W rzucie oszczepem w stolicy Włoch zwyciężyła Austriaczka Victoria Hudson przed Serbką Adrianą Vilagos i Norweżką Marie-Therese Obst.
Hudson już w pierwszej serii rzuciła oszczepem 64,62. Vilagos przegrała z nią o 20 cm, natomiast Obst uzyskała 63,50. Andrejczyk wynikiem 58,29 nie dostała się do wąskiego finału, podobnie jak Witek-Konofał - 55,42.
"Szczerze? Czułam się bardzo pusta emocjonalnie, bardzo mało dziś czułam. To jest kolejna informacja dla mnie i dla mojego teamu nad czym musimy pracować. Najwyraźniej było aż tyle emocji, że mnie to blokowało" - powiedziała PAP Andrejczyk.
Dodała, że konieczne jest znalezienie przyczyny tego co się stało, a jej jest przykro, bo "myślała, że jest gotowa na więcej".
"Mój start pokazał dzisiaj, że tak nie jest. Jest to informacja do przetworzenia, do przepracowania. Teraz wracam do swojej ekipy, analizujemy i rzeźbimy dalej. Jeszcze świat się nie skończył, sezon się nie skończył, jeszcze wszystko jest przede mną" - podkreśliła Andrejczyk.
W jej ocenie we wtorek zawiodła praca nóg, bo od wczoraj zmaga się bólem łydki i Achillesa. Na cztery godziny przed startem miała jeszcze 10 igieł w łydce, aby zmniejszyć ból. "Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Musiałam nieco zmienić bieganie i biegać nieco na palcach, żeby nie czuć tego Achillesa. To było za nowe, za świeże i nie byłam na to gotowa. To starczyło na 10. miejsce ME. To jest smutne, bo jak niektórzy mówią, to nie jest moje miejsce, ale najwyraźniej tak musi być" - stwierdziła ze smutkiem w głosie Andrejczyk.
Witek-Konofał cieszyła się z powrotu na poziom finału europejskiego czempionatu po przerwie macierzyńskiej.
"Czułam się bardzo dobrze. Przyjechałam 23, a wyjeżdżam 12. Nie wyszło tak jak bym dziś chciała, nie wyszło po mojej myśli. Trochę rozjechałam się technicznie" - analizowała.
Przyznała, że być może "za mocno chciała".
"Optymistycznie patrzę na kolejne starty, które już za kilka dni. Wierzę, że jeszcze mogę to zrobić. To kwestia poskładania techniki. Myślę, że jestem w stanie zrobić minimum na igrzyska i głęboko w to wierzę" - wskazała.
Przyznała, że godzenie roli sportowca i młodej mamy nie jest łatwe.
"Łatwo nie jest, bo trzeba to wszystko pogodzić. To kwestia organizacji, bo wyjazdów jest dużo, obozów plus startów. Wszyscy muszą być wówczas zaangażowani w opiekę nad synem. Mój mąż jest bardzo w tym wyrozumiały, bo to on przede wszystkim zostaje z Mikołajem. Przyjeżdżając tutaj na mistrzostwa staram się nie myśleć jak mama, ale jako zawodnik. Synek jest w domu i wiem, że jest bezpieczny i nic mu nie będzie. Ja przyjeżdżam natomiast tutaj zrobić swoją pracę" - powiedziała PAP 12. zawodniczka ME.
Witek-Konofał z uśmiechem na ustach przyznała, że jej synek póki co rzuca kamieniami, piłkami i wszystkim, co ma pod ręką - nawet samochodzikami.
"On jest mały, bo ma rok i osiem miesięcy. On jeszcze ma swój czas, żeby zainteresować się sportem. Na pewno bym chciała, żeby coś robił. Czy będzie to lekkoatletyka to zobaczymy. Niech sam wybiera" - powiedziała oszczepniczka, której trenerem od lat był jej tata.
Z uśmiechem dodała, że synek będzie "nieco spaczony, bo z nią jeździ na treningi i cały czas widzi stadiony. Nawet ostatnio byliśmy miesiąc w Portugalii. Zobaczymy jak będzie, nie będę mu układała życia, tylko wybierze swoją drogę" - podsumowała.
Z Rzymu Tomasz Więcławski (PAP)
kgr/