Marcin Wójcik z kabaretu Ani Mru-Mru: od piłkarza do kabareciarza

2024-06-22 08:25 aktualizacja: 2024-06-23, 11:14
Marcin Wójcik. Fot. PAP/Marcin Gadomski
Marcin Wójcik. Fot. PAP/Marcin Gadomski
Zanim założył kabaret Ani Mru-Mru, był piłkarzem. Kariery w sporcie nie zrobił, za to został jednym z najpopularniejszych polskich komików. Ale pasja do piłki została. Marcin Wójcik w rozmowie z PAP Life zdradza, czy chciałby zostać komentatorem sportowym i dlaczego trudno się występuje przed sportowcami. Przy okazji 25. urodzin Ani Mru-Mru wyjawia też, jak wymyśla skecze i ile jeszcze będzie występować jego grupa.

PAP Life: Byłeś w gronie 7,5 mln Polaków, którzy oglądali mecz Polska-Holandia?

Marcin Wójcik: Oczywiście! Oglądałem mecz z wypiekami na twarzy i muszę powiedzieć, że pierwszy raz od dłuższego czasu byłem naprawdę dumny z naszej reprezentacji, pomimo że przegrała.

PAP Life: Słyszałam, że jesteś wielkim fanem piłki nożnej. Czy w związku z tym robiłeś sobie żarty z dwóch poprzednich selekcjonerów reprezentacji Polski podczas występów kabaretowych? Wokół Sousy i Santosa powstało sporo memów…

M.W.: Nie pojawiali się w moich skeczach, ale u kolegów z branży bardzo często ten motyw się przewijał. Trzeba przyznać, że obaj Portugalczycy – Paulo Sousa i Fernando Santos, robili wszystko, żeby te memy powstawały, a z kolei my, Polacy jesteśmy skłonni do wszelkiego rodzaju szyderstw. Więc to była woda na nasz młyn. Ale ja też od początku miałem wrażenie, że ani jeden, ani drugi Portugalczyk nie zabawi u nas zbyt długo. Więc nie chciałem wymyślać numerów o osobach, o których wkrótce nikt nie będzie pamiętał. Poza tym naprawdę ciężko było zrozumieć filozofię gry tych trenerów. Fatalnie się oglądało naszych piłkarzy i nie miałem energii, żeby z tego robić żarty. Zazwyczaj żartuję nie z tego, co mnie wkurza, ale z tego, co mnie bawi i cieszy. To jest lepsza pożywka do żartów.

PAP Life: Podobno kiedyś proponowano ci bycie komentatorem sportowym?

M.W.: Były jakieś propozycje, ale bardzo luźne i nic z tego nie wyszło.

PAP Life: A chciałbyś spróbować?

M.W.: Myślę, że mógłbym, ale tylko pod jednym warunkiem: jeśli byłbym dopełnieniem dla profesjonalnego komentatora, który relacjonowałby na poważnie, a ja starałbym się okrasić coś dowcipem. Tyle tylko, że wiem, że nie wszyscy kibice to lubią i akceptują, żeby ktoś, kto na co dzień zajmuje się rozśmieszaniem ludzi, był zapraszany do komentowania wydarzeń sportowych. Ale jeśli ktoś zdecyduje się mnie sprawdzić w tej roli, to chętnie spotkam się w tzw. dziupli komentatorskiej i zrobię to najlepiej, jak potrafię.

PAP Life: Czy to prawda, że kabaret Ani Mru-Mru nie lubi występować przed sportowcami? Kiedyś graliście przed reprezentacją i podobno nie był to udany występ.

M.W.: Faktycznie, kiedyś podczas zgrupowania w Arłamowie graliśmy dla piłkarskiej kadry narodowej. To było za czasów Adama Nawałki i moim zdaniem to był całkiem niezły występ. Natomiast okoliczności były takie, że następnego dnia selekcjoner miał ogłosić, kto jedzie na mistrzostwa. Pamiętam, że najlepiej bawił się sztab szkoleniowy. Z kolei po naszych piłkarzach było widać, że są lekko wycofani. Podejrzewam, że zawodnicy byli nieco zestresowani i nie potrafili się wyluzować. Ale jeżeli kiedyś pojawią się jakieś propozycje od sportowców, to pewnie podejmiemy wyzwanie. Natomiast to nie są łatwe grania, bo umysł sportowca w trakcie zgrupowania jest skupiony na innych rzeczach niż rozrywka. Dla mnie jest to zrozumiałe i nie mam tutaj pretensji do nikogo.

PAP Life: Wiesz, o czym mówisz, bo sam byłeś piłkarzem. Jak długo grałeś w piłkę?

M.W.: Chyba 14 lat, od wieku trampkarza aż po studia. Można powiedzieć, że nawet zawodowo, bo dostawałem za to jakieś wynagrodzenie. Z moim klubem Lublinianka graliśmy w trzeciej lidze, a naszym największym osiągnięciem było zajęcie czwartego miejsca na mistrzostwach piłki nożnej juniorów. W półfinale przegraliśmy ze znakomitą wówczas juniorsko, a dzisiaj seniorsko Jagiellonią Białystok, która jest mistrzem Polski.

PAP Life: Dlaczego przestałeś grać?

M.W.: W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że wielkiej kariery nie zrobię. A podjęcie tej decyzji było o tyle łatwiejsze, że już wtedy zaświtał mi w głowie pomysł, że chciałbym spróbować wejść na estradę czy scenę i bawić ludzi. Właściwie niemal od zawsze, jeszcze w szkole podstawowej czy liceum, wiedziałem, że mam łatwość opowiadania dowcipów, że wszyscy wtedy milkną, słuchają tego żartu i wybuchają śmiechem na koniec. Ta pasja siedziała we mnie od dawna, ale w czasie studiów gdzieś mocno się aktywowała. I w momencie, kiedy spróbowałem robić kabaret, to zapomniałem o piłce zupełnie.

PAP Life: Ale zanim zostałeś komikiem, byłeś jeszcze nauczycielem wf-u.

M.W.: Skończyłem studia licencjackie na AWF-ie i na dwa kolejne lata studiów magisterskich przeniosłem się na zaoczne. W tym czasie zacząłem pracować jako nauczyciel wychowania fizycznego w liceum, do którego zresztą sam chodziłem, co samo w sobie było dość zabawne. Ale nauczycielem byłem chyba niezłym.

PAP Life: W tym roku mija 25 lat istnienia kabaretu Ani Mru-Mru, a ty skończyłeś 50 lat, czyli zawodowo bawisz ludzi przez połowę swojego życia. Ale opowiadanie dowcipów na imprezie, a rozśmieszanie kilkuset czy kilku tysięcy osób, to coś innego.

M.W.: Kiedy zacząłem tworzyć kabaret, to oczywiście nie byłem pewny, czy obcy ludzie będą chcieli przyjść i mnie słuchać. A po drugie, nigdy nie myślałem, że potrwa to 25 lat. Do tego pierwszego kroku pchnęła mnie koleżanka mojej żony, która powiedziała: „Słuchaj, jesteś taką +małpą towarzyską+, że musisz coś z tym zrobić i dlatego zapisałam cię na +wieczór otwartego mikrofonu+. Masz być przygotowany na następny czwartek”. Takie wieczory odbywały się wtedy w jednej z knajp w Lublinie. Byłem mocno zaskoczony, ale się nie przestraszyłem. Pomyślałem sobie: „Dobra, skoro już tak jest, to może warto spróbować”. Przygotowałem się na czwartek. Co prawda tamto wydarzenie ostatecznie się nie odbyło, ale za to miałem opracowany jakiś materiał.

Wtedy pomyślałem sobie, żeby poszukać podobnych do siebie ludzi i namówić ich do wspólnej próby. Na początku znalazłem cztery osoby, które tworzyły pierwszy skład Ani Mru-Mru. Po miesiącu znajomi polecili mi, żebym spotkał się z Michałem, zresztą też Wójcikiem, który w żaden sposób nie jest ze mną spokrewniony. Michał pokazał mi próbkę swoich możliwości, co po pierwsze uświadomiło mi, że chciałbym to robić właśnie z nim, a po drugie, że mogę to robić na dużo wyższym poziomie niż myślałem. Bo jeśli on jest w stanie rozbawić mnie, a ja jestem w stanie rozbawić innych, to we dwóch, czy wówczas jeszcze we troje - bo razem z nami występowała Joanna Kolibska, jesteśmy w stanie rozbawić dość dużą grupę ludzi. I to faktycznie się sprawdziło.

PAP Life: Trochę później doszedł do was Waldek Wiłkołek. A czym on cię zachwycił?

M.W.: Kiedy w składzie kabaretu byłem ja, Michał i Joanna, to dość szybko się okazało, że potrzebujemy kogoś, kto zadbałby o warstwę techniczną, czyli wiedziałby, kiedy zmienić światło na scenie albo wypuścić jakiś dźwięk czy podkład muzyczny. Wtedy Michał zaproponował, że przecież jest Waldek Wilkołek, którego dobrze znałem. Chodziliśmy do tej samej podstawówki, nawet mieszkaliśmy na tym samym osiedlu, wiedziałem, że on od zawsze interesował się technikaliami. No i Waldek przyszedł, zapytaliśmy go, czy nie chciałby z nami współpracować i przez pierwsze dwa lata jeździł z nami jako kierowca, taki dobry duch i obsługa techniczna, do momentu, kiedy pomyślałem, że przydałby się do jednego numeru jako czwarty na scenie. Od razu wyczułem, że jest w stanie bawić ludzi i Waldek już na tej scenie został. Potem, kiedy Joanna odeszła z kabaretu, zostaliśmy we trzech. I od 21 lat tworzymy kabaret w męskim trio.

PAP Life: Jesteście bardzo różni. Ty od początku masz tę samą żoną, a Michał dość burzliwe życie uczuciowe, o którym rozpisywały się media. On występował w TVP za czasów PIS-u, ty konsekwentnie odmawiałeś i krytycznie wypowiadałeś się o tamtej władzy, itd. Jak to możliwe, że od tylu lat wytrzymujecie ze sobą?

M.W.: Zawdzięczamy to temu, że wprowadziliśmy pewne zasady i dbamy o higienę pracy. Mogę powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi. Ale pomimo tego, że doskonale wiemy, co się u każdego dzieje, to kiedy kończymy pracę, bez potrzeby do siebie nie dzwonimy, nie plotkujemy, nie jeździmy razem na wakacje. Po prostu każdy z nas ma swoją rodzinę, grupę przyjaciół, z którymi spędza czas. To powoduje, że kiedy jedziemy na występ, to jesteśmy siebie ciekawi, nie nudzimy się sobą i dodatkowo nie występuje tzw. zmęczenie materiału. 12 lat temu wprowadziliśmy też żelazną zasadę, że kabaret Ani Mru-Mru pracuje tylko 10 dni w miesiącu. Dzięki temu mamy chęć na pracę i czas na życie rodzinne czy swoje pasje, które każdy z nas ma inne. Przez te 25 lat zdarzały się różne trudne momenty, ale najbardziej jestem dumny z tego, że nigdy żadne nasze indywidualne działania, nie spowodowały tego, że Ani Mru-Mru zeszło na drugi plan. Program Ani Mru-Mru zawsze był najważniejszy i mam nadzieję, że tak zostanie.

PAP Life: Czy ludzie, którzy przychodzą na występy Ani Mru-Mru to publiczność, która dorastała razem z wami?

M.W.: W dużym uproszczeniu na pewno tak. Oczywiście zdarza się, że rodzice przychodzą z dziećmi, czyli mamy publiczność dwudziestoparoletnią i młodszą. Ale w dużej mierze to jest publiczność, która była z nami od początku i cały czas nam kibicuje. Nikogo do naszego poczucia humoru nie przymuszamy i jeśli ktoś ma 15 lat i bawią go nasze żarty, to można się tylko cieszyć. A nie robimy kabaretu dla nastolatków.

PAP Life: Jesteś autorem prawie wszystkich skeczów. Skąd bierzesz pomysły przez tyle lat?

M.W.: Właśnie nie wiadomo. Przez te 25 lat wypracowałem sobie taki model pracy, że nigdy nie zakładam sobie, że tego dnia, o tej godzinie, siadam nad kartką papieru i próbuję pisać. Zawsze czekam na pomysł, a on się pojawia znienacka i znikąd. Czasem coś usłyszę, czasem coś zobaczę, czasem sobie coś wynotuję, że ktoś coś śmiesznego powiedział. I potem na przykład leżę sobie wieczorem w łóżku i przychodzi myśl: „Kurczę, a może to byłby dobry pomysł na skecz”. Ale też nigdy nie staram się jakoś specjalnie nasłuchiwać, podglądać, nie poświęcam swojej energii, żeby tych pomysłów szukać. One do mnie zawsze same przychodziły, więc z dużą nadzieją czekam, że dalej będą przychodzić. Dopiero, jak ten pomysł zakiełkuje, to zaczynam pisać. To też ciekawostka - zawsze piszę między piątą a ósmą rano. Zimą jest jeszcze ciemno, ale ja to uwielbiam, wtedy mój mózg pracuje na bardzo wysokich obrotach.

PAP Life: W ostatnich latach Polacy pokochali stand-up. To nie jest dla was zagrożenie?

M.W.: W żadnym wypadku, to jest inna forma rozrywki. My jako Ani Mru-Mru nie odczuliśmy, żeby popularność stand-upu wpłynęła na sprzedaż biletów albo ilość zaproszeń, które do nas przychodzą. Przyznam, że sam bardzo lubię stand-up w dobrym wydaniu. Mało tego, często robię stand-up. Tydzień temu występowałem na imprezie, gdzie musiałem przez ponad godzinę występować sam, więc nie jest mi ta forma obca. Natomiast zawsze dziwi mnie, że niektórzy stand-uperzy z dużą pogardą odnoszą się do artystów kabaretowych, bo ja nigdy nic złego o stand-uperach nie powiedziałem i nie umniejszałem ich roli w polskiej rozrywce. Natomiast zawsze mówię, że jeśli któryś ze stand-uperów wytrzyma 25 lat na scenie i po 25 latach dalej będzie bawił ludzi, to chętnie podyskutuję o tym, kto prezentuje jaki poziom.

PAP Life: Uważasz, że dziś Polacy są bardziej wyluzowani czy przeciwnie – bardziej spięci niż wtedy, gdy wasz kabaret startował?

M.W.: Na dwoje babka wróżyła. Z jednej strony stand-up spowodował, że granica dobrego smaku i tego, co można powiedzieć czy zrobić na scenie mocno się przesunęła. Bo stand-uperzy weszli z żartem mocniejszym, bezkompromisowo zachowują się na scenie i ludzie się do tego przyzwyczaili Ale na drugim końcu tego kija - bo kij ma zawsze dwa końce - jest tzw. poprawność polityczna, co w dzisiejszych czasach działa jak autocenzura. Czyli tworząc jakiś żart, zastanawiamy się, czy on kogoś nie urazi, czy za chwilę nie rozdzwonią się telefony i jakieś fundacje, które na takie momenty tylko czekają.

PAP Life: Zdarzały się wam takie sytuacje?

M.W.: Podam ostatnie dwa przykłady. Razem z kabaretem Łowcy.B przygotowaliśmy program „Brutalne pieszczoty” na festiwal kabaretów Ryjek. Tam była taka kategoria „Po bożemu”. Zrobiliśmy, moim zdaniem, fajny skecz - naszą wersję niepokalanego poczęcia. Kiedy do Maryi przychodzi Bóg, Duch święty i Jezus, i rozmawiają o tym, jak to ma się wydarzyć. Momentalnie pojawiła się jedna z fundacji katolickich, która zażądała usunięcia tego skeczu z przestrzeni publicznej, a powodem było to, że Maryję grał kolega, który ma brodę. Dla nich to było bardzo obraźliwe, a poza tym powiedzieli, że ten skecz może spowodować osłabienie wiary katolickiej wśród społeczeństwa w Polsce. Pomyślałem sobie, jak słaba musi być wiara katolicka w narodzie, skoro skecz z brodatym mężczyzną jest w stanie ją osłabić.

PAP Life: Gracie nadal ten skecz?

M.W.: Incydentalnie. Gramy go tylko, gdy jesteśmy zapraszani z projektem „Brutalne pieszczoty”. Ale zawsze publiczność świetnie się bawi i nigdy nikt po występie nie przyszedł i nie powiedział, że go to obraziło.

PAP Life: A ta druga sytuacja?

M.W.: Była też dość dziwna, ale tutaj byłem w stanie się przychylić do prośby. Odezwała się do nas pani, która prowadzi jakąś fundację, która ma prawa do twórczości Tuwima i zażądała usunięcia z Internetu bardzo starego skeczu „Lokomotywa”, w którym jako dwóch skacowanych aktorów czytaliśmy znany wiersz Tuwima. Ta pani powiedziała, że oni robią wszystko, żeby twórczość Tuwima nie była kojarzona z alkoholem. Z jednej strony rozumiem, że jest to jakaś polityka fundacji, natomiast problem polegał na tym, że prawa do wyświetlania tego skeczu mają duże stacje telewizyjne, więc tam odesłaliśmy tę panią. Nie wiem, jak to się skończyło, ale faktycznie takie prośby czy wręcz żądania co jakiś czas się pojawiają. Myślę, że czasem to świadczy o wybujałym ego tych fundacji, a czasami chodzi im o to, żeby gdzieś zaistnieć, bo jak się zgłosi takie żądanie, to może zrobi się o nich głośno.

PAP Life: Kabaret w Polsce ma długą tradycję. Za czasów komuny był takim wentylem bezpieczeństwa. Ale Ani Mru-Mru polityki nie wykorzystuje, chociaż to wdzięczny temat do żartów. Dlaczego nie śmiejecie się z polityków?

M.W.: Z kilku powodów. Oczywiście można sobie żartować z ludzi, którzy robią coś za wszelką cenę, żeby zaistnieć w polityce, nie mając nic mądrego do powiedzenia i nie robiąc nic pożytecznego. Tylko my nie chcemy takim ludziom przysparzać popularności. Poza tym, naprawdę ciężko jest nadążyć za życiem politycznym w Polsce. Te postaci tak szybko się pojawiają, znikają, jednego dnia mówią jedno, drugiego dnia drugie, trzeciego dnia pojawia się ktoś trzeci, więc te skecze bawiłyby osoby, którzy są na bieżąco. A mam wrażenie, że ludzie w Polsce są już trochę zmęczeni tą ciągłą przepychanką. Trzeci powód jest taki, że jest mnóstwo satyryków i grup kabaretowych, które komentują politykę, więc jeżeli pojawia się coś zabawnego dzisiaj, to z dużą dozą prawdopodobieństwa jestem w stanie przewidzieć, że jutro powie o tym Jerzy Kryszak, pojutrze kabaret Neonówka, a popojutrze Kabaret Skeczów Męczących czy Robert Górski. Dlatego zostawiamy to pole innym, którzy chętnie się tym zajmują i dobrze im to wychodzi. Owszem, jeśli jest wydarzenie, które odbiło się szerokim echem w Polsce, to gdzieś pomiędzy skeczami jesteśmy w stanie wbić jakąś szpileczkę i na żywo podczas występu odnieść się do tego.

PAP Life: 25 lat to imponujący jubileusz. Ale nie zastanawiasz się czasem, jak długo będziecie jeszcze występować?

M.W.: Do tej pory nigdy jeszcze nie padło hasło: „Panowie, może czas już to skończyć, już mam dość, ile to będzie jeszcze trwać”. Ale o tym, ile to jeszcze potrwa, zawsze będzie decydować publiczność i póki przychodzi, kupuje bilety i chętnie nas ogląda, to wiemy, że to, co robimy jest komuś potrzebne i ma sens. Ale też nie chciałbym, żeby kiedykolwiek ktoś powiedział, że kabaret Ani Mru-Mru występuje już trochę na siłę. Bardzo jesteśmy wyczuleni na takie sygnały i jeśli coś takiego zauważymy, to wtedy na pewno przyjmiemy to z pokorą, patrząc wstecz na wiele lat wspólnej, wspaniałej przygody. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

 

Marcin Wójcik – pomysłodawca i założyciel kabaretu Ani Mru-Mru, który współtworzy z Michałem Wójcikiem i Waldemarem Wiłkołkiem. Jest autorem większości skeczów i tekstów kabaretu. Występował także w improwizowanym serialu kabaretowym „Spadkobiercy”. W latach 2009-2012 razem z Robertem Górskim prowadził Kabaretowy Klub Dwójki. W 2024 kabaret Ani Mru-Mru obchodzi jubileusz 25-lecia.

kgr/