W szkole średniej nikt nie dawał jej szans, więc na studiach była prymuską. Doskonałe oceny zaprowadziły ją na najlepsze uczelnie w Stanach Zjednoczonych. Doradczyni zawodowa w liceum powiedziała jej wprost, że się nie nadaje. “Na wieść o tym, że podobnie jak mój brat, chcę iść na Princeton, uznała, że to zbyt wygórowane ambicje. Cóż, myliła się. Teraz mogę o tym opowiadać, bo mi się udało, wtedy to był dla mnie cios” - przyznała w swoim filmie dokumentalnym “Becoming. Moja historia”, który powstał tuż po jej pierwszej książce.
Michelle nie tylko spełniła swoje marzenia o uczelni. Studia kończyła na najbardziej prestiżowym wydziale prawa w Stanach Zjednoczonych i dostała się do kancelarii prawnej, w której to poznała Baracka.
Przyszłą pierwszą damę Ameryki popychała do celu nie tylko ambicja, ale i determinacja. Dorastając w biednej chicagowskiej dzielnicy, widzi jak nierówności mogą pogrążyć największe talenty. Obserwowała to także w swoim domu wspominając dziadka Dandy’ego - "był niezwykle inteligentny, oczytany, mógł zostać profesorem" - ale jego potencjał został zaprzepaszczony przez segregację rasową. Widzi także zmagania ojca, który niespodziewania zapada na stwardnienie rozsiane.
Samej Michelle determinacja potrzebna była nie tylko w spełnianiu młodzieńczych ambicji, ale także wymyślaniu siebie na nowo. Bo choć dziś zachęca kobiety do tego, by sięgały po swoje, wielokrotnie przekonała się, że nierzadko coś odbywa się kosztem czegoś, a i ona wielokrotnie musiała ustępować pola. W filmie dokumentalnym otwarcie mówi, że nie była gotowa na macierzyństwo, przyznaje, że raz poroniła. Podczas promocji drugiej książki “Światło w nas. Jak żyć w niepewnych czasach” w żartobliwym tonie oświadczyła, że przez 10 lat - trwającego dziś 31 lat - małżeństwa nie znosiła swojego męża. Powód? Gdy ten rozwijał swoją polityczną karierę i marzył o prezydenturze, ona poza własną karierą zajmowała się jeszcze domem i dwiema córkami, Sashą i Malią.
“Dekadę zajęło nam budowanie karier, martwienie się o przyszłość i szkoły, w związku z tym pojawiało się pytanie, kto, co robi w tej rodzinie. Tyle że małżeństwo to nigdy nie jest równy podział, pół na pół. Gdy pojawiły się dzieci, zrozumiałam, że trzeba z czegoś zrezygnować, bo nie dam sobie rady. Musiałam poskromić swoje ambicje. Czasem to po mojej stronie było 70 proc. pracy. Tyle że jesteśmy małżeństwem od 30 lat. Ile znaczy przy tym 10 złych?” - odparła. Dlatego dziś, gdy ktoś mówi o jej małżeństwie, jak o wyjętym z Instagrama “couple goal” ona głośno protestuje, tłumacząc, że wraz z Barackiem byli o krok od rozwodu, mają za sobą małżeńską terapię i wciąż uczą się żyć ze sobą, rozmawiać, po prostu być i akceptować różnice. “Poszliśmy na terapię, bo chciałam naprawić jego. Ale nagle terapeuta zaczął zwracać się do mnie. To, czego się nauczyłam to fakt, że moje szczęście nie zależy od działań męża. Długo miałam pretensje do niego, że to siebie stawia na pierwszym miejscu” - wyjawiła.
I tak, jak sobie obiecała, że nie będzie tą, która żyje w cieniu męża, tak podczas kampanii prezydenckiej dość szybko i wyraźnie z tego cienia wyszła stając się ważną osobą w sztabie męża. Pojawiała się na publicznych wiecach wyborczych, swobodnie przemawiała do tłumu, co szybko stało się pożywką dla prasy, która atakowała już nie tylko samego Obamę, ale i jego żonę. “Gniewna, chłodna dla wszystkich, aktywistka w markowych kieckach, wściekła czarna kobieta z kompleksem niższości” - tak komentowała jej działalność część amerykańskiej prasy. Przytłoczona hejtem nie mogła zrezygnować, bowiem w grę wchodziła walka o fotel w Białym Domu, który jej mąż ostatecznie zajął na osiem długich lat. Dla niej doświadczenie dość abstrakcyjne. Nie tylko dlatego, że oto utraciła swoją prywatność, że nagle stała się jedną z tych osób, której usługiwali panowie we frakach i pod krawatem, tak samo, jak kiedyś robili to jej potomkowie. Wiedziała także, że wspólnie z mężem będą mierzeni inną, miarą. “W naszym przypadku popełnianie błędów nie wchodziło w grę, choć nie oznacza to, że udało się nam ich uniknąć. Nie wystarczyło, że byliśmy dobrzy, musieliśmy być perfekcyjni” - przyznała w rozmowie z “The Time”.
Ta presja, która towarzyszyła jej przez osiem lat opuściła ją dopiero wtedy, gdy przekazała swoje obowiązki i wsiadła do Air Force One. “Jednego dnia jesteśmy normalną rodziną, a po wyborach wszystko diametralnie się zmienia, poczułam jakby mnie wystrzelono z armaty. Nie mieliśmy czasu się oswoić. Zostanie pierwszą damą było dla mnie wielkim zaszczytem, ale niewiele jest osób, na które zwrócone są oczy całego świata, ludzie analizują każdy twój gest, spojrzenie, świat patrzy ci na ręce. Twoje życie nie należy już do ciebie. Po opuszczeniu Białego domu, gdy wsiedliśmy do Air Force One płakałam przez 30 minut, zeszły ze mnie wszystkie emocje tych ośmiu lat, kiedy wszystko musiałam robić idealnie” - przyznała.
Jednak ten czas dał jej również solidny fundament. Wiedziała, że po wyjściu z Białego Domu nie będzie tą samą Michelle, która w 2009 roku weszła do niego po raz pierwszy. W rozmowie z Jay’em Shettym przyznała, że ten czas był okresem wielkiej próby i wielu lekcji, również o sobie samej.
“Biały Dom nauczył mnie tego, że jestem mądra, nieustraszona. To miejsce, które wystawi cię na próbę, której się nie spodziewasz. Jedną z rzeczy, które przez tych osiem lat nauczyliśmy się doceniać szczególnie, to nasza prywatność. Dziś młodzi ludzie dążą do sławy, rozpoznawalności nie wiedząc, czym tak naprawdę jest utrata czegoś tak cennego jak prywatność. Nagle nie masz możliwości obserwowania świata, przyglądania się jemu, bo to świat zaczyna się przyglądać tobie. To ogromna cena, którą trzeba zapłacić” - wyznała.
Dziś wykorzystuje swój autorytet, popularność i sympatię w sposób dla niej najbardziej oczywisty, naturalny i autentyczny. Przemawia i rozmawia. Zwykle okazją do takich spotkań z jej fanami są książki - po opuszczeniu Białego Domu wydała ich dwie. Pierwszy bestseller “Becoming”, opublikowany w 2018 roku, okazał się strzałem w dziesiątkę. W samych tylko Stanach Zjednoczonych w chwili premiery dziewięć egzemplarzy książki sprzedawało się co dwie sekundy, a pierwszy nakład rozszedł się w liczbie 1,8 mln egzemplarzy. Druga książka wydana cztery lata później była przewodnikiem po życiu we współczesnym świecie. Tym razem Michelle dzieliła się nie swoją historią a wiedzą i doświadczeniem. Mające bardziej poradnikowy charakter wydawnictwo było zbiorem rad na temat samodoskonalenia, związków, relacji i budowania poczucia własnej wartości. Ten ostatni element jest dla Michelle szczególnie istotny.
Bo choć świat okrzyknął ją jedną z najbardziej poczytnych autorek, niewątpliwy autorytet, to ona wciąż zmaga się z syndromem oszustki, wciąż ma kompleksy i wciąż musi przyklejać do lustra karteczki, które mają przypominać o jej zaletach. Nie jest wolna od trosk, sen z powiek spędzają jej wiadomości ze świata, toczące się konflikty i wyniki tegorocznych wyborów prezydenckich w USA. A jak nikt inny wie, jak istotne jest to, kto nas reprezentuje.
Gdy mówi o swojej przyszłości, widzi się jako leciwą, ale energiczną seniorkę, która za 10 a i 30 lat wciąż z tym samym zapałem będzie przemawiać do ludzi, szczególnie tych młodych. Bycie najbardziej lubianą pierwszą damą nie jest czymś, co chce pozostawić w pamięci innych o sobie.
“Chcę, żeby ludzie zapamiętali mnie jako tę, która pomogła młodym ludziom czuć się bardziej widzianymi, dostrzeganymi. Chyba dlatego tak bardzo skupiam się na nich, bo wiem, że jedno dobre słowo może ich zbudować, ale niewłaściwe może zniszczyć”- dodała w niedawnym wywiadzie dla Jay’a Shetty’ego. (PAP Life)
Kgr/