"Nazistowscy miliarderzy": procesy denazyfikacyjne po wojnie okazały się oszustwem [NASZE WIDEO]

2023-10-29 09:06 aktualizacja: 2023-10-30, 09:12
Muzeum Dr Oetkera w Bielefeldzie, samochód, który był używane przez firmę, fot. PAP/DPA/Robert B. Fishman
Muzeum Dr Oetkera w Bielefeldzie, samochód, który był używane przez firmę, fot. PAP/DPA/Robert B. Fishman
Współpraca z nazistami przed i w trakcie wojny pomogła wzbogacić się wielu niemieckim przedsiębiorcom – by wymienić właścicieli takich firm, jak Porsche, Volkswagen, Dr Oetker czy Allianz, którzy wykorzystywali na masową skalę pracę robotników przymusowych i więźniów obozów koncentracyjnych. Po wojnie nie ponieśli żadnej odpowiedzialności, bowiem "procesy denazyfikacyjne okazały się oszustwem i fikcją" – podkreślił w rozmowie z PAP David de Jong, autor książki "Nazistowscy miliarderzy".

Spadkobiercy przedsiębiorców korzystają do dziś, bez żadnych wyrzutów sumienia, ze zdobytych w taki sposób majątków. Nie wspominają też o przynależności nestorów rodów do SS czy NSDAP, wykorzystywaniu w czasach nazizmu robotników przymusowych w swoich zakładach, a także przejmowaniu firm i majątków należących do Żydów – zauważył de Jong.

Podkreślił, że postawa tych rodzin jest "szokująca" – zarówno jeśli chodzi o nestorów, jak i współcześnie żyjących potomków, prowadzących "politykę aktywnego tuszowania zbrodni". Trudny do pojęcia jest też fakt, że patriarchowie rodzin nie ponieśli praktycznie żadnych konsekwencji swoich zbrodni, lecz jedynie symbolicznie ukarano ich na mocy tzw. procesów denazyfikacyjnych.

"Stało się tak dlatego, że w Niemczech Zachodnich w istocie nigdy nie doszło do denazyfikacji. To jeden z mitów, jakie obala moja książka" – podkreślił de Jong. "Denazyfikacja nie miała miejsca, ponieważ dokonywała się kontynuacja – władzy i pieniądza".

"Po zakończeniu wojny, w latach 1945-50, okupacyjne władze sojusznicze mogły zrobić wiele. Mogły nadzorować takie procesy, ale jednak się na to nie zdobyły z przyczyn związanych z rozpoczynającą się właśnie zimną wojną. Zamiast tego zdecydowały się przekazać setki tysięcy zbrodniarzy wojennych i zwykłych sympatyków NSDAP władzom powstałej Republiki Federalnej Niemiec, które nie miały akurat żadnego interesu w tym, by ich osądzać, a często wręcz odnosiły się do nich ze zrozumieniem. Dlatego osoby te nigdy nie poniosły jakiejkolwiek kary" – wyjaśnił de Jong.

"Czytanie dokumentów z procesów denazyfikacyjnych dostarcza bardzo wielu materiału do refleksji. Oczywiście postępowania te były jednym wielkim oszustwem. Były to procesy pokazowe – żadne lepsze słowo nie przychodzi mi do głowy" – podkreślił.

"Trzeba stwierdzić jasno, że koncepcja denazyfikacji okazała się porażką, dokumenty w jasny sposób to pokazują. Oszustwo to zostało popełnione przez władze Niemiec Zachodnich, które oczyściły z zarzutów setki tysięcy, o ile nie miliony sprawców różnego rodzaju zbrodni nazistowskich. Odrzucanie winy, rozgrzeszanie było częstą praktyką w tych sprawach" – podkreślił.

Jak stwierdził de Jong, ten mechanizm dobrze pokazują procesy norymberskie. "Mimo wykonanych kilku wyroków śmierci, miało miejsce bardzo wiele przypadków, gdzie osobom skazanym na śmierć zmieniano wymiar kary na dożywocie, a dożywocie – zamieniało się w wolność. W latach 60. XX wieku tysiące osób, które były odpowiedzialne za śmierć setek tysięcy ludzi, zaczęło chodzić wolno po niemieckich ulicach. Wynikało to m.in. z polityki USA, które starały się ugłaskać Niemcy i (kanclerza) Adenauera w związku z wojną w Korei" – wyjaśnił de Jong.

Jak przyznał, przystępując do pisania książki nie miał założonego celu czy tezy. "Jako dziennikarz chciałem po prostu dotrzeć do faktów i pozwolić czytelnikom zinterpretować je samodzielnie. Bez ferowania wyroków. Chciałem wydobyć na światło dzienne pewnego rodzaju zdeformowanie historii oraz fakt, że ludzie ci nie ponieśli żadnej odpowiedzialności, nie wykazali też oznak wyrzutów sumienia czy chęci wzięcia odpowiedzialności" – przyznał de Jong.

W tle działalności niemieckich przedsiębiorstw podczas wojny są miliony ofiar – według różnych szacunków mogło być to nawet 12-20 mln osób z wielu krajów Europy, przymusowo wywożonych do Niemiec i zmuszanych do niewolniczej pracy w fabrykach czy kopalniach, w nieludzkich warunkach. "Oprócz tego mamy do czynienia z kulminacją w formie Holokaustu. (...) To miało miejsce, między innymi, w mojej rodzinnej Holandii oraz tutaj – na terenie Polski" – dodał de Jong.

Potwierdził też, że mimo upływu lat sprawy te nadal budzą duże zainteresowanie. "Moją intencją przy pisaniu tej książki było wydobycie na światło dziennie faktu, że cały niemiecki biznes, w całej swojej rozciągłości, nie przyjmuje i nigdy nie przyjął odpowiedzialności moralnej. W 1999 roku firmy podpisały umowę z rządem federalnym o utworzeniu funduszu odszkodowawczego dla tysięcy żyjących pracowników przymusowych" – przypomniał de Jong.

"Z ich strony to wypłacenie pieniędzy stanowiło zamkniecie sprawy. Każdej z tych wypłat towarzyszyła zresztą klauzula, stanowiąca, że firmy nie biorą odpowiedzialności za zło uczynione na terenie ich fabryk ani za inne, wszelkiego rodzaju zbrodnie" – stwierdził de Jong.

"Nigdy nie wzięli na siebie odpowiedzialności za zbrodnie, jedynie wypłacili pieniądze. I to dało im podstawy do bezczelnego wybielania historii oraz propagowania zupełnie innego przekazu. A ja postanowiłem opowiedzieć coś, co - ku mojemu zdziwieniu - nigdy nie było rozpowszechniane ani nie dotarło wcześniej do szerszych mas odbiorców" – podkreślił dziennikarz.

 

Marzena Szulc (PAP)

sma/