PAP Life: Od dziewięciu lat prowadzisz program „Rolnik szuka żony”. Czy coś jest cię jeszcze w stanie zaskoczyć w czasie nagrań?
Marta Manowska: Tak naprawdę każda edycja mnie zaskakuje. Bohaterowie się zmieniają, a człowiek nigdy nam się nie znudzi, jego charakter, osobowość, sposób postrzegania innych ludzi, świata. Myślę, że to jest jeden z powodów, dla którego widzowie cały czas oglądają ten program z wypiekami na twarzy. W tej serii mamy dwie młode fantastyczne kobiety, które osiągnęły olbrzymi sukces zawodowy. Samodzielnie prowadzą gigantyczne gospodarstwa, które oczywiście odziedziczyły po rodzicach, ale też zajmują się tym od dziecka. Są bardzo silne, wykształcone, inteligentne, ale też mają poczucie, że chyba coś jednak je omija. To jest dokładnie tak jak u nas, „miastowych”. Ludzie robią karierę i w pewnym momencie orientują się, że zapomnieli o czymś ważnym, jeżeli nie najważniejszym, czyli o relacjach, uczuciach, o miłości albo próbowali, a to się nie udało. Zauważyłam pewien nowy trend i to jest moim zdaniem bardzo ciekawe z socjologicznego punku widzenia. Od dwóch lat zgłaszają się do programu bardzo młodzi ludzie, którzy bardzo chcą założyć rodzinę. To jest niesamowite. Zaczął się powrót do tego, co było kiedyś, za czasów moich dziadków czy rodziców, kiedy pierwszym krokiem w dorosłość było małżeństwo, dzieci. „Nasi” rolnicy bardzo podbijają statystki ślubów i narodzin dzieci.
PAP Life: Ten program odczarowuje też nasze wyobrażenie o tym jak się żyje na wsi, która ciągle wielu osobom kojarzy się wyłącznie z ciężką pracą od świtu do nocy, brakiem rozrywek. A tu widzimy rolników, którzy są właściwie biznesmenami, mają piękne domy, dobrze żyją, podróżują po świecie.
M. M.: Ja też mówię o nich, że to biznesmeni. Mi dwie rzeczy podobają się najbardziej. Z jednej strony pokazujemy, że młodzi rolnicy są nowocześni – dobrze wykształceni, mają taki sam dostęp do informacji, do kultury, do podróży, do książek, ale z drugiej strony są tradycjonalistami i wybierają życie w rodzinach. Na wsi dziadkowie żyją na jednym piętrze, na drugim rodzice, na trzecim młodzi, którzy budują obok własny dom. To nie jest moim zdaniem tylko kwestia dziedziczenia gospodarstwa, tylko jakiegoś wyboru, że te priorytety są tak a nie inaczej poukładane. Kiedy ja byłam w ich wieku, to bardzo chciałam się usamodzielnić. Miałam 21 lat, gdy zamieszkałam sama i to było dla mnie niezwykłe. My, miastowi, robimy jakieś wolty, odwroty, powroty, a na wsi na pierwszym miejscu zawsze jest rodzina. Oni funkcjonują razem na co dzień, nie tak jak my, kiedy jedziemy na niedzielny obiad albo zabieramy rodziców na wakacje.
PAP Life: Życie w wielopokoleniowej rodzinie ma wiele zalet, ale czy nie jest też obciążeniem? Czasem rodzina mocno ingeruje w wybory młodych ludzi.
M. M.: Zawsze tak jest, że rodzina mniej lub bardziej „miesza się” w nasze życie, niezależne od tego, czy mieszkamy razem czy nie. Młody człowiek może mieszkać z rodzicami i nie być pod ich wpływem, a może też mieszkać 300 kilometrów od nich i być przez nich bardzo kontrolowany. W programie chyba jedynie dwa razy bliscy mocno sugerowali bohaterowi, kto by bardziej do nich pasował. Reakcje w obu przypadkach były różne – jeden z uczestników zrobił na przekór rodzicom, a drugi dokładnie po ich myśli. I w obu przypadkach byłą to właściwa decyzja i w efekcie mamy dwa małżeństwa. Dlatego wydaje mi się, że to jest tylko w głowie, sercu, intuicji naszych bohaterów i w tym, jaką mają relację ze swoimi rodzicami. W to nie można ingerować.
PAP Life: Kiedy poznajesz bohaterów, potrafisz przewiedzieć, kto do kogo pasuje?
M. M.: Nie bawię się w swatkę i nie zastanawiam się, czy on i ona by do siebie pasowali. Sami bohaterowie najlepiej wiedzą, z kim chcą się spotykać na randkach, a komu podziękować. Poza tym jakie ja mam prawo powiedzieć komuś, że ktoś do niego nie pasuje? Nie projektuję nikomu przyszłości. Tak mam też w życiu. Kiedy czytam książki czy oglądam filmy, to nie analizuję, co będzie dalej. Żyję tym, co tu i teraz.
PAP Life: Prowadzisz też „Sanatorium miłości”. Niedawno byłaś na ślubie pary, która poznała się w tym programie. To niesamowita historia, bo pan młody jest po osiemdziesiątce, a panna młoda ma ponad 60 lat.
M. M.: Wszyscy są zachwyceni tym ślubem, ale mnie to w ogóle nie zaskoczyło. Może gdybym nie znała Gerarda, to bym się zdziwiła, że mężczyzna w jego wieku decyduje się na małżeństwo. Gerard ma więcej energii niż niejeden sześćdziesięciolatek. Cały czas podróżuje, ćwiczy, podczas nagrań programu codziennie rano był na siłowni. Dla mnie to ogromny zaszczyt, że mogłam być na ich ślubie. Gerard z Iwoną są cudowną parą, fajne rzeczy robią w życiu razem, ale też dla innych. Jest w tym wszystkim akceptacja, luz, wolność. To jest faktycznie niesamowite, jak można przesunąć granicę wieku.
PAP Life: Jakich kobiet szukają dziś mężczyźni, a o jakich mężczyznach marzą kobiety?
M. M.: Wszyscy chyba szukamy kogoś, kto podobnie jak my rozumie świat i to, w jaki sposób chcemy żyć. Ktoś, kto żyje cały czas w drodze, tak jak ja, szybciej złapie nić porozumienia z kimś, kto też jest w drodze niż osobą, która żyje stacjonarnie. Mnie po prostu w takim osiadłym życiu by nie było. Trochę mnie tylko przeraża, że w poszukiwaniu drugiej połówki coraz większą rolę odgrywa wygląd. Ja bowiem cały czas wychodzę z założenia, że piękno przeminie, a najważniejsze jest to, jacy jesteśmy, co mamy w głowie, w sercu.
PAP Life: Wychowałaś się w tradycyjnej śląskiej rodzinie, gdzie role kobiece i męskie były mocno zdefiniowane. Może taki jasny podział ról był sposobem na udane życie?
M. M.: Faktycznie moi dziadkowie tak żyli, byli ze sobą przez całe życie i to był wspaniały przykład miłości. Moja mama też stworzyła z tatą cudowny związek. Ale ona już pracowała, choć w pewnym momencie przestała, przede wszystkim ze względu na mnie, bo w dzieciństwie dużo chorowałam. Kiedyś na Śląsku był taki wzorzec, że mężczyzna szedł do kopalni, a kobieta czekała w domu z ugotowanym obiadem, zajmowała się dziećmi. To była pewna rutyna, tradycja, ale też proza życia. Świat poszedł bardzo do przodu i my, Ślązacy, też poszliśmy do przodu. Kocham te nasze tradycje, a z drugiej strony cieszę się, że wszyscy możemy wszystko.
PAP Life: Często podkreślasz, że czujesz się Ślązaczką. Co to dla ciebie oznacza?
M. M.: Śląsk to są gołębie, to jest umiłowanie wolności, to jest ufność i wiara w ludzi, miłość do człowieka, jakiś rodzaj specyficznej wrażliwości połączonej z ogromną siłą, wytrwałością i konsekwencją. To też szczerość, uczciwość i ogromna pracowitość. Ale żeby nie było tylko tak pięknie, to trzeba powiedzieć, że my, Ślązacy, jesteśmy uparci i potrafimy mocno zaleźć za skórę. Ja czuję się w stu procentach Ślązaczką. Uważam, że jestem nie do zdarcia, co na pewno wyniosłam z domu, podobnie jak umiłowanie pracy. Naprawdę kocham Śląsk. Choć tam nie mieszkam, to tam jest moje serce. Zawsze wracam tam z radością i miłością.
PAP Life: Powiedziałaś, że jesteś cały czas w drodze. Znalazłaś już swoje miejsce na Ziemi?
M. M.: Kiedyś policzyłam, że przeprowadzałam się 17 razy. W Warszawie mam już swoje miejsce, które uwielbiam. Natomiast faktycznie jestem tam bardzo rzadko, w tym roku góra dwa dni w miesiącu. Ale jest kilka innych miejsc, gdzie czuję się u siebie, gdzie mam przyjaciół. Jedno z nich jest w Juracie, drugie w Zakopanem. Teraz z powodu zdjęć szóstej edycji „Sanatorium miłości” przez miesiąc będę mieszkać w Krynicy-Zdroju i jestem zachwycona, że codziennie będę patrzeć na góry. Nauczyłam się tak funkcjonować i bardzo to lubię. Szybko się adaptuję do nowych miejsc. Nie zamieniłabym swojego życie na inne.
PAP Life: Skończyłaś 39 lat. Nie masz potrzeby, żeby osiąść gdzieś na stałe, założyć rodzinę, tak jak bohaterowie twoich programów?
M. M.: Mam taką potrzebę, ale jestem na takim etapie, że jeżeli to się wydarzy, to będę wdzięczna. Wtedy na pewno trochę zmienię swoje życie. Ale jeśli tak się nie stanie, to będę dalej żyła w drodze. Nie ustawiam na siłę życia, nie zawracam kijem biegu rzeki. To, co jest mi pisane, na pewno mnie odnajdzie.
PAP Life: Od ponad dziesięciu lat robisz programy telewizyjne. Myślisz czasem o zmianie, o nowych wyzwaniach? Kiedyś podobno marzyłaś, żeby zostać aktorką?
M. M.: Dziś już rzadko o tym myślę, ale kiedyś bardzo chciałam. Skończyłam politologię i dziennikarstwo na Uniwersytecie Śląskim, w pewnym momencie pojechałam na wymianę studencką do Hiszpanii i tam odkryłam, że lubię śpiewać, tańczyć, interpretować. Wróciłam do Polski i postawiłam wszystko na jedną kartę. Chodziłam na warsztaty do Teatru Starego i Teatru Stu, zdawałam na PWST w Krakowie. Odpadłam na ostatnim etapie. Potem przeprowadziłam się do Warszawy, chodziłam na castingi, ale dla amatorów nie ma zbyt wielu propozycji. Byłam blisko tego świata, bardzo dobrze go rozumiem. Uważam jednak, że dobrze się stało, że moje życie tak się potoczyło, bo może nie byłabym dobrą aktorką. Od lat pracuję w telewizji, ale nawet przez chwilę nie poczułam się znudzona. Robię to, co kocham, zawsze najlepiej jak potrafię. Mam wolny zawód, który daje mi dużo możliwości podróżowania, bo albo pracuję bez przerwy, albo wcale i to też bardzo sobie cenię. Czasem chciałabym zrobić coś takiego, co na chwilę rzuciłoby mnie w zupełnie inny rejon. I wierzę, że wcześniej czy później na pewno coś takiego się wydarzy. (PAP Life)
Rozmawiała Izabela Komendołowicz-Lemańska
Marta Manowska – dziennikarka i prezenterka telewizyjna. Pierwsze kroki w zawodzie stawiała w redakcji „Dziennika Zachodniego”, a pracę w telewizji zaczynała od organizowania castingów do programów „Lubię to!”, „Bitwa na głosy” i „Ugotowani”. Od 2014 prowadzi program „Rolnik szuka żony”, a od 2019 roku także „Sanatorium miłości”. Była też gospodynią muzycznego show „The Voice Senior” oraz reality-show „ Ośmiu wspaniałych”.
nl/