają, ale nie są takie mocne. Jest cieplej. W związku z tym te szczątki osób, które spadły z grani są dużo większe, niż kiedyś. Myślę, że będą odbywały się mniej lub bardziej głośne próby odnalezienia ciała Irvine’a. O ile Mallory’ego znaleziono w całości, o tyle Irvine’a odnaleziono powiedzmy kawałek.

PAP.PL: Co dałoby badaczom odnalezienie pozostałych szczątków?

L.C.: Gdyby udało się znaleźć jego korpus, gdyby zostało zachowane ubranie. Być zachowane byłyby przy nim dokumenty, wspomniany aparat. Próby odnalezienia będą jeszcze trwały. Na ile skuteczne, ciężko powiedzieć, to są ogromne przestrzenie. Poszukiwania są prowadzone. To nie jest tak, że ciało znaleziono na drodze, którą się wchodzi na Everest od strony Tybetu. Trzeba rozpocząć regularne poszukiwania idące daleko w bok od tej drogi.

PAP.PL: Himalaje zmieniają się bardzo dynamicznie. Rozwija się tam ruch turystyczny. Czy utrudni to ewentualne działania ekip poszukiwawczych?

L.C.: To jest strefa Tybetu, Chińczycy bardzo dokładnie kontrolują ruch w górach, znacznie bardziej, niż w Nepalu. Tam wypadków jest mniej. Chińczycy potrafią zamknąć cały rejon na pół roku, rok, czy dwa lata. Myślę, że jak to będzie pod kontrolą chińską, to większa wyprawa poszukiwawcza będzie mogła działać.

PAP.PL: Podsumowując, czy pańskim zdaniem Mallory i Irvine zdobyli Mount Everest?

L.C.: Jak ja robię prelekcję, to przedstawiam bardzo obiektywnie wszystkie fakty. Nie wygłaszam swojej opinii. Opowiadam o tej historii ze zdjęciem. Mallory miał zostawić na szczycie zdjęcie swojej żony, na znak, że udało mu się wejść. Na końcu robię głosowanie wśród publiczności. Muszę przyznać, że większość kobiet mówi, że weszli, a mężczyźni przeciwnie.

Patrząc realistycznie, to z racji miejsca znalezienia zarówno ciała Mallory’ego, jak i szczątków Irvine’a, to zdecydowanie im się nie udało być na wierzchołku. Także patrząc realistycznie na czas, jaki mieli do pokonania, na ubiór. Oni się wspinali w wełnianych, bawełnianych i tweedowych marynarkach i na to mieli tylko bawełniane kurtki impregnowane tak zwaną gutaperką, były jak gdyby gumowane. Podobnie wyglądały ich namioty. Ogólnie było przyjęte w tamtych czasach, że jeżeli była pogoda i słoneczny dzień, to oni nawet w tym ubiorze mogli w takich warunkach wytrzymać. Natomiast bardzo trudno wyobrazić sobie, jak w takim ubraniu i z takim sprzętem przetrwać noc.

Pozostaje sprawa zdjęcia żony Mallory’ego. Moje przekonanie jest takie, że skoro Mallory obiecał zostawić zdjęcie żony, a nie udało mu się wejść, mógł zrobić to w najwyższym punkcie, jaki udało mu się osiągnąć. Z zainteresowaniem czekamy na dalsze odkrycia. (PAP)

Rozmawiała: Klaudia Grzywacz

kgr/ jos/ co/