Miriam Toews: musimy zmiażdżyć patriarchat, chcemy żyć w wolności [WYWIAD]

2024-09-15 11:12 aktualizacja: 2024-09-16, 16:29
Miriam Toews Fot.  Julita Różak/Wydawnictwo Czarne
Miriam Toews Fot. Julita Różak/Wydawnictwo Czarne
Nie chcemy już być pod dyktatem mężczyzn. Ale nie chcemy też być pod dyktatem kobiet wzorowanym na tym męskim. Możemy po prostu żyć w wolności - powiedziała PAP kanadyjska pisarka Miriam Toews.

Jak napisał o Miriam Toews "The New York Times": "Jest tak blisko ognia, że strony jej książek równie dobrze mogą być nadpalone".

Pisarka i dziennikarka wychowała się w menonickiej rodzinie w Steinbach w Manitobie. Jest absolwentką Uniwersytetu Manitoby oraz Uniwersytetu King’s College. Publikowała m.in. w "Guardianie", "The New York Times Magazine", "Intelligent Life", "WireTap", "Canadian Geographic", "Geist" oraz "Saturday Night". Była także odtwórczynią głównej roli w nagrodzonym w Cannes filmie "Ciche światło" w reż. Carlosa Reygadasa. Jest autorką książki o swoim ojcu "Swing Low: A Life" oraz ośmiu powieści.

W Polsce nakładem wydawnictwa Czarne ukazały się trzy powieści Toews - "Głosy kobiet", "Wszystkie me daremne żale" oraz "Z ogniem". Pierwsza z ich oparta jest na prawdziwych wydarzeniach i przedstawia historię menonickich kobiet, które mimo dramatycznych okoliczności upomniały się o prawo do decydowania o sobie. "Wszystkie me daremne żale" to autobiograficzna powieść o sile siostrzanej miłości oraz walce o życie ukochanej osoby. "Z ogniem" to opowieść o trzech pokoleniach kobiet - babki, matki i córki.

"Głosy kobiet" doczekały się uhonorowanej Oscarem adaptacji filmowej w reżyserii Sarah Polley. Zekranizowana przez Michael McGowan została również książka "Wszystkie me daremne żale".

Toews jest laureatką ponad 20 nagród, m.in. najważniejszych kanadyjskich wyróżnień literackich – Nagrody im. Doris Giller oraz Nagrody im. Margaret Atwood i Graeme’a Gibsona przyznawanej przez Kanadyjskie Stowarzyszenie Pisarzy. Za "Głosy kobiet" otrzymała nagrodę Brooklyńskiej Biblioteki Publicznej, a także nominację do nagrody gubernatora generalnego Kanady i nagrody Reading Women. Książka znalazła się również w zestawieniach najlepszych tytułów roku w wielu pismach, m.in. "The New York Times Book Review", "The Washington Post", "Slate", "Kirkus Review" i "Time".

Polska Agencja Prasowa: Głównymi bohaterkami pani książek są zazwyczaj silne kobiety. Jaki jest według pani świat kobiet?

Miriam Toews: Świat kobiet można definiować na wiele sposobów, wobec tego nie da się łatwo stworzyć jednej definicji. Ale podstawowym jego elementem jest walka – chociażby o równość, poczucie bezpieczeństwa, własne prawa. To dzieje się cały czas, robimy jeden krok naprzód i dwa w tył. W tę bitwę na każdym poziomie bardziej lub mniej świadomie zaangażowanych jest wiele kobiet. W związku z tą walką widzę także solidarność wśród kobiet.

Rzeczywiście moje bohaterki są silne. Ale są także wrażliwe. W kobietach z moich książek odbija się wszystko to, co dzieje się wokół nich – patriarchat, macierzyństwo, choroby psychiczne i piętno, które się z nimi wiąże, role w społeczeństwie, które są wspierane przez fundamentalizm religijny i Kościół. Gra toczy się więc na wielu boiskach.

PAP: A gdzie jest rola siostrzeństwa?

M.T.: Jest ono ważne na wielu poziomach. Dużo podróżuję, odwiedzam różne miejsca oraz spotykam różnych ludzi, którzy czytają moje książki i to, co tworzę. Wśród nich są kobiety - pochodzą z różnych światów, różnych kultur, ale wszędzie widzę siłę siostrzeństwa.

PAP: Z czym więc musimy się wciąż mierzyć?

M.T.: To zależy od wielu czynników. Ale są takie bitwy, z którymi kobiety walczą na całym świecie. Wszędzie musimy się mierzyć z brakiem równości i bezpieczeństwa, z przemocą i lękiem przed atakami i zamachami, a także nierównością płac i brakiem sprawczości. Wiele rzeczy wpływa na to, jakimi kobietami jesteśmy.

W tym kontekście kobieca przyjaźń i solidarność są czymś wyjątkowym. Wiele razem przechodzimy i wspieramy się z całego serca. Mam wsparcie w moich koleżankach, ja też je wspieram. Kobiety tego potrzebują. Jesteśmy wrażliwe, bardzo emocjonalne i związane ze sobą.

PAP: Czym jest dla pani pisanie?

M.T.: Przez książki chcę oddać moje życiowe doświadczenia oraz odczucia. Chcę pokazać je w procesie, nadać sens temu, czego sama doświadczyłam i co widziałam. I robię to poprzez beletrystykę, tworząc narrację, ale także w pewien sposób świat.

Oczywiście zadaję także pytania. Myślę, że tworzę coś poruszającego, dotykającego czytelnika oraz emocjonalnego. Ale jednocześnie jest to szczere.

PAP: No właśnie, pani książki są bardzo osobiste. W jaki sposób doświadczenie społeczności menonickiej wpłynęło na pani twórczość?

M.T.: Środowisko, w którym dorastałam, odegrało dużą rolę. Choć muszę przyznać, że kiedy zaczęłam pisać książki ponad 30 lat temu, nie było dla mnie jasne, że powinnam pisać o menonitach. Trzymałam się od tego z daleka.

Kiedy stawałam się starsza i pisałam coraz więcej, zaczęłam rozumieć, jak miejsce, w którym się urodziłam i wychowałam, wywarło na mnie wpływ i jak nie mogę od tego do końca uciec. Oczywiście, opuściłam społeczność fizycznie, ale z tyłu głowy wciąż ją mam.

Zaczęłam zadawać pytania o to, czego sama byłam świadkiem i czego sama tam doświadczyłam. Zrozumiałam, dlaczego społeczność menonitów była właśnie taka, a nie inna, ze swoim religijnym fundamentalizmem i patriarchatem, oraz jak to oddziaływało na dziewczynki i kobiety. Uświadomiłam sobie również to, co to doświadczenie znaczyło dla mnie. Dlatego postanowiłam, że będę pisać także o tym.

PAP: A jak wygląda pani rodzina? Jakie miejsce zajmuje w niej pani matka?

M.T.: W naszej rodzinie to ona jest skałą. Moja mama urodziła się i większość życia spędziła w społeczności menonitów. Na początku jej życie było typowe dla menonickich dziewczynek, czyli oparte na tradycyjnych wartościach. Od zawsze była jednak buntowniczką. Zadawała pytania. Chociaż nigdy nie odeszła z tej społeczności, także ze względu na mojego tatę, to w pewien sposób udało jej się opuścić Kościół. Było to radykalnym i rewolucyjnym posunięciem, które spotkało się z dezaprobatą ze strony menonitów. Mama poszła po prostu na uniwersytet, zdobyła wykształcenie, a później pracowała we wspólnocie. To, co jej się udało osiągnąć, było niezwykłe dla menonickiej kobiety.

Jest także niezwykłą matką. Wspierała moją siostrę i mnie, kiedy chciałyśmy opuściły społeczność i pójść na studia. Wywołało to duże zaniepokojenie u starszyzny Kościoła oraz naszego ojca, którzy obawiali się, że na uniwersytecie spotkamy się z "niebezpiecznymi ideami". Mogę zatem powiedzieć, że moja mama jest wyjątkową osobą zarówno w samej społeczności menonickiej, jak i naszej rodzinie.

PAP: Czy emancypacja jest czymś, co leży w naturze kobiet, czy potrzebujemy czasu, aby to sobie uświadomić?

M.T.: Myślę, że te dwa twierdzenia są słuszne. Po poprzednich pokoleniach kobiet odziedziczyłyśmy walkę o wolność i wyzwolenie. Ale aby zrozumieć siebie oraz nasze potrzeby, potrzebny jest czas.

Wrócę do mojej matki. Grała rolę kobiety, jaką od niej oczekiwano. Trudno jej było znaleźć ludzi, którzy czytaliby ważne i reformatorskie książki. W pewnym momencie uświadomiła sobie to, co dzieje się wokół niej, że jest częścią patriarchalnej machiny. Postanowiła się wówczas temu przeciwstawić. Ale potrzebowała czasu, aby to wszystko sobie uświadomić.

PAP: A pisanie może być również formą emancypacji?

M.T.: Dla mnie zarówno jest, jak i nie jest. Jestem pisarką, więc potrzebuję pisania, również po to, aby przetrwać w życiu. Może zabrzmi to pretensjonalnie, ale tak właśnie jest.

Literatura jest jednak dla mnie także narzędziem, do walki o poprawę sytuacji kobiet.

PAP: W Polsce poprzez literaturę walczy m.in. Olga Tokarczuk.

M.T.: Nie znam jej osobiście, ale czytałam jej książki. Uwielbiam jej sposób pisania.

PAP: Czy niektóre cechy kobiet sprawiają, że widzimy świat inaczej niż mężczyźni?

M.T.: Myślę, że to jest pytanie, na które wciąż szukamy odpowiedzi. Trudno jest powiedzieć, w jakim stopniu zbiorowe doświadczenie kobiet, także w kontekście historycznym, wpływa na to, kim jesteśmy dzisiaj.

Narosło wokół nas także wiele stereotypów. Uważa się, że mamy inną inteligencję emocjonalną, działamy poprzez emocje i uczucia, co przejawia się także w formie uczuć macierzyńskich. Myślę jednak, że są to cechy, które niekoniecznie muszą się ograniczać wyłącznie do kobiet.

Nie jestem pewna, czy te różnice między nami są aż tak wielkie. Kobiety i mężczyźni niemalże od pierwszego dnia życia odgrywają w społeczności role, których się od nich wymaga. Kiedy jednak zorientujemy się, że nie chcemy już dłużej tego robić, to musimy przestać. Myślę, że uświadomienie sobie tego jest początkiem zmiany.

PAP: Czy nasza sytuacja we współczesnym świecie zależy od nas samych? A może do przeprowadzenia zmiany potrzebujemy mężczyzn?

M.T.: Potrzebujemy innych kobiet. Przecież musimy zmiażdżyć patriarchat, nie chcemy już być pod dyktatem mężczyzn. Ale nie chcemy też być pod dyktatem kobiet wzorowanym na tym męskim. Możemy po prostu żyć w wolności.

Jednak do rozmowy o ruchu feministycznym, prawach kobiet oraz walce o równość i bezpieczeństwo potrzebujemy również mężczyzn, ponieważ są oni częścią świata, w którym żyjemy. Potrzebujemy ich do tego, aby wysłuchali naszych opowieści, wysłuchali naszego głosu. Zmiany nie uda się dokonać samym kobietom.

PAP: Czy mamy wystarczającą siłę, aby zmienić świat?

M.T.: Oczywiście! Kobiety muszą tylko głęboko w to uwierzyć. Zobaczmy, jak kobiety sprzeciwiają się wobec prób zaostrzenia przepisów aborcyjnych.

Dzisiaj nie wierzy się przywódcom. Potrzebujemy jednak takich organizacji i przywódców, którzy odwołają się do zbiorowej solidarności, aby wspólnie coś stworzyć. Ale wierzę, że my, kobiety, możemy dokonać trwałej zmiany!

PAP: A pani zdaniem można to zrobić za pomocą literatury?

M.T.: Literatura jest tylko niewielkim elementem tej układanki. Uważam jednak, że jak najbardziej może być narzędziem zmiany! (PAP)

Rozmawiała Anna Kruszyńska

akr/ miś/ jpn/ know/