Maria Dębska: zawsze decyduję sercem i intuicją [WYWIAD]

2024-12-14 10:54 aktualizacja: 2024-12-16, 16:18
Za każdym razem wchodząc w projekt, skaczę na główkę, nie umiem wejść tylko po kostki - mówi PAP Life Maria Dębska, która w pierwszym polskim serialu SkyShowtime, kryminale „Śleboda”, zagrała główną rolę.

PAP Life: Twoja bohaterka z serialu „Śleboda” szuka odpowiedzi na pytanie: kim jest, co ją ukształtowało. Czy ty miałaś kiedyś potrzebę, żeby poznać historię swojej rodziny, pogrzebać w przeszłości?   

Maria Dębska: Nigdy mnie to jakoś specjalnie nie zajmowało, ale teraz właśnie nadszedł czas, że zaczęłam sięgać do przeszłości. Zorientowałam się, że jest coraz mniej ludzi, którym mogę zadać ważne pytania dotyczące historii mojej rodziny, nie mam już żadnych dziadków. Tak naprawdę skłonił mnie do tego właśnie plan „Ślebody”. Kiedyś na zdjęciach rozmawiałam z Tomkiem Augustynkiem, naszym operatorem, który mi opowiedział o swoim drzewie genealogicznym. Jest coś w tym, że bez powrotu do korzeni nie da iść do przodu i że jeśli teraz się tym nie zajmę, to potem będę tego żałowała. Niedługo po zdjęciach zrobiłam badania, żeby poznać swoje pochodzenie genetyczne.  

PAP Life: I co wyniknęło z tych badań? 

M.D.: Bardzo dużo mnie w nich zaskoczyło. Nie zdawałam sobie sprawy, jakie pochodzenie mieli moi przodkowie. Niby traktowałam te badania trochę jak zabawę. Jednak ostatnio uświadomiłam sobie, że nie chciałabym żyć nie patrząc w przeszłość. Że ona w dużym stopniu kształtuje teraźniejszość, ale też i przyszłość. Więc myślę, że to nie jest koniec moich poszukiwań.  

PAP Life: „Śleboda” to także serial o przyjaźni, poszukiwaniu miłości i o samotności. Czy kiedy osiągnęłaś sukces, stałaś się znana, w relacjach z ludźmi zaczęłaś być bardziej ostrożna? Bo pewnie czasem pojawiają się wokół ciebie osoby, które nie mają szczerych intencji, chcą coś ugrać. 

M.D.: Wydaje mi się, że chyba nieźle wyczuwam, kiedy coś jest fałszywe. Chociaż często narzeka się na naszą branżę, to ja - wbrew pozorom - bardzo ten świat lubię. Mam poczucie, że składa się czasem z ludzi interesownych i nieprawdziwych, ale mnóstwo jest tu też piekielnie interesujących, intensywnych oraz bardzo wrażliwych osobowości. Często poznaję w pracy ludzi skrajnie różnych ode mnie i to jest niezwykle inspirujące. Na planach bardzo związuję się z ekipą, kolegami, koleżankami, z którymi gram, więc nie mogę powiedzieć, że jestem pozamykana. Ale mam też głębokie przekonanie, że najważniejsze relacje w moim życiu to te, które zaczęły się dawno temu. Mam przyjaciółki, które znają mnie od lat i bardzo sobie cenię te relacje. Wiem, że zawsze mogę liczyć na szczerość z ich strony.  

PAP Life: Co popularność ci zabrała? 

M.D.: Trochę wolności.  

PAP Life: Czyli po góralsku - ślebodę. 

M.D.: Dała mi też wiele pięknych rzeczy. Wspaniałe jest rozmawiać z widzami, którzy widzieli mnie w różnych produkcjach, o tym, co ich wzruszyło czy rozbawiło. Nigdy nie zdarzyła mi się niemiła sytuacja, żeby ktoś w twarz powiedział mi coś przykrego. Oczywiście jest też druga strona popularności - nie lubię, kiedy świat bez pytania wdziera się do moich prywatnych przestrzeni, które chcę chronić. Chociaż lubię mieć gości, to nie chcę całego świata zapraszać do domu i do mojego życia. Ale uważam, że tyle pięknych rzeczy dostaję od tego zawodu, że niewdzięczne z mojej strony byłoby, gdybym narzekała. 

PAP Life: Kiedy twoja bohaterka w „Ślebodzie” informuje swojego ojca, utytułowanego naukowca, że wyjeżdża na Podhale skończyć książkę, on reaguje z przekąsem: „W twoim wieku miałem już kilka publikacji na swoim koncie”. Czy będąc córką Kingi Dębskiej (reżyserki, która stworzyła m.in. „Moje córki krowy – red.), czułaś wewnętrzny imperatyw, że musisz coś udowodnić, do pewnego wieku coś osiągnąć? 

M.D.: Może nie tyle, że muszę coś komuś udowodnić, chciałam to zrobić dla samej siebie. Kiedy poszłam do szkoły filmowej, moja mama stawiała dopiero pierwsze kroki w zawodzie reżysera. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że to będzie jakiś temat. Po chwili okazało się, że dla niektórych jest. Nie wiem, czy w czymś było mi łatwiej, a w czymś trudniej, ale ja potraktowałam to jako motywację do cięższej pracy. Od początku czułam, że chcę mieć swoją drogę w tym zawodzie. Dziś nie spędza mi snu z powiek, że ktoś powie, że mama czy ktokolwiek inny coś mi załatwił. Dobrze wiem, ile pracy włożyłam w swój zawodowy rozwój. To jest problem ludzi, którzy to mówią. Lubię zawdzięczać swoje ewentualne sukcesy sobie samej. Fajne powiedzieć sobie: ,,Ej, dałam radę”.

PAP Life: Po siedmiu latach od skończenia Łódzkiej Filmówki czujesz się już pewnie w zawodzie?

M.D.: Na pewno zyskałam dużo pewności siebie, ale ten zawód jest dla mnie ciągłym zaczynaniem od nowa. Czuję, że wciąż się rozwijam i cieszę się, że wciąż to są nowe wyzwania, a nie odgrzewanie czegoś, co było. Na pewno już wiem, że mogę dużo rzeczy udźwignąć i sprawia mi to satysfakcję, jeżeli na mnie spoczywa odpowiedzialność prowadzenia historii poprzez granie pierwszoplanowych bohaterek. Tak jak jest w „Ślebodzie”. Ten ciężar mnie nie paraliżuje, raczej motywuje i nakręca. A z drugiej strony, wciąż mam ogromną, dziecięcą frajdę z grania, umiem się tym bawić.  

PAP Life: W „Ślebodzie” już w pierwszym odcinku twoja bohaterka znajduje w strumieniu zwłoki i rusza lawina zaskakujących dla niej na wielu poziomach wydarzeń.   

M.D.: To nie tylko kryminał, bo to też opowieść o Podhalu, o tym, jak przeszłość wpływa na teraźniejszość. A jednocześnie jest to mocna historia o miłości, niespełnieniu, o poszukiwaniu siebie. Moja bohaterka, Anka Serafin jest naukowcem, panią doktor na UJ-ocie. I niby świetnie radzi sobie w życiu, ale szybko okazuje się, że bardzo dużo rzeczy głęboko gdzieś zakopała, wiele swoich pragnień pochowała „po kieszeniach” i tak naprawdę do końca nie wie, kim jest i czego chce. Wyjazd w rodzinne strony zmusi ją, żeby się nad tym zastanowić i zmierzyć z tym, często w dość brutalny sposób.

PAP Life: Potrafisz wybierać to, co jest dobre dla ciebie?

M.D.: Wierzę w intuicję, to jest potężna siła. Mam też doradców, którym ufam, ale to ja podejmuję ostateczne decyzje. Jeśli czegoś nie czuję, to co by się nie działo, nie będę tego robić, nawet jeśli miałabym z tego dużo korzyści. Zawsze decyduję sercem i intuicją.

PAP Life: Słyszałam, że potrafisz też zawalczyć o rolę, jeśli bardzo ci na niej zależy. Tak było z filmem o Kalinie Jędrusik. 

M.D.: Kiedy usłyszałam, że będzie taki film, zaczęłam wypytywać, kto robi casting. Razem z moją ówczesną agentką same się odezwałyśmy, czy mogliby mnie zaprosić na zdjęcia próbne. Poproszono mnie o nagranie selftape’u, zrobiłam to najlepiej, jak tylko się umiałam, a potem były dalsze etapy castingu i udało się.  

PAP Life: Jak szukasz pomysłu na swoje bohaterki?

M.D.: Staram się jak najwięcej rozmawiać przed zdjęciami z reżyserem i uważnie słuchać tego, czego ode mnie oczekuje. Uwielbiam słuchać opowieści o tym, jak reżyserzy widzą daną postać i świat wokół niej. Ale wszystko zależy od tego, kogo gram, bo jeśli jest to postać prawdziwa, to przed zdjęciami muszę dodatkowo odrobić lekcje i zrobić porządny research. A potem przetrawić to wszystko i przepuścić przez. Natomiast jeżeli jest to postać fikcyjna, to moją biblią staje się scenariusz i potem ogranicza nas tylko wyobraźnia.  

W „Ślebodzie” dostałam zupełnie nowy dla mnie typ osobowości do grania. Anka jest supełkiem, który z biegiem serialowej historii powoli się rozplątuje. Miałam poczucie, że świat wokół niej jest bardzo kolorowy, wyrazisty, a ona jest trochę białą kartką, która prowadzi nas przez tę historię i ta kartka powoli się zapisuje. Przed zdjęciami długo nie mogłam jej sobie jednoznacznie określić, powoli szukałam do niej klucza. To było bardzo inspirujące, bo Proste odpowiedzi często bywają mniej ciekawe niż te, do których dochodzi się powoli.  W każdej roli i każdym projekcie szukam czegoś nowego, staram się nie używać wytrychów i kluczy, którymi wielokrotnie otwierałam te same drzwi. To chyba jest dla mnie najciekawsze w aktorstwie. 

PAP Life: Kiedy jesteś na planie, wszystko kręci się wokół ciebie. Mnóstwo ludzi dba o to, żebyś dobrze wyglądała, jesteś przywożona, odwożona. Powrót do normalnego życia jest trudny?  

M.D.: Z jednej strony często bardzo za nim tęsknię, w czasie zdjęć mam czasem przesyt tej intensywności. Ale też bardzo zżywam się z ekipą, spędzamy ze sobą po kilkanaście godzin dziennie i kiedy wszystko się kończy, dopada mnie tzw. syndrom pokolonijny. Myślę sobie: „Boże, już nigdy nie wydarzy się taka przygoda”. Ostatnio ktoś mi powiedział, że życie aktora jest trochę jak choroba dwubiegunowa, bo jest w nim czas podobny do manii i czasem okresy lekko depresyjne, o bardzo niskiej energii i intensywności. Nie chciałabym nikogo urazić takim porównaniem, ale na planie ta ilość wrażeń jest nieprawdopodobna, a po wszystkim w domu dopada cię cisza. Nauczyłam się już z tego wychodzić, ale był czas, kiedy sprawiało mi to trudność. Ten kontrast naprawdę często bywa ogromny. 

PAP Life: A jak radzisz sobie z wychodzeniem z roli? Kiedy ostatnio rozmawiałam z Sandrą Drzymalską powiedziała mi, tak naprawdę postać jest w niej do momentu, kiedy pojawi się nowa postać.  

M.D.: Coś w tym jest. Sandra ma bardzo często rację (uśmiech). Przy jednym z filmów pracowałam z coachem aktorskim, która zapytała mnie, jak wychodzę z roli. Powiedziałam, że wracam do domu, zdejmuję buty i robię kolację. Ale nie do końca to tak wygląda, bo wydaje mi się, że wkładając całe serce, swoje emocje, często doprowadzając swoje ciało do granic, nie da się tak po prostu zamknąć za sobą drzwi. Za każdym razem wchodząc w projekt, skaczę na główkę, nie umiem wejść tylko po kostki.  

PAP Life: Tylko trzeba uważać, żeby przy tym skakaniu nie poobijać się zbyt mocno. 

M.D.: To prawda. Staram się dbać o swój komfort, ale też daję sobie przestrzeń, żeby wychodzić z roli powoli. Czasami trzeba przepłakać pewne rzeczy, czasami trzeba się nad tym posmucić. Mnie ratują ludzie, do których po każdym projekcie zawsze mogę wrócić - to jest dla mnie taki stały port. Ale przestałam też udawać, że wychodzenie z roli jest proste, bo nie jest. 

PAP Life: Zanim poszłaś do Łódzkiej Filmówki, przez rok studiowałaś na Akademii Muzycznej w klasie fortepianu. Skąd ten wybór? 

M.D.: Bo od 7 roku życia grałam na fortepianie i bardzo to lubiłam.

PAP Life: Dlaczego więc to rzuciłaś? 

M.D.: To była złożona, ale w sumie dość intuicyjna decyzja. Nikt nigdy nie zmuszał mnie do grania, to była moja pasja i moja przestrzeń, na której nikt z mojej rodziny się nie znał. Kiedy byłam dzieckiem, nikt z mojej rodzinny nie uprawiał artystycznego zawodu. Zaczęłam studia na Akademii Muzycznej w Łodzi, potem miałam wyjechać do Paryża i wtedy gdzieś poczułam, że samotność przy fortepianie nie jest dla mnie. Zrozumiałam, że potrzebuję ludzi wokół siebie, żeby się dobrze czuć. Dlaczego rzuciłam granie. I choć dobrze mi z tą decyzją, Czasem przychodzą momenty, kiedy mi tego brakuje, tęsknię za tym. 

PAP Life: Grasz jeszcze czasem na fortepianie? 

M.D.: Ostatnio zamieniłam swój fortepian na pianino i kiedy tylko mogę, to wyciągam nuty i gram. Dla mnie to moment ogromnego odpoczynku i resetu. Ale nigdy nie żałowałam, że zostawiłam Akademię Muzyczną. Kiedy zaczęło mnie to przytłaczać, spróbowałam zdawać do szkoły filmowej i ku mojemu zdziwieniu udało się.  

PAP Life: Za pierwszym razem? 

M.D.: Nie, za trzecim, ale za pierwszym razem, kiedy byłam przygotowana. Wcześniej chodziłam na egzaminy trochę dla funu. Właściwie nie myślałam o tym poważnie. Kiedy udało mi się dostać, płakałam przez dwa tygodnie, bo nie wiedziałam, co zrobić. W mojej rodzinie wszyscy załamywali ręce, że rzucę coś, co potrafię, czyli fortepian, a pójdę w coś, na czym się zupełnie nie znam. Ale pozwoliłam się prowadzić intuicji i dobrze się stało. 

PAP Life: Bohaterka „Ślebody” spokoju szuka w górach. A gdzie ty łapiesz oddech między kolejnymi planami? Masz jakieś ulubione miejsca? 

M.D.: Przyznam szczerze, że do tej pory nie znałam za dobrze Tatr. Zazwyczaj wybierałam morze, które działa na mnie kojąco. W trakcie kręcenia „Ślebody” zakochałam się w górach. Niedaleko hotelu, w którym mieszkaliśmy, była polana z fantastycznym widokiem i po zdjęciach często chodziłam tam posiedzieć. Odnalazłam tam duży spokój, więc góry na pewno będą do mnie wracać. Dla mnie sposobem na reset są podróże. Zmiana miejsca i kontekstu daje mi dystans i sprawia, że inaczej oddycham. Mam czasem wrażenie, że pracuję po to, żeby podróżować. Czasem jadę a te same miejsca, czasem wybieram nowe. Bardzo lubię Włochy, to moje miejsce na ziemi.  

PAP Life: Podobno jesteś fanką włoskiego kina i kiedyś chciałabyś zagrać we włoskim filmie.  

M.D.: To moje marzenie. Uczę się włoskiego, sporo już rozumiem, trochę mówię. Czasem biorę udział w castingach zagranicznych. Chociaż ostatnio praca w Polsce pochłonęła mnie na tyle, że nie miałam na to czasu. Ale bardzo, ale to bardzo chciałabym zagrać we Włoszech i po włosku (śmiech). (PAP Life) 

Rozmawiała Iza Komendołowicz  

ikl/ag/ ep/ ał/

Maria Dębska – aktorka, ukończyła pierwszy rok na wydziale fortepianu Akademii Muzycznej w Łodzi i wydział aktorski w Łódzkiej Filmówce. Wystąpiła m.in. w filmach „Zabawa, zabawa”, „Cicha noc” i „Moje córki krowy”. Zagrała główną rolę w filmie „Bo we mnie jest seks”. W serialu „Śleboda” (od 12 grudnia w SkyShowTime) wciela się w postać Anki, głównej bohaterki. Obecnie trwają zdjęcia do opartego na faktach filmu „Przez ścianę”, w którym także gra główną rolę. Występuje na scenach kilku warszawskich teatrów. Jest córką reżyserki Kingi Dębskiej. Ma 33 lata.