Ola (w tej roli Maja Pankiewicz) kilka lat temu straciła ojca (Bartłomiej Topa). Po jego śmierci dziewczyna wyjechała z rodzinnej miejscowości i zamieszkała na stałe w Warszawie. Od tamtej pory jej więzi z matką (Agata Kulesza) i rodzeństwem – Pipkiem (Sebastian Dela) oraz Ajką (Klementyna Karnkowska) - stopniowo się rozluźniały. Kiedy w dniu urodzin brata Ola nie może się do niego dodzwonić, stwierdza, że nadszedł czas, by odwiedzić krewnych. Na miejscu okazuje się, że jej mama ma nowego partnera (Cezary Łukaszewicz), rodzinny dom został wystawiony na sprzedaż, a rodzeństwo jest pochłonięte własnymi sprawami. Dziewczyna nie może się pogodzić z tym, że jej bliscy niebawem zamkną ważny etap życia, że zamiast wspominać ojca, chcą ruszyć dalej. Ale wszelkie rozmowy na ten temat zamieniają się w kłótnie. W trakcie pakowania rzeczy przed przeprowadzką Ola odkrywa na strychu nagrania wideo i zdjęcia z dzieciństwa. Przekonuje rodzeństwo, by odtworzyli te fotografie, pozując tak samo jak kiedyś. Pamiątki dają pretekst, by raz jeszcze podjąć temat śmierci taty, a w konsekwencji ponownie scalić rodzinę.
Film jest pełnometrażowym debiutem fabularnym Moniki Majorek, absolwentki Warszawskiej Szkoły Filmowej i Uniwersytetu Wrocławskiego, autorki krótkich metraży "Pierwsze", "Inka" i "Po sezonie". Pewnego dnia reżyserka natknęła się w sieci na fotografie dorosłych ludzi na nowo inscenizujących swoje fotografie z dzieciństwa. "Pierwszy pomysł na scenariusz był taki, że trójka dorosłego rodzeństwa, wyprowadzając się z domu rodzinnego, znajduje fotografie z dzieciństwa i postanawia je odtworzyć. Są skonfliktowani, więc stanięcie obok siebie ramię w ramię, jak za dzieciaka, wiąże się dla nich z barierą, trudnością. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nie chcą stanąć razem do zdjęcia, jakie mogą mieć konflikty. To naturalnie "kliknęło" z tematem żałoby i śmierci, który był mi bardzo bliski" – powiedziała PAP.
Majorek od początku wiedziała, że jej film powinien przybrać kameralną formę. "Z racji debiutu i mierzenia sił na zamiary, ale też tego, że po szkole filmowej chciałam zrobić bardzo aktorski film. Wiedziałam, że to musi być kino kameralne, żebym mogła poświęcić mu czas, skupić się nad nim, a nie robić jednocześnie film, w którym są pościgi, strzelaniny. Taki obraz wymagałby zupełnie innych zasobów. Wiadomo było także, że musimy opowiedzieć o ważnym momencie w życiu rodziny, bo zazwyczaj takie chwile są katalizatorem różnych emocji. W tym wypadku jest to zarówno powrót Oli do domu, jak i sprzedaż domu rodzinnego" – zwróciła uwagę.
Dodała, że "Innego końca nie będzie" pokazuje różne oblicza żałoby, nie zawsze możliwe do zaakceptowania dla bliskich. "Przykład stanowi postać matki, która bardzo silnie przeżywa utratę męża i ojca swoich dzieci. Ale robi to w sposób, który dla dzieci może być dyskusyjny – decyduje się jak najszybciej opuścić dom rodzinny, szukać szczęścia. To nie łączy się z noszeniem czarnych ciuchów i siedzeniem w pokoju przez kolejne lata, z wycofaniem się z życia społecznego. Bardzo zależało mi, by pokazać, że o swoje szczęście psychiczne czasem trzeba powalczyć – niezależnie od tego, co inni o nas myślą. Warto powalczyć dla własnego dobra, ale też dla rodziny, dając im przykład, że trzeba żyć dalej mimo tragicznych wydarzeń" – podkreśliła reżyserka.
Film oglądamy z perspektywy najstarszej z trójki rodzeństwa Oli, którą zagrała Maja Pankiewicz. Majorek wypatrzyła aktorkę w krótkometrażowym filmie "Users" Jakuba Piątka, w którym partnerował jej Dobromir Dymecki. "Zapadła mi w pamięć, ale jeszcze nie miałam pewności, czy to jest ta Ola, bo nie znałam Mai. Od tego czasu trochę ją podglądałam. Poszłam na spektakl, w którym grała. W 2020 r. zaczęłam rozmawiać o niej z reżyserką obsady Violą Borcuch. Bardzo szybko doszło do pierwszego spotkania. Później długo jeszcze sprawdzaliśmy możliwe obsady, ponieważ musiałam wybrać Pipka i Ajkę. Bardzo zależało mi, żeby Maja zagrała Olę – naprawdę dość mocno się na nią uparłam - ale ważne było też, żeby faktycznie "kliknęła" z pozostałą dwójką rodzeństwa" – wspomniała.
Proces obsadzania aktorów trwał dwa lata. "Przyjęłam założenie – a Viola Borcuch bardzo szybko je uszanowała – że najważniejsze to obsadzić dobre osoby, tzn. takie, które pokrywają się z moim wyobrażeniem postaci, lub zaskakujące, odwracające moje wyobrażenia. Wiedziałam, że przy debiucie będzie trudno na wszystkich możliwych frontach, dlatego chciałam zacząć rozmowy z aktorami na tyle wcześnie, żebyśmy nie musieli szukać siebie na planie. Z jednej strony plan zdjęciowy jest środowiskiem bardzo kreatywnym, ale z drugiej – stresującym. Myślimy non stop o upływającym czasie. Spieszymy się, by wyrobić się ze scenami do końca dnia, musimy dostosować pracę do warunków pogodowych" – wyjaśniła twórczyni.
Majorek spisała listę "obsady marzeń", na której obok Pankiewicz znaleźli się Agata Kulesza i Bartłomiej Topa. "Miałam obawy, czy oni zgodzą się zagrać stosunkowo nieduże role na ekranie, ale duże w sensie emocjonalnym. Bartek, który jest duchem tego filmu, spędził na planie zaledwie dwa dni zdjęciowe. Nie wiedziałam, czy taka propozycja spełni jego oczekiwania. Z każdym z aktorów miałam okazję spotkać się osobno na kawę i porozmawiać o scenariuszu. Miałam wrażenie, że oni od razu poczuli tę historię. Nie mam ogromnego doświadczenia, więc nie wiem, czy tak jest zawsze. Dla mnie to było dość wyjątkowe, że rozmowy o tekście od razu były głębokie i poruszające. Szybko otworzyliśmy się na siebie nawzajem" – stwierdziła.
W trakcie prób poprzedzających wejście na plan reżyserka wpadła na nietypowy pomysł integracji. Zaproponowała aktorom, by w domowej scenografii wspólnymi siłami ugotowali obiad. "To była rzecz, która chodziła mi po głowie. Skoro jest to film aktorski, bardzo chciałam spróbować stworzyć z całą ekipą aktorów wspólne doświadczenie. Agata i Bartek występowali już wcześniej razem, ale żadne z nich nie spotkało się na planie ze swoimi filmowymi dzieci. Z kolei ich filmowe dzieci – Sebastian, Maja i Klementyna – nie miały dotąd okazji ze sobą grać. Cieszyłam się, że zgodzili się poświęcić czas na nasze spotkanie. Przyznam, że byłam ciekawa, jak zareagują – czy uznają mój pomysł za trochę szalony. Okazało się, że to rzeczywiście poustawiało relacje" – przyznała.
"Innego końca nie będzie" to film, który mimo smutnego tematu zawiera dużo światła, lekkości, czułości. Po takie obrazy twórczyni sama najchętniej sięga. "Tego typu kino sprawia, że nie mam obawy, że dany film rozłoży mnie na łopatki - w negatywnym znaczeniu tego słowa. Takie historie zawsze mnie poruszają i inspirują, także życiowo, do rozmów, spędzania czasu z bliskimi, przyjrzenia się swojemu życiu. Chciałabym dokładać cegiełkę do takiego kina. Sądzę, że dystrybucja "Innego końca nie będzie" pokaże, na ile takie filmy są potrzebne i chętnie oglądane w Polsce" – powiedziała.
Pytana, czy w swoich kolejnych filmach także zamierza pójść w stronę kameralnych historii i kina psychologicznego, Majorek przyznała: "Ten kierunek mnie najbardziej kręci i widzę, jak wiele jeszcze chcę się nauczyć. A z drugiej chciałabym też spróbować stworzyć thriller psychologiczny, thriller erotyczny, kino familijne. A więc zupełnie różne gatunki, skierowane do różnych widzów. Mam wrażenie, że to wszystko sprowadza się do historii, bo ona aż się prosi, by opowiedzieć ją przez pryzmat danego gatunku. Trudno byłoby boksować się z historią" – podsumowała.
We wrześniu br. film był prezentowany w sekcji Perspektywy 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Reżyserkę uhonorowano pozaregulaminową nagrodą od marki Dr Irena Eris za "najodważniejsze spojrzenie", a także nagrodą Hortexu za "świeże spojrzenie oraz wrażliwe sięgnięcie po osobisty, rodzinny temat". Teraz "Innego końca nie będzie" uczestniczy w konkursie międzynarodowym 40. Warszawskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego. Pokaz filmu odbędzie się w niedzielę o godz. 13 w Kinotece.
"Innego końca nie będzie" trafi do kin w I kwartale 2025 r. Jego dystrybutorem jest Kino Świat. (PAP)
autorka: Daria Porycka
dap/ miś/ js/ ep/