„Dziękuję Ukraińcom i ich armii, proszę, napisz to” – zaznacza Sergiu. „Gdyby wszystko poszło zgodnie z rosyjskim planem i Rosjanom udało się pokonać Ukrainę, to wojska rosyjskie byłyby już też w Mołdawii” – argumentuje.
W Kiszyniowie na przełomie września i października w najlepsze trwa jeszcze lato. W weekend szerokimi ulicami w centrum miasta przechadzają się rodziny. Tu i ówdzie z głośników gra muzyka, czasem słychać stare melodie z sowieckich filmów dla dzieci. Słychać zarówno rumuński, jak i rosyjski.
Na ulicach widać wiele samochodów z ukraińskimi numerami i w zasadzie to jedyna, jeśli nie liczyć wyblakłego błękitno-żółtego malowania na dominującym nad placem Narodów Zjednoczonych pustostanem hotelu National, oznaka obecności tutaj Ukraińców. Po rozpoczęciu pełnowymiarowej rosyjskiej inwazji na sąsiednią Ukrainę do Mołdawii popłynęła fala uchodźców, którа na pierwszym etapie wojny była (proporcjonalnie do liczby ludności) największa ze wszystkich krajów „przyfrontowych”.
„To był czas wielkiego strachu, ale też – chyba pierwszy raz w moim życiu – niesamowitej dumy z naszego narodu” – mówi Livia, pracowniczka jednego z muzeów w Kiszyniowie.
Wspomina niesamowity zryw, masową pomoc dla uchodźców, przyjmowanie ich do domów.
„Część z nich u nas została, większość jednak pojechała dalej do Europy lub ostatecznie wróciła do siebie, pomimo wojny” – dodaje.
Należąca do najbiedniejszych krajów Europy i ciągle zmagająca się z trudną sytuacją gospodarczą Mołdawia miała ograniczone możliwości, by zaoferować przybywającym tu Ukraińcom atrakcyjne warunki.
„Ale staraliśmy się pomagać. Dzieci przyjmowano do szkół i przedszkoli” – opowiada Livia.
Obecnie, według różnych danych, w Mołdawii ma przebywać od 80 do 100 tys. ukraińskich uchodźców, ale trudno jest zweryfikować te informacja.
„Mam flagę Ukrainy, ale musiałem ją sobie sam uszyć, bo nie udało mi się znaleźć żadnej nawet w sklepach sportowych. Nie ma u nas jakiegoś wysypu ukraińskiej symboliki” – mówi Lev, informatyk.
„Szyliśmy flagi sami, po prostu kupowaliśmy materiał i zlecaliśmy krawcowej. Uszyła chyba ze sto, potem dołączyła jeszcze jedna z naszych aktywistek. Prosimy też koleżanki, które jeżdżą do Odessy i one tam kupują” – opowiada Diana. Ona i jeszcze pięć osób stoją przed ambasadą Rosji z flagami Ukrainy i Mołdawii. Mają nawet flagę obwodu donieckiego, który dzisiaj jest częściowo okupowany przez Rosję. Protestują przeciwko wojnie.
„Przez pierwsze 365 dni wojny mitingi odbywały się codziennie, przychodziło dużo ludzi. Czasem chodziliśmy od ambasady Rosji do ambasady Ukrainy albo odwrotnie. Później poczuliśmy, że ludzie już nie mają sił. Wychodzimy 24. dnia każdego miesiąca, czyli w miesięcznice rozpoczęcia inwazji. Czasami, gdy jest jakaś ważna data, robimy dodatkową akcję. Dzisiaj mija pięćset dni niewoli obrońców Azowstalu” – mówi Diana. W rękach trzyma napis „Jeśli jesteś przeciwko wojnie, zatrąb”.
To dobry „domowy” sposób, by sprawdzić, jakie są nastroje wśród kiszyniowskich kierowców. Trąbią nie wszyscy, ale jednak większość. Osobowe, autobusy, trolejbusy. Niektórzy pasażerowie układają ręce w kształt serca albo wyciągają w górę kciuk. Jedna karetka nawet na krótko włączyła sygnał.
Ale są też głosy odrębne. „Idźcie do pracy, lenie! Rosja! Rosja!” – krzyczy ktoś z grupy młodych ludzi.
„Bywało różnie, czasem nas wyzywali, pokazywali środkowy palec. Albo np. mówili, że 'wciągamy ich do wojny' ” – relacjonuje Diana.
Sergiu przekonuje, że większość Mołdawian stoi po stronie Ukrainy i Ukraińców, a agresję ocenia negatywnie, jednak w kraju ciągle silna jest rosyjska propaganda.
„Rosji nie udało się dojść tutaj ze swoim wojskiem, ale ciągle się toczy wojna hybrydowa. Dla mnie jej głównym narzędziem jest polityczny cynizm. Próby usprawiedliwiania inwazji, zbrodni. Mówienie, że to Ukraina przez jakieś swoje błędy wywołała tę wojnę. Ja uważam, że tu nie ma miejsca na niuanse i relatywizowanie – Ukraina to kraj napadnięty, a Rosja to agresor. Kropka. Tu nie chodzi o 'poglądy', bo ocena agresji to nie jest kwestia poglądów” – podkreśla.
Lev próbuje wytłumaczyć, skąd bierze się popularność Rosji w Mołdawii.
„Lgną do niej ludzie, którzy odczuwają nostalgię za czasami ZSRR. Niektórzy ulegają złudzeniu, że Rosja broni wartości konserwatywnych. Inni są przeciwni władzom, a skoro te są prozachodnie, to oni idą w odwrotnym kierunku. Ktoś wierzy w spisek Ameryki i NATO. Rosyjskie media bez przeszkód przez wiele lat szerzyły tutaj swoje narracje – że bez rosyjskiego rynku upadnie gospodarka, bez gazu zamarzniemy, Ukraińcy sami się bombardują, żeby zrzucić to na Rosję, a Waszyngton razem z Maią Sandu chcą Mołdawię wciągnąć w wojnę, itd.” – mówi.
Kiszyniów dopiero w zeszłym roku zabrał się na dobre za walkę z rosyjską propagandą, zakazał pokazywania rosyjskich wiadomości i gloryfikujących wojnę „audycji publicystycznych”. „Ale to jest ciągle żywe. Możesz zablokować telewizję, ale nie zablokujesz wychowania” – zaznacza jeden z aktywistów.
„Pamiętaj, że to jest mniejszość” – przekonuje Sergiu.
Według niego świadczy o tym np. fakt, że Rosja wspiera polityków, którzy „przemalowali się” z socjalistów czy komunistów, a teraz nagle zostali zwolennikami „zachodniej drogi”.
„Klasyczny przykład to mer Kiszyniowa Ion Ceban, który teraz idzie do wyborów lokalnych z hasłami proeuropejskim. Taki sam z niego proeuropejski polityk jak był z (byłego prezydenta Ukrainy) Wiktora Janukowycza. Najpierw się umawiał na zbliżenie z UE, a jak Putin kiwnął palcem, to z wszystkiego się wycofał” – podsumowuje.
Z Kiszyniowa Justyna Prus (PAP)
jc/