PAP Life: Strasznie jest pani zajęta. Trudno się z panią umówić na rozmowę.
Małgorzata Potocka: Wróciłam z krótkiego urlopu i od razu musiałam zająć się sytuacją, która zaistniała w teatrze (jest dyrektorem naczelnym i artystycznym Teatru Powszechnego w Radomiu – red.). Zwolniłam reżysera, a on zareagował na to bardzo agresywnie i rozpętał falę hejtu w Internecie. Bardzo często robią to ludzie, z którymi rozwiązujesz umowę. Takie sytuacje się zdarzają i trzeba sobie z nimi radzić.
PAP Life: Artyści to ludzie wrażliwi, o dużym ego. Kierowanie teatrem to chyba nie jest prosta sprawa?
M.P.: Teatr jest skomplikowanym organizmem, a odpowiedzialność dyrektora jest ogromna. Jako menadżer w jakimś sensie kształtuję ten teatr, muszę połączyć różnego rodzaju gatunki sztuki. Musi być wysoka kultura, musi być coś lżejszego, komedia, dramat, itd. Nie każda rzecz musi się artyście udać, ale jeśli zakładamy, że widzowie mają zobaczyć komedię i śmiać się, a tak się nie dzieje, to znaczy, że komedia nie wyszła. Jeżeli mamy psychologiczne teksty i powinniśmy się wzruszyć, a wyszła jakaś pustka kabaretowa i wszyscy to widzimy, to założenia nie zostały zrealizowane. A kiedy na dodatek wydawane są na to publiczne pieniądze, za które jako dyrektorka odpowiadam, to jestem wręcz zobligowana, żeby reagować.
PAP Life: Dlaczego cztery lata temu zdecydowała się pani wystartować w konkursie na dyrektorkę teatru w Radomiu? Nigdy wcześniej nie kierowała pani żadnym teatrem.
M.P.: Skończyłam szkołę teatralną, potem jeszcze reżyserię filmową i teatralną, byłam producentką, prowadziłam własną firmę itd. Mam więc wiele bardzo różnych doświadczeń zawodowych, ale kiedy zaczął rządzić PiS, nagle zobaczyłam, że właściwie nie ma dla mnie miejsca. Straciłam pracę w telewizji, nie dostawałam pieniędzy na realizację swoich filmów dokumentalnych o sztuce współczesnej.
I wtedy odbyłam rozmowę z Bogusławem Jędrzejczakiem (reżyser teatralny, kulturoznawca, teatrolog – red.) i nieżyjącym już Pawłem Królikowskim, którzy mi powiedzieli: „Słuchaj, dlaczego ty będąc artystką, po szkole teatralnej nie wykorzystałaś swoich umiejętności w teatrze. Przecież teatr tak bardzo się zmienił, stał się nowoczesny. Teatr potrzebuje twojej wiedzy telewizyjnej, filmowej, możesz wiele wnieść, ponieważ nie jesteś tradycyjnym twórcą, który postrzega teatr jednowymiarowo”.
PAP Life: I to panią przekonało?
M.P.: Pomyślałam sobie, że to jest ciekawy pomysł i chcę spróbować. Doświadczenie w zarządzaniu mam duże, teatr jest tylko inną materią. Staram się zapraszać do współpracy ciekawych artystów, nowocześnie myślących. To, co w teatrze jest niezwykłe, to bycie tu i teraz, zresztą sama też gram na scenie i odczuwam ten fascynujący dreszcz, który zarazem napawa mnie smutkiem, że to jest takie ulotne. Tylko garstka ludzi, te 400 osób na widowni ogląda, przeżywa, a potem wychodzi i koniec kropka. Dlatego marzą mi się albumy, w których będą pokazane kostiumy, scenografie - to często są prawdziwe dzieła sztuki. Chciałabym twórców teatralnych trochę dopieścić.
PAP Life: Bardzo dużą widownię ma natomiast netfliksowy serial „Gang Zielonej Rękawiczki”, w którym wciela się pani w jedną z głównych ról. Jak trafiła pani do tej produkcji? Bo przecież bardzo długo pani nie grała.
M.P.: Ten serial na pewno dodał mi skrzydeł, to jest superfajna rola, którą dostałam z castingu. Pani Magda Kownacka, która odpowiadała za obsadę do „Gangu”, wpadła na pomysł, żeby wybrać do głównych ról aktorki nieoczywiste, które nie są „ograne” we wszystkich serialach, chociaż Anka Romantowska grała oczywiście więcej niż ja, a Magdalena Kuta była znana z „Rancza”. Ale też szukano takich, które wniosą jakąś ikrę, fajnie zbudują role, będą wyraziste. Casting trwał bardzo długo, z różnymi aktorkami się spotykałam i cieszę się, że ostatecznie wybrano mnie, Ankę i Magdę. Najzabawniejsze było to, że na początku próbowałam dostać rolę Alicji, którą ostatecznie zagrała Anka.
PAP Life: Alicji, czyli wiedźmy. Uduchowionej, wierzącej w sny, przeczucia. Szczerze - średnio mi pani do niej pasuje. Za to, w opinii wielu widzów, jako odważna, bezczelnie seksowna, wiecznie poszukująca miłości Kinga wypada pani bardzo przekonywująco.
M.P.: Kiedy przygotowywałam się do zdjęć jako Alicja, umówiłam się z Orinką Krajewską, córką Małgosi Braunek, która dała mi z szafy swojej mamy szafy świetne ubrania. Naprawdę przyszłam ubrana wzorcowo do roli Alicji i nagle się okazało, że następnym razem mam przyjść jako Kinga. Ubrałam się w jakieś szpile, dekolty, itd. i to się spodobało. Też uważam, że rola Kingi zdecydowanie bardziej do mnie pasuje.
PAP Life: W drugim sezonie „Gangu” pani bohaterka przebiera się za zakonnicę. Zaciekawiło mi, czy ten wątek został wymyślony przez scenarzystów, czy może pani sama go im podpowiedziała? Bo przecież w pani życiu był okres, który spędziła pani w szkole prowadzonej przez zakonnice.
M.P.: To był pomysł scenarzystów. Generalnie na planie jestem aktorką i nie wchodzę w żadne inne role, nie wcinam się w reżyserię, unikam mądrzenia się, bo to byłoby nieznośne i męczące dla wszystkich. Oczywiście wszystkie trzy miałyśmy jakieś pomysły dialogowe, czasami inscenizacyjne. Jest wiele odzywek, reakcji, które są nasze, aktorskie. Wiedziałyśmy, do czego ma służyć jakaś scena i po prostu budowałyśmy swoją postać.
Natomiast, wracając do wątku klasztornego w moim życiorysie… Bardzo dobrze to pamiętam. Byłam dorastającą nastolatką, miałam wtedy jedenaście, dwanaście lat. Moi rodzice się rozwodzili i mama zawiozła mnie do klasztoru niepokalanek w Nowym Sączu. Zrobiła to chyba w dobrej wierze, myśląc, że będę tam wychowywana jak córki z rodzin arystokratycznych. Więc uchronię się od komunizmu, nauczą mnie tam czegoś ważnego, manier. Ale dla takiej dziewczynki, jaką wtedy byłam, to była straszna trauma dostać się w taki reżim. Bardzo cierpiałam i pisałam rozpaczliwe listy do mojego ojca, żeby mnie stamtąd wydobył. Czułam się odrzucona, tęskniłam. Ale ojciec sam nie mógł mnie zabrać, bo potrzebna była zgoda obojga rodziców. Spędziłam w tej klasztornej szkole dwa czy trzy lata, wreszcie Andrzej Wajda i Beata Tyszkiewicz razem z moim ojcem wyciągnęli mnie i zagrałam we „Wszystko na sprzedaż”. Do dzisiaj po tylu latach pamiętam moją rozpacz, płacze, ale jednocześnie doceniam pobyt tam. Na pewno nauczyłam się żyć w grupie. To doświadczenie, bardzo trudne, w jakiś sposób poszerzyło moje horyzonty.
PAP Life: „Gang” to także serial o przyjaźni dojrzałych kobiet. Pani ma takie przyjaciółki od serca?
M.P.: Długo miałam problem z kobietami, albo to one miały ze mną. Pamiętam, że jak miałam trzydzieści parę lat, byłam producentką amerykańskiego filmu, w którym po raz pierwszy pracowałam z kobietami. Kiedyś powiedziałam, że z kobietami gorzej mi się pracuje. Wtedy usłyszałam: „Docenisz kobiety, jak ci minie czterdziestka”. I coś w tym jest. Nigdy też nie miałam zbyt wielu przyjaciółek. Najbliższą była Ewka Sałacka, z którą razem byłam na jednym roku. Akceptowałyśmy się we wszystkim, chociaż byłyśmy kompletnie różne. Kiedy Ewka wyjeżdżała gdzieś za granicę, przywoziła mi jakieś ubranie i zawsze trafiała idealnie. Żartowała: „Jak widzę coś, czego bym nigdy na siebie nie włożyła, to kupuję to Małgosi”. No, ale potem Ewka odeszła. Bardzo ważna była też nieżyjąca od dwóch lat Agnieszka Kossakowska, starsza ode mnie, śpiewaczka operowa. Ufałam jej całkowicie, ona nigdy mnie nie oceniała i to było piękne. Teraz w Radomiu mam przyjaciółkę, też Małgosię i wierzę, że ta przyjaźń przetrwa.
PAP Life: Dojeżdża pani do Radomia, czy ma pani tam mieszkanie?
M.P.: Przyjaciele zostawili mi mieszkanie, więc mam swój azyl, mam, gdzie pójść spać, zrobić obiad, przyjąć gości. Czuje się bezpiecznie i to jest cudowne. Jeśli mam wolne popołudnie, wsiadam w pociąg i za 30 minut jestem w domu. Szczerze mówiąc, szybciej dojadę do Radomia, niż do córki na Żoliborz.
PAP Life: Ma pani dwie dorosłe córki, domyślam się, że starsza Matylda mieszka na Żoliborzu, młodsza Weronika jest Stanach. W jakich dziś jesteście relacjach?
M.P.: Myślę, że jesteśmy teraz przyjaciółkami. Chociaż ta córka, która jest w Nowym Jorku, dzwoni do mnie dwa razy dziennie, a córka na Żoliborzu nie dzwoni dwa razy dziennie... Ale Matylda zabrała mnie ostatnio na cudowne wakacje do Egiptu. Natomiast wydaje mi się, że nasza relacja jest o wiele bardziej skomplikowana Matylda ma krytyczny sposób widzenia mnie. Ale czuję jej miłość.
PAP Life: Jej dzieciństwo przypadło na czas, kiedy była pani w związku z Grzegorzem Ciechowskim. Może nie miała pani dla niej zbyt wiele czasu?
M.P.: Tak, jestem przekona, że to jest ta sytuacja. Inna sprawa, że dzieci zawsze mają pretensje do rodziców. Jacek Santorski mi powiedział, że tylko dzieci z domów dziecka bezgranicznie i bezwarunkowo kochają swoje matki. Roześmiałam się, ale coś w tym jest. Kiedyś, całkiem niedawno dowiedziałam się, że osoby, które pomagały mi w opiece nad nią, kiedy pracowałam, mówiły jej: „No widzisz, matka cię tylko podrzuca, matka cię nie chce”. Takie słowa dla dziecka były straszne. Ona ciągle na mnie czekała, tęskniła. Matylda była też innym dzieckiem niż Weronika, miała w sobie taki bunt, ale dzięki temu, że taka jest, ma też fantastyczny sukces, wspaniale wychowuje syna, w ogóle jest świetną osobą. Na ostatnich wakacjach patrzyłam na nią, jaka jest piękna, jaka mądra. To było cudowne. Myślę, że jeszcze wiele rozmów przed nami… Mała córka, Weronika, czyli Weroniczka akceptuje mnie w całości. Widzi we mnie różne dziwactwa, ale absolutnie nie ma między nami żadnych barier, rozmawiamy o wielu rzeczach. Weronika podobnie jak Matylda jest dzieckiem wielkiej miłości.
PAP Life: Związek z Grzegorzem Ciechowskim bardzo zaważył na pani życiu, ale też na wizerunku. I to w dość przewrotny sposób. Z ofiary stała się pani niemal wrogiem publicznym. Dlaczego tak się stało?
M.P.: Też się dziwię, że taki hejt wylewał się na mnie przez tyle lat. Różne osoby wypowiadały się na mój temat - także w mediach, kompletnie nie przejmując się tym, że to, co mówią, jest totalnie niesprawiedliwe. Zabawna historia - jestem na przyjęciu, rozmawiam z jakaś panią, która po pewnym czasie mówi: „Tak pani nie lubiłam, a okazuje się, że jest pani fantastyczną babką, uwielbiam panią”.
PAP Life: A może ten brak współczucia wynikał z tego, że zawsze sprawiała pani wrażenie silnej kobiety, a nad taką nie trzeba się litować - przecież ona sobie świetnie ze wszystkim poradzi.
M.P.: To jest mój przykład. Nikt nie wie, jak bardzo mnie to bolało, nadal boli, że to jest ogromna trauma. Ciągle muszę być tą dzielną kobietą, muszę zadbać o swoje finanse, o swoje zawodowe sprawy, o swój dom, o swoje zdrowie. Nie mam osoby, która się tym zajmuje i mnie wspiera. Miałam trudne momenty, przez kilka lat chorowałam na depresję, ale odradzam się jak Feniks z popiołów. Naprawdę niewiele potrzeba, żebym dostała skrzydeł. Ale czasami chciałabym, żeby ktoś wziął mnie na ręce i trochę ponosił…
PAP Life: Ale teraz sprawia pani wrażenie osoby zadowolonej z życia. Jest pani szczęśliwa?
M.P.: Otóż jestem szczęśliwa. Ciągle w życiu chce się więcej i lepiej, i nie docenia się tego, co się ma i co się zdarzyło. Staram się doceniać. Myśleć o tym. Nie lekceważyć. Staram się być bardziej uważna w życiu niż byłam. Nie narzekać. Czasem ludzie sobie marzą: „Boże, chciałbym wygrać w totolotka, wtedy będę szczęśliwy”. A mnie się wydaje, że tego totolotka wygrałam. Teraz mam dobry czas w życiu, osiągnęłam harmonię, jestem zdrowa, pełna energii. Mam pomysły na sztuki teatralne, na serial filmowy, piszę scenariusz, mam plany zrobienia swojej dużej wystawy fotograficznej. To niesamowite, że coś takiego się w mojej głowie dzieje. Chciałabym ten dobry moment zatrzymać jak najdłużej. Ale też wiem, że nic nie trwa wiecznie. Więc cieszę się każdą chwilą.
Rozmawiała Iza Komendołowicz
Małgorzata Potocka – aktorka, reżyserka, producentka filmowa. Ma 70 lat. Od 2019 roku pełni funkcje dyrektora naczelnego i artystycznego Teatru Powszechnego im. Jana Kochanowskiego w Radomiu. Jest córką scenografa Ryszarda Potockiego i Marii Chybowskiej, reżyserki dokumentalistki. Zadebiutowała w wielu 6 lat niewielką rolą w ekranizacji „Awantury o Basię”, następnie zagrała w filmie Andrzeja Wajdy „Wszystko na sprzedaż”. Dużą rozpoznawalność przyniosła jej rola Wandy w serialu „Matki, żony i kochanki”. W dwóch sezonach serialu „Gang Zielonej Rękawiczki” (Netflix) zagrała szlachetną złodziejkę, Kingę. Ma dwie córki: Matyldę (z pierwszym mężem Józefem Robakowskim - artystą, fotografem) i Weronikę (z Grzegorzem Ciechowskim - liderem zespołu Republika).
kgr/